Wydana z okazji pięćdziesięciolecia Polskiego Radia Wrocław publikacja to prawdziwy wehikuł czasu! Helena Małachowska – niczym Panoramix z przygód Asteriksa i Obeliksa – (niemal) idealnie dobrała proporcje składników, wśród których znalazł się wstęp historyczny, liczne wspomnienia radiowców – zarówno techników, jak i redaktorów – a także spisane próbki pracy tych drugich oraz opis dnia dzisiejszego Anno Domini 1996. Czytając o tych samych sytuacjach widzianych różnymi oczyma, czytelnik otrzymuje „trójwymiarowy” obraz, który sprawia, że niemal zaprzyjaźnia się z ich bohaterami. A na pewno odnajduje się w centrum wydarzeń. Tymczasem poczucie humoru wrocławskim radiowcom dopisywało – potrafili powiesić na kilka dni rower niskiego kolegi na zegarze przy wejściu do siedziby rozgłośni czy… schować Fiata 500 naczelnego w szatni przy dużym studiu. Na osobną wzmiankę zasługują przytoczone historie, których bohaterem jest przedwojenny dyrektor lwowskiej rozgłośni Polskiego Radia, Juliusz Petry… i w ogóle lwowscy radiowcy, którzy po roku 1945 odnaleźli się przy ówczesnej ulicy Armii Czerwonej we Wrocławiu. Ale ta książka to nie tylko zbiór anegdot, to również teksty np. o nagrywanych na Dolnym Śląsku słuchowiskach, reportażach, radiowej orkiestrze i chórze czy utworzonym przez Andrzeja Waligórskiego „Studiu 202”.
Jest jednak coś, czego tej książce brakuje… choć – usprawiedliwiając autorkę – dotyczy to spraw, które od pewnego momentu podlegały już pod inną komórkę organizacyjną. Chodzi o kwestie związane z emisją. We wspomnieniach głównego inżyniera rozgłośni i radiostacji, Bolesława Fąfary-Urbańskiego, pojawiają się co prawda informacje o uruchomieniu w 1946 roku prowizorycznego nadajnika w Żórawinie, a następnie kupieniu urządzenia amerykańskiej firmy RCA… ale na tym koniec. Nikt szerzej nie wspomina o zastąpieniu w późniejszych latach drewnianej wieży masztem czy budowie obiektu na Ślęży. Kwestia UKF-u pojawia się tylko w kontekście tworzenia dodatkowych, atrakcyjnych audycji, mających za zadanie zachęcić słuchaczy do zakupu nowych odbiorników. Przyjęta formuła publikacji sprawiła też, że znalazło się w niej kilka błędów… Część z nich to pewnie efekt zatarć w pamięci, część wynikła najprawdopodobniej ze spisywania wspomnień z taśmy. Do tej drugiej grupy, niewychwyconej – co jednak zastanawiające – przez korektę, należy pisanie o Zygmuncie Heizerze (zamiast Chajzerze) czy Wojciechu Manie (zamiast Mannie). Przeszedł też jeden błąd ortograficzny! Inny charakter ma przypisywanie warszawskiemu studiu S-1 w siedzibie Polskiego Radia przy alei Niepodległości imienia Jana Webera. Dla porządku – S-1 to studio im. Władysława Szpilmana, a imię Jana Webera nosi studio S-13. Mimo tych kilku potknięć i niedopowiedzeń zdecydowanie warto!
Comments
There are no comments