RadioPolska.pl - Jeszcze więcej radia!

Jeszcze więcej radia!
Po godzinach: „Historia morskich odbiorników krótkofalowych Radmoru”, Ryszard Dulski (rozmowa z autorem)

W ubiegłym roku na rynku ukazała się książka poświęcona historii znanego również miłośnikom sprzętu audio Radmoru. Historii ukazanej jednak nie wprost, a przez pryzmat produkowanych przez firmę morskich odbiorników krótkofalowych. Choć to zagadnienie leży w zasadzie obok tematów poruszanych na co dzień w RadioPolsce, to z uwagi na dokonania Radmoru w dziedzinie sprzętu powszechnego użytku i sentyment jakim darzone są te produkty, zdecydowałem się na przybliżenie powyższej publikacji Czytelnikom. A tego nie zrobi chyba lepiej nikt niż sam autor, Ryszard Dulski, kolekcjoner i renowator starego sprzętu.

 

Krzysztof Sagan: Myślą przewodnią książki, jak i wystawy „Radiowe ślady historii”, którą można oglądać w Regionalnym Centrum Oświatowo-Sportowym w Dobczycach, jest ukazanie historii przez odbiorniki. W tym przypadku historii firmy słynącej z produkcji odbiorników morskich. Ale jest to tylko ułamek tego, co produkowała, bo – jak napisał Pan w podsumowaniu – co osiem miesięcy Radmor wypuszczał na rynek jakiś nowy model. Rozumiem, że wśród tej liczby są też te powszechnie znane, czyli choćby „Radmoryna”.

Ryszard Dulski: Ależ oczywiście, w latach siedemdziesiątych Radmor uruchomił produkcję sprzętu rynkowego, sprzętu powszechnego użytku. I tutaj rzeczywiście widać było ten reżim techniczny i technologiczny wynikający z produkcji sprzętu profesjonalnego. Dlatego ten sprzęt Radmorowski, te wszystkie ampli tunery, wzmacniacze itd. był tak ceniony, a dzisiaj jest uważany za sprzęt kultowy. Gdyby nie odbiorniki morskie Radmoru, a wcześniej MORS-a, to nie byłoby później tych popularnych sprzętów.

Ale nie miał Pan pomysłu, żeby rozszerzyć tematykę książki? To miały być tylko morskie odbiorniki krótkofalowe?

Ta książka miała traktować wyłącznie o historii. Korzeniem Radmoru jest produkujący odbiorniki morskie MORS. Początki MORS-a to jest sytuacja, w której skrzyknęło się siedmiu ludzi, siedmiu zapaleńców, siedmiu fachowców, którzy praktycznie niczym nie dysponowali. Tylko chęcią i wiedzą. Oni dali początek tej potężnej firmie. Pierwotny tytuł tej książki miał być identyczny, tylko na końcu miało być odbiorniki krótkofalowe MORS-a. Podczas wielu dyskusji doszliśmy jednak do wniosku, że dzisiaj wiedza o tym czym był MORS jest mała. W związku z tym zdecydowaliśmy, że wpiszemy jednak Radmoru.

Jak to się stało, że na Pana drodze pojawiły się odbiorniki morskie?

W dziedzinie tych radioodbiorników nigdy z Radmorem nie współpracowałem. Jak zacząłem z nimi współpracę, to produkcja odbiorników morskich już dawno została zaniechana. Ja od lat zbieram radioodbiorniki. Tutaj mam radioodbiorniki radiofoniczne, one są czasami bardzo ciekawe, interesujące pod względem technicznym, natomiast radioodbiornik profesjonalny, krótkofalowy, do zastosowań profesjonalnych to jest z reguły urządzenie znacznie bardziej skomplikowane. I to mnie fascynowało. Doprowadzić taki odbiornik do dobrego stanu, a później jeszcze go zestroić, żeby on miał parametry to było wyzwanie. Bardzo często zdarza się podczas renowacji konieczność rozwiązywania problemów technicznych, które na pierwszy rzut oka wydają się nie do przeskoczenia.

Czy przy renowacji takiego sprzętu dużo elementów trzeba wymienić?

I tu Pana zdziwię. Otóż proszę sobie wyobrazić, że w urządzeniu powszechnego użytku – jeżeli dostaję do renowacji odbiornik radiofoniczny producenta niemieckiego – to trzeba wymienić skromnie licząc 20 do 25 sztuk kondensatorów. Na dzień dobry. Jeżeli dostaję odbiornik radiofoniczny produkowany w Związku Radzieckim, to trzeba wymienić jeden albo żaden. Tam obowiązywał reżim technologiczny. Później to wszystko się pogorszyło, zawaliło i jest inaczej. Ale jeśli chodzi o odbiorniki radiokomunikacyjne, przykładowo amerykańskie, angielskie, to w amerykańskich prawie nie trzeba wymieniać kondensatorów, a w angielskich prawie wszystkie. W urządzeniach MORS-a ani jeden kondensator. Taka była jakość stosowanych podzespołów. I to jest zdumiewające. Oczywiście lampy się zużywają, obwody się rozstrajają, więc to trzeba skorygować, naprawić… ale reszta jest w porządku.

Pisze Pan w książce, że dla zapewnienia precyzji niektóre elementy były wykonywane specjalnie dla danego egzemplarza odbiornika. Jak to wygląda przy renowacji?

Proszę sobie wyobrazić, że to jest jedyny odbiornik na świecie, który ma takie rozwiązanie zastosowane. Specjalna krzywka wykonywana indywidualnie dla każdego egzemplarza kondensatora obrotowego, która powodowała, że w zależności od kąta obrotu kondensatora skala przekręcała się lekko w lewo lub w prawo korygując błędy. Był to polski wynalazek, polskiego inżyniera, w dziedzinie techniki analogowej. W tym samym czasie na Zachodzie zaczęły się już pojawiać pierwsze odbiorniki z odczytem cyfrowym i tam problemu dokładności wskazania nie było. Tylko to był powód dlaczego rozwiązanie z polskiego ONMK nie znalazło takiego zainteresowania w świecie… Ten cały układ kół zębatych, krzywek itd. był nie do opanowania przez zewnętrzny serwis. Do tego było potrzebne specjalne oprzyrządowanie, którym inne serwisy nie dysponowały. Ale jak Pan tego nie przeskoczy, jak Pan tego nie rozwiąże, to Pan tego nie zrobi… Albo, albo… I tu jest ta determinacja właśnie, żeby jednak znaleźć jakieś rozwiązanie.

Autorem tego rozwiązania był inż. Tadeusz Szwakopf. Z wielkim trudem udało mi się dotrzeć historii tego konstruktora. Pracował w Radmorze przez kilka lat. Chyba z uwagi na nazwisko – a to były czasy, że tak powiem silnej komuny – miał zakaz zamieszkiwania na terenie Trójmiasta i miał zakaz pracy na terenie Trójmiasta. Jak on to wykombinował, że się mimo tego zakazu zatrudnił w Radmorze, to ja nie wiem. Ale rzeczywiście bardzo zdolny człowiek. Tylko tyle się dowiedziałem, że jak skończył pracę w Radmorze to po kilku latach wyjechał do Niemiec i tam zmarł.

Ale nie w każdym przypadku udało się Panu dotrzeć do nazwisk konstruktorów.

Formuła tej książki jest taka, że przytoczone w niej są – w powiększeniu – tabelki z nieczytelnymi podpisami. Liczę na to, że któryś z czytelników trafi na znajomy podpis i pomoże rozszyfrować kto za tym podpisem stał. Wtedy w procedurze związanej z dokumentacjami jeszcze nie było takiego wymagania, żeby na tabliczce znamionowej były dwie rubryki z nazwiskami – pierwsza z nazwiskiem wpisanym pismem technicznym i druga, w której mieści się podpis tej osoby. Po prostu był sam podpis. W późniejszych dokumentacjach to już zostało wprowadzone.

Bardzo dużo w zbieraniu tych informacji pomogli mi pracownicy Radmoru, szczególnie emerytowani. Bardzo cenię sobie pomoc pana inżyniera Ryszarda Świerka, który był takim wiodącym konstruktorem, jeśli chodzi o cyfrową część radionamiernika ARC-1402. On to wszystko skonstruował. W grudniu odbył się jego pogrzeb. I tak ci ludzie odchodzą.

Dzięki książce zostaje ślad ich pracy. A nie myślał Pan o dodaniu tutaj notek biograficznych?

Bardzo trudny temat. Zależało mi na tym, żeby książka była krótka. Jestem przeciwnikiem epopei, bo epopeja nudzi. Można to przeczytać do któregoś momentu, a później już się tylko przerzuca kartki. To jest dziedzina techniki, a o technice trzeba pisać krótko i zwięźle, konkretnie.

Radionamiernik automatyczny to w ogóle niesamowita rzecz…

W ogóle radionamierniki to najtrudniejszy temat. Jak pisałem tę książkę, to się nad tym zastanawiałem… Radionamierzanie. Krótko i węzłowato – to znaczy wszystko i nic. Dlaczego? Dlatego, że żeby sobie uświadomić czym jest radionamierzanie, to trzeba sobie uświadomić procedurę krok po kroku. To trzeba sobie uświadomić, że jest statek na morzu, czasami fatalne warunki atmosferyczne, fala, kołysanie, deszcz, śnieg, lód, mgła i ten radionawigator musi odpowiedzialnie odpowiedzieć na pytanie gdzie my jesteśmy. I tu się zaczynają schody. Bo to, że radiolatarnie funkcjonują na brzegu to jest jedno, ale statek się kiwa, w związku z tym to wyłapywanie minimum sygnału też wymaga jakiegoś dużego wyczucia. I choćby nie wiem jak dokładnie nawigator tę pracę wykonywał, to w efekcie jak wykona trzy namiary, to te trzy proste azymutalne nie przetną się w jednym punkcie. Utworzą trójkąt. Im bardziej dokładnie wykonał te pomiary, tym pole tego trójkąta będzie mniejsze, a więc obszar niepewności, w którym znajduje się statek, będzie zawężony. I dlatego zdecydowałem się pokazać – dla cierpliwego czytelnika – krok po kroku co musiał nawigator zrobić, żeby wykonać jeden namiar. A później drugi namiar i trzeci.

Automatyczny radionamiernik w pierwszym podejściu wydawał się nieprawdopodobny do wykonania. Dlaczego? Bo jeśli sobie na podstawie tej procedury uświadomimy jaka odpowiedzialność spoczywa na radionawigatorze, to przenieść teraz to wszystko na poziom urządzenia… i to jeszcze w epoce, w której nie funkcjonowały mikroprocesory… Te wszystkie urządzenia, o których tutaj piszę, powstawały w czasach, kiedy nie było internetu, ledwo działały telefony… Dopiero co Amerykanie wynaleźli tranzystor, ale jeszcze wdrożenia przemysłowego nie było. Dlatego próbowałem w niektórych momentach opisywać tę sytuację. Przy jednym z odbiorników, żeby pokazać czytelnikowi jakie to były czasy, to wręcz wspomniałem, że w tych właśnie czasach dopiero w Niemczech zachodnich pojawił się pierwszy telewizor kolorowy.

Gdyby ktoś chciał zobaczyć na własne oczy jak wygląda ten sprzęt, odsyłamy do książki. Jest tam bardzo wiele fotografii.

Większość to zdjęcia, które robiłem w trakcie renowacji.

Książka zawiera całą gamę odbiorników, które były produkowane do lat osiemdziesiątych XX wieku. Następców już nie było? Weszła „satelita”?

Nie. W latach osiemdziesiątych w ramach RWPG, do którego obowiązkowo należała Polska, zapadła decyzja, że w ramach socjalistycznego podziału pracy i kompetencji odbiorniki krótkofalowe będą produkowane w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Niezależnie od tego czy szło im to lepiej czy gorzej. I w związku z tym Radmor już nie rozwijał tego kierunku działania. To była odgórna decyzja.

A co było potem?

W latach dziewięćdziesiątych konstruktorzy Radmoru opracowali szlagier tamtych czasów – miniwieża, dwusystemowy UKF (OIRT i CCIR), 2x25 stereofoniczny amplifier, korektor – i to wszystko w wersji mini… I ten amplituner nigdy przez to szaleństwo, które się wówczas odbywało, nie wszedł do produkcji seryjnej. Na wystawie w Dobczycach jest jedyny egzemplarz, który się uratował. Parametry ma znakomite. Mimo tej presji rynkowej konstruktorzy Radmoru nigdy nie próżnowali. Zawsze konstruowali coś nowego, coś ciekawego. Tylko uwarunkowania rynkowe sprawiły, że niestety rynek polski został zalany azjatyckim badziewiem, a sprzęt krajowy musiał być droższy… bo produkowany był w innych warunkach.

Jak zatem potoczyła się dalej ta historia?

Radmor przetrwał tylko dlatego, że podjęto wtedy słuszną decyzję – i to się stało pod kierunkiem prezesa Andrzeja Synowieckiego – że Radmor zajmie się tylko radiokomunikacją militarną. I do dziś jest tutaj rzeczywiście bardzo prężnym producentem. Nie jest tajemnicą, że ten sprzęt militarnej łączności produkcji Radmoru jest używany w tej chwili przez kilkadziesiąt armii świata.

Nie pozostaje mi zatem nic innego, niż zachęcić Czytelników do pasjonującej lektury. Dziękuję za rozmowę.

Comments

Radiowec 2 *.47.118.112.ipv4.supernova.orange.pl 19-04-2024 06:35

Panie Andrzeju czy mogę prosić o kontakt? Mój numer 509 411 556.

Post a comment