„Ojciec Mateusz” (48): „Śmierć na żywo”

reż. Maciej Dejczer

Na ponad sto zrealizowanych już odcinków tego popularnego serialu jeden niemal w całości skupia się na wynalazku Marconiego, Popowa i Tesli. W wykreowanej przez scenarzystów rzeczywistości w Sandomierzu działa lokalna stacja – Radio Rytm – kierująca swój program głównie do młodych słuchaczy. Jej właścicielem jest co prawda siwiejący już biznesmen, ale o alternatywny charakter rozgłośni dba młoda ekipa złożona między innymi z jego córki i kilku didżejów. Pozycją, która ma wzbogacić emitowany przez stację program ma być audycja ojca Mateusza. Na początek tytułowy bohater spotka się z amerykańskim DJ-em z Bostonu, który ma wziąć udział w organizowanym przez radio muzycznym pojedynku. Nie jest chyba tajemnicą, że i tym razem serialowy ksiądz zmierzy się z zagadką kryminalną. Jak można wywnioskować z tytułu odcinka będzie to zabójstwo, którego świadkami zostali słuchacze...

Uważny widz zauważy jednak, że tak naprawdę świadek – albo nieboszczyk – powinien być jeszcze jeden. Zbrodnia dokonana została bowiem w studiu, a nie w reżyserce. Skoro więc prowadzący sam siebie nie realizował, musiał to robić ktoś inny... Ten wątek nie został jednak poruszony w śledztwie. Zdziwić potrafi też fakt, że w trakcie trwającego minutę ujęcia przez radiowy korytarz potrafiło przewinąć się nawet dziesięć osób – całkiem sporo, jak na lokalną rozgłośnię. Jednak mimo tych niedociągnięć ten odcinek to dwanaście minut obrazów z prawdziwego radia, co stanowi prawie jedną trzecią całego filmu.