Książkę Juliana Woźniaka – aktora, dziennikarza prasowego, radiowego i telewizyjnego, pioniera rzeszowskiej radiofonii, inicjatora społecznej akcji budowy telestacji na Suchej Górze i pierwszego kierownika Telewizji Rzeszów – trudno jest przypisać do określonej kategorii. Z jednej strony są to spisane po latach wspomnienia, z drugiej przedruki artykułów publikowanych przez autora na łamach podkarpackich gazet. Wszystko to okraszone jest dużą liczbą czarnobiałych fotografii. Nie jest to zatem publikacja stricte o początkach radiofonii czy telewizji na Podkarpaciu… choć tym tematom Woźniak poświęca najwięcej miejsca. Budowa stacji nadawczej na Suchej Górze zrelacjonowana została w dwunastu artykułach z „Nowin Rzeszowskich” z okresu od października 1957 do czerwca 1962 roku. Autor przedstawiał w nich różnego rodzaju problemy związane z inwestycją – od braku drogi, materiałów po brak ciepłych butów dla stróża… Odnotował nawet, że tynkarze pracują zgodnie z harmonogramem, a mający opóźnienie elektrycy muszą potem skuwać tynk, żeby położyć kable… Wśród tematów nie związanych z funkcjonowaniem radiofonii i telewizji znalazły się m.in. reportaże – jak ten z ekspedycji kilkunastu podkarpackich naukowców Autosanem na Bliski Wschód… aby obserwować jak pracuje produkowany w Andrychowie silnik wysokoprężny. Na kolejnych stronach znalazły się też wywiady z takimi osobami, jak Karin Stanek, Marino Marini czy Stanisław Duszkiewicz. Ten ostatni – konstruktor samochodu Mikrus – opowiadał m.in. o powodach zaprzestania jego produkcji. W książce znalazło się również kilka artykułów o lotnictwie, podsumowanie dziennikarskiego śledztwa dotyczącego funkcjonowania mieleckich Szarych Szeregów i… cykl publikowanych już w latach dziewięćdziesiątych tekstów mających ukazać „ludzką twarz” rzeszowskiego UB w latach 1946-1956. Ten ostatni jakoś szczególnie wpisuje się w motto książki: „Kto nie wie: gdyby nie było PRL nie byłoby Polski”…
Z książki bije także pewien żal… Autor niejednokrotnie podkreślał, że nie miał wpływu na to, w jakich czasach zdarzyło mu się żyć i że pracując w mediach przedstawiał wszystko, „bo tak było”… Tymczasem „miks” spikera podczas dwudziestu dwóch pochodów pierwszomajowych i kierownika w telewizji ze społecznikiem uznającym, że nie ma rzeczy niemożliwych, wstępującym do „Solidarności” jesienią 1980 roku i występującym z niej rok później, mającym syna tworzącego w tym czasie antykomunistyczną gazetkę okazał się mieszkanką wybuchową. Woźniak z jednej strony nie miał szans na pozytywną weryfikację w stanie wojennym (choć dzięki swoim koneksjom – mimo sprzeciwu UB – i tak pojawiał się na radiowej antenie), a z drugiej dla tych, którzy w „Solidarności” pozostali, też nie był już „swój”. Powołany w marcu 1990 roku dyrektor – określany w książce imieniem i pierwszą literą nazwiska lub „człowiekiem znikąd” – ostatecznie zakończył trwającą z przerwami od 1951 roku przygodę autora z radiem. Lektura dla osób zainteresowanych funkcjonowaniem mediów w minionym ustroju, zwłaszcza nieformalnych rozwiązań, które nie były opisywane w wydawanych wówczas publikacjach.
Comments
There are no comments