RadioPolska.pl - Jeszcze więcej radia!

Jeszcze więcej radia!

O radiu wchodzącym pod strzechy

Od: 06.03.1925 do: 15.01.1963

01-04-2016
Po godzinach: O radiu wchodzącym pod strzechy

Przed rokiem w Prima Aprilis pisaliśmy o wynalazkach, które wyprzedziły swoją epokę. Tym razem przyjrzymy się jak dzieło Marconiego, Popowa i Tesli wpływało na życie ludzi. Jeszcze zanim radio trafiło pod strzechy… można było w nim zamieszkać. 6 marca 1925 roku w „Rzeczpospolitej” znalazła się następująca reklama:

W okolicach największej w Europie stacji Radjo-Telegraficznej łączącej nas z Ameryką w miejscowości zdrowej, suchej, lesistej, uznanej przez największe powagi lekarskie, powstało osiedle letniskowe RADJO tuż przy Wielkiej Warszawie. Reszta działek różnej wielkości z lasem 100 letnim z ładnymi 80-letnimi zagajnikami i bezleśne pod budowę domów i willi od 600 złotych i wyżej na rozpłaty. Tramwaj zatwierdzony przez Magistrat m.st. Warszawy już jest w budowie. Stała komunikacja samochodem do miejsca. Dalej po za tym letniskiem rozsprzedano około 6.000 placów, na których znajdują się domy i wille. Wydzielono place pod kościół, szkoły, rynek i wspólny park.

W którym miejscu znajdowało się to osiedle? Trudno to ustalić. Na pewno nie na terenie dzisiejszego Radiowa. Ta nazwa pojawiła się dopiero w roku 1939. Pisał o tym tygodnik „Radio dla wszystkich” z 7 maja 1939 roku:

Na drodze do Izabelina, w odległości 5 km od granic Wielkiej Warszawy leży wieś, taka zwykła podstołeczna wieś, o której niewiele się dotąd słyszało. I może nigdy nie zwróciłaby ona na siebie uwagi, gdyby nie sprawa zmiany nazwy.

Pół roku temu rada gromadzka wsi Gać, leżącej w obrębie gminy Młociny, powzięła uchwałę której mocą postanowiono ochrzcić wieś nowym imieniem, symbolizującym postęp, a bezpośrednio związanym z żywiołowym rozwojem polskiej radiofonii.

Gać otrzymała nazwę „Radiowo”.

Zainteresowani tym wydarzeniem postanowiliśmy odwiedzić „Radiowo”, by na miejscu od osób bezpośrednio zainteresowanych dowiedzieć się przyczyn nadania wsi właśnie takiej nazwy.

„Radiowo” komunikuje się ze stolicą przy pomocy stałej linii autobusowej, kursującej pomiędzy Warszawą a Izabelinem.

Drugi przystanek poza granicą Warszawy i jesteśmy w „Radiowie”.

Wieś dość duża, liczy bowiem 100 domów i około 700 mieszkańców. Graniczy ona z terenami transatlantyckiej stacji radiowej w Babicach, której maszty antenowe wznoszą się nawet na gruntach „Radiowa”.

Udajemy się do miejscowych władz. Zapoznajemy się z p. Szewczykiem – sołtysem, p. Wójcikiem – podsołtysem i p. Grędzickim – radnym gromadzkim. Wyjaśniamy cel naszej wizyty, otrzymując w krótkich słowach odpowiedzi na interesujące nas pytania.

– Bo to, proszę pana, – mówi sołtys p. Szewczyk – dawna nazwa nie podobała się ludności. Trzeba ją było zmienić.

– Długo się zastanawiano – wtrąca do rozmowy radny p. Grędzicki – nad nową nazwą. Zdecydowano się na „Radiowo”, bo to i nowocześnie i odpowiadające otoczeniu. Pod masztami radiostacji w Babicach znajdować się może tylko „Radiowo”. Te maszty to jakby nasze godło.

– Nowa nazwa – mówi podsołtys p. Wójcik – nie została jeszcze przez władze zatwierdzona.

Zatem w języku urzędowym wieś nadal zowie się Gacią, ale my tutaj posługujemy się wyłącznie nową nazwą. Zmieniliśmy już nawet wszystkie tabliczki na domach i czekamy na decyzję władz starościńskich, która niewątpliwie będzie przychylna.

– Wieś nasza – dodaje na zakończenie sołtys p. Szewczyk – jest w 50 procentach zradiofonizowana, a przy tym posiada dużą ilość, bo zgórą 20 odbiorników lampowych. Nowa nazwa nakłada na nas nowe obowiązki. Musimy w jaknajkrótszym czasie zradiofonizować całą naszą wieś, no bo niezradiofonizowane „Radiowo” byłoby przecież zaprzeczeniem swojej nazwy.

Moda na radiofonizację była zresztą w tym czasie dość powszechna. Pisało o tym „Radio dla wszystkich” 9 kwietnia 1939 roku:

Który z warszawskich kierowców taksówek wpadł pierwszy na pomysł „zradiofonizowania” swojego wozu – nie wiadomo. W każdym razie ten zachęcający przykład znalazł licznych naśladowców i dzisiaj już w kilkudziesięciu stołecznych taksówkach rozbrzmiewają wesołe dźwięki muzyki.

Na placu Dąbrowskiego w Warszawie, na postoju taksówek, spotkaliśmy właśnie taką zradiofonizowaną dorożkę samochodową. Nosi ona nr 2162 i stanowi własność pana Ferdynanda Sypuły.

Decydujemy się na pogadankę z p. Sypułą, aby dowiedzieć się co go skłoniło do zradiofonizowania swojej taksówki.

Szybko formułujemy pytania, bo p. Sypuła „stoi na pierwszego” i lada chwila wsiadający do taksówki pasażer zmusi go do przerwania rozmowy.

– Taksówka bez radia – mówi sympatyczny kierowca – to dzisiaj przeżytek. Pomijam już fakt, że jakoś raźniej człowiekowi przy miłej muzyczce, kiedy na postoju czeka na kurs, ale najważniejsza rzecz pasażerowie, którzy wyraźnie wyróżniają zradiofonizowane dorożki.

– I nic w tym dziwnego. Pasażer płaci, chce więc jechać nietylko szybko, nietylko wygodnie, ale i – przyjemnie.

– Koledzy bez radia z radością patrzą na nas. Zwłaszcza wtedy, kiedy pasażer pomija pierwszego, drugiego i trzeciego, a ze środka szeregu na postoju wybiera wóz z radiem.

– Czy kierowcy taksówek zdają sobie sprawę z pożytku, jaki odnoszą posiadając odbiorniki? – pytam mojego rozmówcy.

– Naturalnie. Na przeszkodzie szerokiej radiofonizacji dorożek samochodowych stoi tylko stosunkowo duża cena odbiornika. Ale i ona amortyzuje się z czasem..

– Mówi więc pan, że warto zainstalować radio?

– Bezwątpienia… Za trzy złote i miesięcznie umila czas pasażerowi, a i samemu też przyjemniej się przy motorze siedzi. A ile tu się można ciekawych rzeczy dowiedzieć, ile nauczyć…

– A jak wygląda zasilanie odbiornika?

– Eksploatacja radia nic nie kosztuje. Odbiornik radiowy zasilany jest prądem z akumulatora, a ten ładuje się przy pomocy agregatu, zainstalowanego przecież w każdym wozie i poruszanego motorem samochodowym. – kończy rozmowę p. Sypuła.

Musi już kończyć, bo właśnie zbliża się pasażer. „Radio-taksówka”: Nr 2162 rusza. Jeszcze zdaleka dochodzą dźwięki wesołego walczyka.

Jeszcze cztery lata wcześniej nie było tak różowo. 9 lutego 1935 roku dziennik „Chwila” pisał:

Na wokandzie Sądu Okręgowego w wydziale odwoławczym znajduje się dzisiaj sprawa, która jest właściwie sądem nad radjem, chodzi bowiem o eksmisję zawziętych słuchaczy z powodu rzekomego nadużywania (czy wogóle można mówić o nadużywaniu?) rozkoszy fal eteru.

Oto właściciel domu przy ul. Szopena 15 wystąpił z pozwem o eksmisję przeciwko lokatorce Miecznikowskiej i Gołębnikowi, domagając się tej eksmisji wskutek uporczywego obrzydzania współżycia. Wedle pozwu do właściciela domu zwrócili się ze skargą pozostali lokatorzy domu, twierdząc, że ustawiczne dźwięki radja rozbrzmiewające w mieszkaniu p. Miecznikowskiej i p. Gołębnika czyni sąsiedztwo z nimi prawdziwą udręką.

Dźwięki radja rozbrzmiewają w mieszkaniu p. Miecznikowskiej już o świcie, budząc wszystkich lokatorów. Właśnie o świcie zgodnie z zaleceniami radjowemi w mieszkaniu p. Miecznikowskiej rozpoczyna się poranna gimnastyka.

Sąd Grodzki ku przerażeniu wszystkich radjosłuchaczy orzekł eksmisję, co wywołało nawet poruszenie w „Polskiem Radjo”.

W odpowiedzi na zarzut wytoczony pozwanym, że otwierają okna w ten sposób napełniając cały dom dźwiękami pozwani daremnie odpowiadali, że czynią tak na zlecenie speakera, który radzi uprawiać poranną gimnastykę przy otwartych właśnie oknach.

Od wyroku nakazującego eksmisję pozwani odwołali się do Sądu Odwoławczego, gdzie sprawa ta budząca duże zainteresowanie jest rozpatrywaną w dniu dzisiejszym.

Ale byli też tacy, którzy eksmitowali się sami… choć już wiele lat po II Wojnie Światowej. 15 stycznia 1963 roku „Nowiny Rzeszowskie” pisały:

Reporter radia francuskiego, Georges de Caunes postanowił osobiście wypróbować jak wiodło się Robinsonowi Kruzoe na bezludnej wyspie. Jak informuje agencja France Presse, de Caunes wybrał sobie pustynną wysepkę Eiao w Polinezji, która niegdyś była miejscem zesłania francuskich katorżników, i postanowił przeżyć na niej w całkowitej samotności cały rok. Zabrał ze sobą duży zapas konserw, lekarstw i narzędzi, a także nadajnik radiowy, z którego mógł korzystać w ciągu 5 minut dziennie. Sam jednak nie otrzymywał żadnych informacji ze świata.

Ten swoisty reality show nie zakończył się jednak szczęśliwie:

Doświadczenie zakończyło się smutno. Po czterech miesiącach pobytu na wyspie, de Caunes stracił na wadze 18 kilogramów i został umieszczony w szpitalu. Przyznał on, że główną przyczyną dla której zrezygnował z kontynuowania doświadczenia, były moskity i rekiny, które nie pozwalały mu łowić ryb. Nie do zniesienia okazała się także samotność.

Takich eksperymentów nie polecamy!

Przydatne informacje

Zdjęcie pochodzi z „Radio-Informatora” na rok 1938.

Wydarzenie na mapie

Comments

Pająk *.galatea.pl 02-04-2016 17:50

Osiedle mieszkaniowe położone w pobliżu rozgłośni PR Łódź również nosi nieoficjalną nazwę Radiostacja. Na tramwaju który miał tam pętle (krańcówkę) pisało Radiostacja a powinno Narutowicza / Konstytucyjna.

Post a comment