(30) Warszawa, pl. Napoleona 8; Jasna 9; Moniuszki 10...
Głos Wolnej Polski. W okupowanym eterze

„Hallo! Hallo! Czy nas słyszycie? To nasz ostatni komunikat” – mówił do radiowego mikrofonu, już po kapitulacji stolicy, Józef Małgorzewski. Był 30 września 1939 roku. Godzinę później wojska niemieckie wkroczyły do gmachu przy ulicy Zielnej. Przez pierwsze dni radiowcy mieli nadzieję, że po przeprowadzeniu przez okupantów inwentaryzacji, będą mogli wrócić do pracy i przygotowywać audycje dla rodaków. Rozwiało ją zawieszenie działalności Polskiego Radia, do którego doszło 18 października 1939 roku i wynikające z tego zwolnienia z pracy, a także wydane kilka dni później zarządzenie o konfiskacie odbiorników należących do Polaków. Nie było więc mikrofonów, studiów, amplifikatorni i nadajników, ale wszyscy wierzyli, że sytuacja taka potrwa maksymalnie kilka miesięcy – do wiosny, gdy do wojny czynnie włączą się Francuzi i Brytyjczycy. Jeszcze w 1939 roku radiowcy zaczęli na własną rękę organizować pomoc dla koleżanek i kolegów. Przy Mazowieckiej 5 – w jednym z przedwojennych pomieszczeń Polskiego Radia – uruchomili biuro, które pomagało w poszukiwaniach źródeł zarobkowania i wypłacało odprawy tym, którzy jeszcze nie zdążyli ich odebrać. W dawnym klubie pracowniczym przy Marszałkowskiej 127 ruszyła jadłodajnia, sklep i punkty usługowe. Jednak i te miejsca – podobnie jak wcześniej budynek przy Zielnej – wkrótce musieli opuścić. Równolegle prowadzili działania mające na celu uratowanie zachowanych płyt z przedwojennym dorobkiem Polskiego Radia. Za szczególnie cenne uznali te z przemówieniami prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego z września 1939 roku, usilnie poszukiwane przez Niemców od momentu wkroczenia do stolicy. Część nagrań ukryta została w Polsce, część kanałami dyplomatycznymi trafiła poza granice kraju. Dzięki temu możemy ich słuchać do dziś. Radiowcom udało się również ocalić dawny 1,5-kilowatowy nadajnik Radia Poznańskiego, który od 1934 roku służył celom naukowym i dydaktycznym na Politechnice Warszawskiej, a we wrześniu 1939 roku pracował, gdy z powodu uszkodzeń lub konserwacji milkła stacja w Forcie Mokotowskim.
Konspiracyjna praca radiowców skupiała się na przygotowaniach do wznowienia nadawania programu – zarówno w trybie docelowym po zakończeniu wojny, jak i w okresie przejściowym, gdy trwać będą jeszcze walki. Grupa pod przewodnictwem Edmunda Rudnickiego, pseudonim „Konopka”, przedwojennego dyrektora muzycznego Polskiego Radia opracowywała ramówki, scenariusze audycji i grafiki, pisała raporty dotyczące poniesionych strat czy planowanej sieci nadawczej. Po nawiązaniu latem 1941 roku współpracy z władzami wojskowymi propozycje te stały się punktem spornym – zarówno w kwestii obsługi stacji nadawczych, jak i programu. Rok później radiowcy przeniesieni zostali do cywilnego Departamentu Informacji i Prasy Delegatury Rządu i stworzyli sekcję „RA”. Konflikt trwał jednak nadal. „Polskie Radio uważało się za jedynego gospodarza całej radiofonii na okres walki, widząc dla «Roju» jedynie określony odcinek w swoim programie – tzn. godzinne audycje dla wojska. My natomiast reprezentowaliśmy pogląd, że powinny istnieć różne radiostacje foniczne o własnym programie, gdyż warunki powstania nie pozwolą na scentralizowanie spraw radiowych” – wspominał w książce „Polskie Radio w Konspiracji 1939-1944” Macieja Józefa Kwiatkowskiego stojący na czele „Roju” – Wydziału Propagandy Mobilizacyjnej Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK – Zygmunt Ziółek.
Łącznie w konspiracyjnej grupie radiowców-cywilów działało kilkanaście osób z Warszawy oraz po kilka z Katowic i Krakowa, a także jedna ze Lwowa. Drugą osobą – po dyrektorze Rudnickim – była Maria Ponikowska, pseudonim „Maria”, przed wojną zastępczyni dyrektora Biura Studiów PR. Na stanowisko dyrektora programowego Rząd delegował profesora Andrzeja Tretiaka, a po jego aresztowaniu profesora Kazimierza Kumanieckiego. Obaj wcześniej nie mieli do czynienia z radiem. Mianowano też kierowników wydziałów muzycznego i audycji słownych oraz referentów. Niewielka liczba wtajemniczonych miała zmniejszyć ryzyko wpadki. Spotkania odbywały się w mieszkaniu „Marii” na drugim piętrze poprzecznej oficyny kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu 7 – naprzeciwko Uniwersytetu Warszawskiego, tej samej, w której Stanisław Wokulski miał prowadzić swój sklep, a dziś mieści się księgarnia Prusa. „Ten dom miał liczne przejścia i dogodne wyjścia, umożliwiające bez zwracania uwagi dojście czy rozejście się zebranych” – pisał Maciej Józef Kwiatkowski – „Z domu tego można było wyjść na Krakowskie Przedmieście, na plac Piłsudskiego, przemianowany na Adolf Hitler Platz, na rogu Królewskiej koło kawiarni SIM i znanej okupacyjnej restauracji «Złota Kaczka», oraz było jeszcze inne przejście na tyłach pałacu Kronenberga”. Drugim punktem był przejęty przez Rudnickich po wysiedleniu Żydów na jesieni 1940 roku sklep z materiałami piśmiennymi przy ulicy Marszałkowskiej 120. Stąd – jak zauważał Maciej Józef Kwiatkowski – również istniało kilka wyjść: na Marszałkowską, Zgodę, Sienkiewicza i Złotą. Po wojnie w tym miejscu wybudowano Domy Towarowe Centrum. Część przedwojennych pracowników Polskiego Radia znalazła się również w radiowej komórce BIP-u Komendy Głównej AK, która mieściła się w gmachu „Adrii” przy Moniuszki 10. Dziś budynek ten ma adres Moniuszki 8.
Niezależnie od sekcji „RA” i „Roju” – zarówno przy władzach wojskowych, jak i cywilnych – działały grupy, których zadaniem było nawiązywanie radiowego kontaktu z władzami na emigracji. Za tę pierwszą odpowiadali Józef Srebrzyński „Józef” i Konrad Bogacki „Zaremba”, za drugą zaś Stefan Korboński wraz ze swoją żoną Zofią. Pierwsza stacja – wojskowa – zorganizowana została na warszawskim Żoliborzu na strychu w ruinach domu przy ulicy Fortecznej 4. Jej dowódcą był Stanisław Rodowicz „Staś”. Jak wspomina Władysław Rodowicz, brat Stanisława, sprzęt pochodził z przedwojennej wytwórni radiotechnicznej „AVA”, która przy ulicy Stępińskiej 25 na Czerniakowie produkowała m.in. niewielkie urządzenia nadawczo-odbiorcze dla lotnictwa i marynarki. Dzięki dozorcy Polakowi udało się go zdobyć jeszcze przed niemiecką inwentaryzacją. Stacja rozpoczęła nasłuch już w grudniu 1939 roku. Pierwsze, nieskuteczne próby nawiązania łączności – po przekazaniu przez kuriera częstotliwości, kodu i czasu nasłuchu – przeprowadzono na początku 1940 roku. Kolejne podejście – przy użyciu radiostacji przetransportowanej z niezdobytego jeszcze przez Niemców Budapesztu – okazało się skuteczne. Było to 4 marca 1940 roku. Nasilające się w tym czasie rewizje nie pozwalały konspiratorom spać spokojnie. Już miesiąc później „Staś” zadecydował o ukryciu stacji dosłownie pod ziemią. Pod piwnicą domu przy Fortecznej 4 wybudował pomieszczenie o wymiarach półtora na dwa i pół metra, wysokie na dwa metry. Zastosowane wówczas maskowanie mogłoby służyć za inspirację dla twórców filmów szpiegowskich. Tak opisał je na stronie Rodowód Rodowiczów Władysław, brat Stanisława: „Ostatni stopień schodów do piwnicy był wysuwany tak zmyślnie, że nikomu nie mogła przyjść na myśl możliwość jego wyjęcia. Jeżeli jednak ktoś by to zrobił, to pod stopniem, we wgłębieniu betonu, znajdował rurę z kranem, z którego po odkręceniu kurka leciała woda. Wtajemniczeni wiedzieli, że należy cały kran wraz z rurą załamać w nasadzie, co zwalniało zatrzask Yale. Całą podłogę w tym miejscu, którą stanowiła misa betonowa należało wówczas przesunąć od siebie. Ukazywał się otwór, przez który można było wsunąć się i po drabince zejść do podziemia, do «Łodzi podwodnej». Cały masywny blok, który się lekko odsuwało, umieszczony był na kołach z łożyskami kulkowymi. Rura z bieżącą wodą miała połączenie przewodami gumowymi z siecią wodociągową. Przełamanie kranu nie rozłączało instalacji wodnej, a jedynie zwalniało zatrzask. Po zejściu na dół zasuwało się tę betonową płytę po przesunięciu ostatniego schodka i zatrzask zamykał się automatycznie. Aby opuścić, otwierało się zatrzask Yale, odsuwało schodek i wyjście było otwarte”. Relację tę uzupełnił Konrad Bogacki „Zaremba”: „Doprowadzenie światła i wody nie było już trudne, a z wentylacją też nie było kłopotu, bo ściana szczytowa domu miała w tym miejscu komin, który posłużył nam później do wyprowadzenia anteny dipolowej”. Cała konstrukcja była gotowa już w czerwcu 1940 roku. A tak „Łódź podwodną” wspominał jej konstruktor: „wnętrze było naprawdę luksusowo wykończone. Lustra przyniesione z mieszkania powiększały wąskie przestrzenie. Miękka kozetka, wygodne stoły stałe i składane, nie rażące oświetlenie, świeże powietrze, ciepło, kokosowe chodniki (też przyniesione z mieszkania), biblioteka, mapy na ścianach, emblematy i broń, świeża woda w umywalce, zapasy żywności, cisza, izolacja od otoczenia, a za to kontakt radiowy z całym światem stwarzały niezapomniane wrażenia na każdym, kto choć raz odwiedził «Łódź podwodną». Czterdzieści linii sygnalizacyjnych, dobrze zamaskowanych, dawało połączenie telefoniczne i nasłuch z całego otaczającego terenu oraz możliwości sygnalizacji alarmowej ze wszystkich pomieszczeń domów na Fortecznej 4 i 6, ogrodu i sąsiadującego przez ogród domu nr 2”. Zimą „Staś” podjął dodatkowe kroki zwiększające bezpieczeństwo. Chodziło o to, aby na śniegu nie pozostawały ślady po odwiedzających zrujnowaną kamienicę. Konrad Bogacki „Zaremba”: „Dom Forteczna 4 miał wspólną ścianę z domem nr 6, który też został oddany do naszej dyspozycji. Otóż znowu wynalazczy Stanisław wpadł na pomysł, aby przebić ścianę z pokoju, który graniczył z kuchnią po drugiej stronie pod nr 4”. Jak to wszystko działało wspomina Władysław Rodowicz: „w mieszkaniu pod numerem 6, w rogu pokoju, z naszej starej szafy, pamiętającej jeszcze Kijów, potem Kalisz i wreszcie rozbitej we wrześniu w naszym mieszkaniu przez pocisk, Staś zbudował szafę ścienną. Wygląd zewnętrzny miała odpowiednio wiekowy. Po otworzeniu drzwi szafy widać było ubrania wiszące na poprzecznej żerdzi na wieszakach. Po rozsunięciu ubrań ukazywała się tylna ściana drewniana, przykręcona śrubami do muru. Miała pionową listwę, przybitą do muru i rozdzielającą tył szafy na dwie części, u dołu znajdowała się listwa poziomu. Brakowało w niej jednej śruby. Kiedy w dziurę po śrubie wsadziło się gwóźdź, leżący zawsze niby przypadkiem na sąsiednim oknie, wówczas odskakiwał zatrzask i można było, podnosząc dolną listwę do góry, unieść z łatwością całą połowę ściany szafy. Na murze był umieszczony zwyczajny zatrzask Yale. Gdy się go otworzyło i popchnęło ścianę – można było się przedostać do kuchni domu przy ulicy Fortecznej 4. Po przejściu zamykało się za sobą ścianę w szafie, zsuwając płytę i zamykając ścianę w kuchni. Od strony kuchni, na przejściu, wisiała zwykła półka kuchenna. W jej tylnej ściance również brakowało gwoździa”. Niemieckim służbom goniometrycznym udało się namierzyć okolicę, w której pracowała stacja, ale przeprowadzona 3 lutego 1941 roku rewizja nie doprowadziła do wykrycia urządzeń. Po tym wydarzeniu radiostacja przy Fortecznej zawiesiła jednak pracę.
W tym samym czasie trwała organizacja łączności cywilnej. Tutaj pomysłem na zapewnienie bezpieczeństwa były nie zamaskowane stacje, a częste zmiany miejsca nadawania. Termin pierwszej próby nawiązania kontaktu radiowego z władzami na emigracji wyznaczono na 1 kwietnia 1941 roku. Tak wspomina to Stefan Korboński w swojej książce „W imieniu Rzeczypospolitej”: „Dostaliśmy lokal w polu, na dalekim Grochowie, którego udzielił jakiś, jak mówił Ziutek, koleżka, człowiek murowany. Wciągnięta od początku do tej roboty moja żona, Zosia i jej pomocnica, Niusia, przewiozły tam popołudniu aparaty, transformatory i narzędzia. Wśród dużego podniecenia Ziutek zmontował stację, wyrzucił antenę przez okno na zewnątrz, gdzie powoli zapadał zmrok i umocował drugi jej koniec na drzewie. Na dole patrolował koleżka, zaś Zosia z Niusią krążyły po okolicy, obserwując teren. […] Zbliżała się godzina dziewiętnasta i zdenerwowanie wzrastało. Ziutek skontrolował wszystko szczegółowo i widziałem, że był zadowolony. Patrzyliśmy na zegarki, wyregulowane według radia i punktualnie o godzinie dziewiętnastej Ziutek nacisnął klucz i zaczął wystukiwać przez parę minut znaki wywoławcze, po czym oznajmił kodem międzynarodowym, że przechodzi na odbiór. Poprawił teraz słuchawki na uszach i z natężeniem nasłuchiwał. Widziałem po twarzy, że odpowiedzi nie ma. Na fali, podanej Londynowi – cisza. Ziutek ponowił wołania i podał falę, na której słucha odpowiedzi i oto po pół godzinie zaczął ktoś odpowiadać. Włączyłem momentalnie automat, z którego zaczęła się wysuwać biała taśma, a na niej kropki i kreski, wybite przez znakownik. Ziutek dyktował mi literę po literze. Gdy skończył, z przerażeniem odczytałem… po niemiecku: Sind Sie eine militarische Station? Zrobiło nam się więcej niż gorąco. Błyskawicznie wyłączyliśmy aparaturę, wciągnęliśmy antenę, spakowaliśmy wszystko w torby i czym prędzej polami, wraz z Zosią i Niusią, pobiegliśmy do przystanku tramwajowego”. Udało się dopiero po nawiązaniu współpracy z jednym z telegrafistów z Fortecznej. Do pierwszej łączności ze stacją rządową doszło 2 sierpnia 1941 roku. Stacja nadawcza znajdowała się w wynajętym mieszkaniu w Zielonce.
Niekiedy, mimo przedsięwziętych środków ostrożności, dochodziło do tragedii. „W dniu 4 marca 1944 roku spełniając żołnierski obowiązek i broniąc tajnej Radiostacji KG Armii Krajowej umieszczonej w domu przy ulicy Gawędziarzy 24 d. Okuniewska zginęli bohatersko walcząc z gestapo kap. pchor. Eugeniusz Bocheński ps. Dubaniec, lat 23, dowódca Osłony Radiostacji i kap. pchor. Stefan Łyszkiewicz ps. Pechowiec, lat 19, żołnierz Osłony Radiostacji” – można dziś przeczytać na pomniku u zbiegu ulic Gawędziarzy i Haubicy w warszawskiej dzielnicy Rembertów.
Cała dotychczas opisana korespondencja prowadzona była alfabetem Morse’a. Nie można jednak nie wspomnieć o dwóch próbach nadania z terenu okupowanej Polski audycji fonicznych. Te wymagały pracy z wielokrotnie większymi mocami, co zwiększało ryzyko wpadki. Obie próby przeprowadziła grupa pod dowództwem Stefana Korbońskiego. Pierwsza odbyła się w grudniu 1941 roku w Podkowie Leśnej. W małym, jednoizbowym domku przy ulicy Orlej odczytał on do mikrofonu przemówienie wigilijne. „Skończyłem przemówienie i Janek zasiadł do odbiornika, by usłyszeć informację, jak audycja została odebrana. Gdy nałożył słuchawki na uszy twarz zmieniła mu się momentalnie. Przywołał mnie ręką i oddał słuchawki. Usłyszałem monotonny, falujący ryk. Janek krzyknął mi do ucha: «Z niewielkiej odległości zagłusza nas stacja nadawcza niemiecka. Wiejmy natychmiast!»” – wspominał Korboński. Odpowiedź Londynu brzmiała: „Natychmiast po rozpoczęciu audycji zagłuszyła Was silna stacja niemiecka, jednak słyszeliśmy pojedyncze zdania. Dziękujemy”. Udało się za drugim razem – ze Skolimowa we wrześniu 1942 roku. „Ziutek włącza mikrofon i zaczynam czytać przemówienie. Ziutek, ze słuchawkami na uszach, kontroluje głos i bez ceremonii chwyta mnie za głowę, by ją ustawić w odpowiedniej do mikrofonu odległości. Mam tremę i w głosie wyczuwa się wzruszenie. Staram się jednak mówić wyraźnie i nie za głośno. Po mnie natychmiast Zosia. Głos jej brzmi bardzo czysto” – wspominał Stefan Korboński. Tym razem odpowiedź Londynu brzmiała: „Gratulujemy. Większa część audycji odebrana. Otrzymacie depeszę w tej sprawie”. Grupa Korbońskiego odpowiadała również za dostarczanie materiałów do udającej stację z okupowanego kraju Radiostacji „Świt” z Bletchley pod Londynem.
Ale wróćmy do radiowców z Polskiego Radia. W 1943 roku – po pierwszych audycjach „Świtu” – w Departamencie Informacji i Prasy Delegatury Rządu narodził się pomysł nadawania z kraju audycji w językach obcych – tak, aby docierały one do społeczności międzynarodowej. Przygotowanie radiostacji powierzono sekcji „RA”, a ta rozpoczęła poszukiwania zaufanych przedwojennych techników Polskiego Radia, którzy podjęliby się tego zadania. Splot wydarzeń sprawił, że nieukończoną stację radiowcy musieli natychmiast odebrać z warsztatu. Tak tę sytuację w książce Macieja Józefa Kwiatkowskiego wspomina Maria Ponikowska: „Pierwsza napotkana riksza i krótkofalówka, ważąca około 40 kg, nie wykończona, tak że trzeba było obchodzić się z nią niesłychanie ostrożnie, aby jej nie uszkodzić, zawinięta w papier jechała na kolanach naszego Dyrektora i jednego z pracowników najludniejszymi ulicami przez pół miasta prawie. Jeden z trudem uniknięty karambol z autem gestapo zdarzył się na placu Unii Lubelskiej. […] Drugi przykry moment przytrafił się na rogu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich, gdy auto niemieckie pędziło wprost na toczącą się ku środkowi jezdni rikszę bez kierowcy, który na chwilę z niej zeskoczył. Aż dech zaparło w piersi, co będzie, jeżeli krótkofalówka wyrzucona uderzeniem w powietrze rozsypie się wśród stojących na rogu żołnierzy niemieckich. W ostatniej chwili auto o włos wyminęło rikszę, wyprzedzając jadący równolegle tramwaj”. W ten sposób radiostacja dotarła do mieszkania na Krakowskim Przedmieściu 7, gdzie doczekała momentu wybuchu Powstania.
Rok 1944 był okresem gorących przygotowań do wznowienia nadawania – zarówno w samej sekcji „RA”, jak i na styku z „Rojem”. Stanisław Zadrożny „Pawlicz” z „Roju” w książce „Polskie Radio w konspiracji 1939-1944” Macieja Józefa Kwiatkowskiego wspomina: „W owym czasie Polskie Radio miało już w najdrobniejszych szczegółach opracowany program ramowy na przyszłość. Jak mówili złośliwi, przewidziano już nawet w tych planach miejsce na krzesło dla woźnego”. Udało się też ostatecznie porozumieć z „Rojem”. „Stanęło wreszcie na tym, że tylko w pierwszym okresie walki wojsko będzie posługiwało się własną, niezależną radiostacją, natomiast w okresie drugim gdy sytuacja będzie już jako tako ustabilizowana, Armia Krajowa korzystać będzie z gościny Polskiego Radia. W wyniku tych rozmów ustalono, że na ten okres, dla potrzeb propagandy radiowej wojska, Polskie Radio przeznacza dwie godziny dziennie. Program wojskowy miał być jednak prowadzony samodzielnie” – wspomina „Pawlicz”. Kolejnym etapem przygotowań było gromadzenie płyt z polską muzyką. Zdobycie tych przedwojennych było praktycznie niemożliwe, dlatego radiowcy postawili na sprzęt do rejestracji muzyki. Zebranie niezbędnych elementów i skonstruowanie urządzenia zajęło zajmującemu się nagraniami przed wojną Adolfowi Rode kilka miesięcy. Ten młody inżynier miał już za sobą pobyt w niemieckim obozie w Oświęcimiu, ale nie wycofał się z konspiracji. Aparatura była gotowa na początku kwietnia 1944 roku. Pierwsze próby odbyły się w mieszkaniu konstruktora na warszawskim Żoliborzu. Problemem pozostawało znalezienie odpowiedniej sali, w której w sposób niezauważony mogłyby występować kilkuosobowe zespoły. Ale i tę kwestię udało się rozwiązać – podziemne studio nagrań funkcjonowało od maja 1944 roku w sali gimnastycznej esesmanów na szóstym piętrze Hotelu Polonia przy Poznańskiej 38. Tak opisywał ją Maciej Józef Kwiatkowski: „Była to duża, niska sala z kolumienkami, w której m.in. odbywały się lekcje tańca. Wchodziło się do niej bocznym wejściem hotelowym od ul. Poznańskiej. Winda wiozła do piątego piętra – wyżej prowadziły schody. […] W samym centrum okupowanej Warszawy, niemal naprzeciw ówczesnego dworca Warszawa Główna, na najwyższym piętrze hotelu zamieszkanego głownie przez Niemców nagrywane były systematycznie polskie pieśni patriotyczne i wojskowe, w tym także komponowane w czasie wojny, w konspiracji”. Ostatniego nagrania dokonano przed godziną czternastą 1 sierpnia – na trzy godziny przed godziną „W”.
Według planów w momencie wybuchu Powstania komórka łączności Armii Krajowej miała opanować przedwojenne obiekty Polskiego Radia w Forcie Mokotowskim i Raszynie. Przejęte stacje miały służyć sekcji „RA” oraz „Rojowi”. W tym kontekście w opracowaniach wymieniana bywa również radiostacja ukryta na Politechnice Warszawskiej. Rejon ten od początku znalazł się jednak na linii frontu i również tego zadania nie udało się zrealizować. Jako plan B przewidziano uruchomienie własnej radiostacji krótkofalowej. Jej skonstruowanie zlecono jeszcze w 1943 roku Antoniemu Zębikowi, krótkofalowcowi z Częstochowy, który sam zaproponował takie rozwiązanie na jednym ze spotkań z podziemnymi władzami. Większość potrzebnych podzespołów miał już od początku wojny. Kiedy we wrześniu 1939 roku otrzymał rozkaz zniszczenia zgromadzonych na częstochowskiej Poczcie Głównej amatorskich radiostacji – tak, aby nie dostały się w ręce Niemców – obudziło się w nim sumienie i… dusza radiowca. Nie wysadził całego budynku, w którym przed okupantem kryli się bezdomni, a jedynie wymontował i ukrył najcenniejsze elementy stacji. Niezbędne podzespoły gromadził również potem. „I ja te wszystkie części miałem na gotową radiostację zebrane. Oczywiście odpowiednio schowane, zakonspirowane, na strychu pod tak zwaną polepą poukładane” – opowiadał reportażystce Polskiego Radia w roku 2004 konstruktor. „Trzeba było znaleźć bezpiecznie miejsce, w którym ta stacja byłaby budowana. Musiałem znaleźć człowieka, który by się na to zgodził, gdzieś tam na peryferiach Częstochowy” – kontynuował wspomnienia pan Antoni Zębik. Wybór padł na Bolesława Dróżdża, mieszkającego na Rakowie przedwojennego mistrza kolarskiego. „Odstąpił strych, gdzie sztuczny komin zbudowaliśmy, który nie wystawał ponad dach. Jak przerwa była to się wszystko wkładało do tego komina i zamurowywało się go” – opowiadał Zębik. Prace trwały od maja do sierpnia 1943 roku, potem pan Antoni rozpoczął testowanie swojego urządzenia. „Codziennie przez 15 minut” – wspomina – „Zaczynała się próbna audycja o godzinie szesnastej ówczesnego czasu. I ja zdecydowałem – bo to wszystko zależało już tylko ode mnie, musiałem decydować o wszystkim sam – że będzie nadawana muzyka, tylko muzyka z płyt gramofonowych, tak zwana muzyka niemiecka, bo te płyty gramofonowe zalewały ówczesny rynek”. Wkrótce próby emisji zostały namierzone przez niemieckie służby goniometryczne, a pan Antoni poproszony o stawienie się na przesłuchanie w godzinach pracy stacji. Ostrzeżony zawczasu wtajemniczył Bolesława Dróżdża i nauczył go obsługi urządzenia. W ten sposób uniknął wpadki. W noc sylwestrową radiostacja trafiła w ręce władz, ale te nie były jeszcze w stanie przetransportować trzech wielkich skrzyń do Warszawy. Jak wspomina pan Antoni, kolejne pół roku sprzęt przeleżał w stodole jednego z konspiratorów i w pewnym stopniu zawilgotniał, a do Warszawy trafił tuż przed rozpoczęciem walk.
Inaczej zapamiętał to pan Adam Drzewoski, uczestnik Powstania z komórki łączności Komendy Głównej AK, członek Związku Powstańców Warszawy. W czasie dyskusji pod hasłem „Powstanie w eterze” z udziałem historyków i Powstańców, która odbyła się w siedzibie Polskiego Radia 7 maja 2004 roku mówił: „Aparatura nadawcza przewieziona została do Warszawy w listopadzie 1943 roku. Pozostawała jednak w ukryciu w warsztacie samochodowym przy ulicy Huculskiej aż do 1 sierpnia 1944 roku. Dopiero wtedy porucznik «Stefan», odpowiedzialny za bezpieczeństwo i stan techniczny trzech skrzyń, w które zapakowana była radiostacja, dostał rozkaz przewiezienia jej, ale nie do komendy wojskowej, tylko do oddziału VI, do Biura Informacji i Propagandy na Mazowiecką 10”. W trakcie transportu zaskoczyły go jednak walki, które nie pozwoliły mu wypełnić misji. Pozostawił ciężkie skrzynie w podwórzu na rogu Chmielnej i Wielkiej, przy – jak wspomina pan Adam – dawnym magazynie płyt Syrena Rekord, a sam ruszył dalej w kierunku ulicy Moniuszki, aby zameldować o położeniu ładunku. Nie dotarł… Zginął od kuli na ulicy Marszałkowskiej. Skrzynie pośród kropel przelotnego deszczu czekały na odnalezienie. Dziś ulica Wielka już nie istnieje – po wojnie w tym miejscu wytyczony został Plac Defilad. Wspomniany narożnik znajdował się pomiędzy dzisiejszym placem przed stacją metra Centrum – popularną warszawską „Patelnią” – a Pałacem Kultury i Nauki. Ostatecznie skrzynie trafiły do gmachu Pocztowej Kasy Oszczędności u zbiegu Jasnej i Świętokrzyskiej, jednak dziś trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie kiedy. Najbardziej prawdopodobna wydaje się wersja o odbiciu skrzyń w walkach w nocy z 1 na 2 sierpnia, ale niektórzy pisali też o próbach zmokniętej radiostacji przeprowadzonych już 1 sierpnia, a inni – jak wspomniany pan Adam Drzewoski – o trzech dniach poszukiwań. Wszyscy są zgodni co do tego, że odnalezioną radiostację należało rozmontować, osuszyć i zmontować ponownie.
Sytuacja radiowców w pierwszy dzień sierpnia 1944 roku wyglądała więc beznadziejnie – żadna z przedwojennych radiostacji Polskiego Radia nie została zdobyta przez żołnierzy Armii Krajowej, a „Błyskawica” – bo taka nazwa nadana została stacji Antoniego Zębika – nie dotarła na miejsce przeznaczenia. Dodatkowo większość zespołu sekcji „RA” została odcięta od świata w kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu 7. „Siedzieliśmy zamknięci, nie mogąc ruszyć się z domu” – pisała Maria Ponikowska we fragmencie wspomnień przytoczonych przez Macieja Józefa Kwiatkowskiego w książce „Tu mówi powstańcza Warszawa” – „Słyszeliśmy tylko odgłosy walki, widzieliśmy dymy pożarów, słuchaliśmy radia. Tłumaczyliśmy ostatnie teksty na angielski, przeprowadzaliśmy ostatni retusz tekstów. Niemcy usadowieni w SiM-ie i «Złotej Kaczce» strzelali do naszych okien”. Stanowiska wroga znajdowały się też na terenie Uniwersytetu i w budynku komendy policji, gdzie dziś mieści się Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Wraz z radiowcami w mieszkaniu przy Krakowskim Przedmieściu znajdowała się też niedokończona radiostacja, ale i ona nie mogła ponieść w świat komunikatu o walczącej stolicy.
W tej sytuacji Inspektor Radiokomunikacji Delegatury Rządu major Stanisław Noworolski „Zwora” zlecił pilne zbudowanie w najgłębszej tajemnicy nowej radiostacji. Niezbędne części znaleziono w zdobytym dzień później gmachu Poczty Głównej mieszczącym się przy placu Napoleona, a zadania podjął się Włodzimierz Markowski. Prace ruszyły tego samego dnia popołudniu, a już dzień później aparat był gotowy. Pierwsza audycja nadana została w nocy z 3 na 4 sierpnia. Do mikrofonu zainstalowanego w jednym z pomieszczeń poczty przemawiał sam konstruktor, a antena rozwieszona była na dwóch masztach na dachu budynku. Trwające po kilkanaście minut audycje informujące o sytuacji w mieście nadawane były trzy razy dziennie – o dziesiątej, czternastej i siedemnastej na fali 52,1 metra. O jej istnieniu nie wiedziały zespoły przygotowujące później audycje „Błyskawicy”.
Suszenie skonstruowanej przez Antoniego Zębika radiostacji trwało do 7 sierpnia. Tak w audycji Elizy Bojarskiej „Historia Polskiego Radia” wspominali je inżynierowie Czesław Brodziak i Roman Kitzner, krótkofalowcy zaangażowani w uruchamianie „Błyskawicy”: „Ustawiło się na drugim piętrze. […] Taki długi korytarz był wzdłuż Świętokrzyskiej i tam w jednym z pokojów była ustawiona na stołach. No i teraz tylko płakać. […] Zrobiliśmy z tektury taką rurę i wentylator, w środku żarówa. I tak jak to czasem silniki się suszy takie zamoczone, to w ten sam sposób, że naprzeciwko tego kondensatora ustawiło się gorące powietrze i to gorące powietrze dzień i noc, dzień i noc musiało szorować. I tylko się obracało. Pięć dni i nocy ja nie spałem”. W tym czasie – 5 sierpnia w południe – radiowcy z sekcji „RA” wypędzeni zostali z podpalonej przez Niemców kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu i po wielu perypetiach dotarli na Marszałkowską. Później kilkukrotnie próbowali wrócić po przechowywane w ocalałej oficynie materiały i radiostację, ale nie udało się. 11 sierpnia na ich oczach spłonął cały dobytek pięciu lat prac nad planami odbudowy polskiej radiofonii. Kolejnym problemem był brak pomieszczeń biurowych, w których można by było pracować nad bieżącym programem. Z pomocą przyszedł BIP, który udostępnił sekcji „RA” czteropokojowy lokal na drugim piętrze gmachu „Adrii” przy Moniuszki 10.
Ostatecznie 8 sierpnia 1944 roku o godzinie 9:45 Zbigniew Świętochowski wypowiedział do radiowego mikrofonu słowa „Hallo! Tu «Błyskawica» – Stacja Nadawcza Armii Krajowej w Warszawie na fali 32,8 i 52,1 metra”. Potem odczytał informacje z walczącej Warszawy oraz podsumowanie pierwszych dni Powstania. Audycje słyszalne były na dwóch częstotliwościach, bowiem „Błyskawicę” retransmitowała również „Burza”. Ponadto 7 sierpnia w ręce Powstańców wpadła radiostacja średniofalowa przechowywana w gmachu Arbeitsamtu – niemieckiego Urzędu Pracy – przy ulicy Kredytowej. To ten sam budynek, z którego 18 kwietnia 1926 roku po raz pierwszy popłynęły w świat słowa „Tu Polskie Radio Warszawa, fala 480 metrów”. Pracowała ona na fali o długości 224 metrów – tej samej, którą Niemcy wykorzystywali w Krakowie. Po nadaniu kilku audycji dywersyjnych radiostacja przekazana została kierownictwu „Błyskawicy”.
Polskie Radio swoją pierwszą audycję wyemitowało w środę 9 sierpnia o godzinie 9:00. Znalazła się w niej „Warszawianka”, komentarz „Warszawa walczy” Edmunda Osmańczyka oraz „Chór powitalny” z opery „Halka” Moniuszki. Druga piętnastominutowa audycja nadana została o godzinie 15:00, a trzecia o 21:00. Dzień później sekcja „RA” nadała jeden dwudziestominutowy program o 18:30. 11 sierpnia od godziny 11:00 do 11:20 po raz pierwszy odezwała się stacja średniofalowa. Kolejna dwudziestominutowa audycja Polskiego Radia została nadana na falach krótkich o 12:00. Z czasem godziny emisji uległy ustabilizowaniu. Początkowo od 11:00 do 11:20 nadawany był program na falach średnich, a od 12:00 do 12:20 oraz od 18:30 do 18:50 na falach krótkich. 16 sierpnia audycja południowa przesunięta została na 12:30. „Rój” swoje programy nadawał o 9:45, 14:00, 19:30 i 22:00. Z czasem w tym planie wprowadzono kolejne modyfikacje – audycje Polskiego Radia na fali średniej przesunięte zostały z godziny 11:00 na godzinę 12:00, a na falach krótkich z 12:30 na 10:35. PR nadawało też specjalne pozycje poświęcone ziemiom zachodnim i wschodnim o 14:30 oraz komunikaty w języku angielskim o 10:15 i 22:30.
Jak w książce Macieja Józefa Kwiatkowskiego relacjonuje szef programowy „Błyskawicy” Stanisław Zadrożny „Pawlicz”, początkowo stacja zainstalowana została na trzecim piętrze gmachu PKO od strony podwórza. „W pierwszym pokoju znalazła się stacja nadawcza i amplifikatornia. W drugim urządziliśmy studio. Miało ono wygląd całkiem przyzwoity, a jak na warunki powstańcze, nawet komfortowy. Pokój przeznaczony na studio wyłożony był dywanami, które poprzednio zostały zarekwirowane ze składu dywanów Kiltynowicza na Marszałkowskiej. Miejsca było stosunkowo dużo. Warunki nadawania dobre. Bardzo mało pogłosu, dźwięk słowa naturalny, izolacja od szmerów z zewnątrz zadowalająca. A przy tym, tak nam się wtedy wydawało – czuliśmy się bezpieczni. Ciężki masyw gmachu dawał gwarancję, że nie tak łatwo rozprują go bomby niemieckie”. Poczucie to okazało się jednak złudne. „Miejsce, gdzie pracowała radiostacja ściągało trzy samoloty i goniometryczne pomiary dawały miejsce nadawania tej stacji. Bombami obrzucili od góry do dołu cały gmach, zrujnowali wszystko co było na zewnątrz” – wspomina jeden z radiowych rozmówców Elizy Bojarskiej – „A nas przerzucili do «Adrii»”. Do przeprowadzki doszło – jak wspomina Maria Ponikowska w książce Macieja Józefa Kwiatkowskiego – 26 sierpnia. Wiązało się to z 24-godzinną przerwą w emisji. Gmach przy Moniuszki 10 po trafieniu 18 sierpnia „grubą Bertą” był już częściowo uszkodzony i opustoszały. Sekcja „RA” przeniosła się wtedy do budynku Gebethnera i Wolffa u zbiegu Zgody i Sienkiewicza. W „Adrii” na pierwszym piętrze „urządzono studio z workami piasku na oknach, obwieszone dywanami i wyłożone kilimami – to sprawiało dobrze wrażenie” – wspomina w książce „Tu mówi powstańcza Warszawa” Zenon Skierski, jeden z radiowców – „Akustycznie było się trochę izolowanym – to przynosiło wrażenie ciszy i bezpieczeństwa. W takim studiu czytało się znacznie spokojniej, forma wykonania audycji wychodziła znacznie lepiej. Sama stacja nadawcza znajdowała się w sąsiednim pokoju”.
Kolejna przeprowadzka „Błyskawicy” odbyła się w nocy z 3 na 4 września, gdy „Adria” po raz kolejny została trafiona. Z płonącego budynku ewakuowana została stacja oraz ludzie. 6 września miasto – po upadku Powiśla, gdzie znajdowała się obsługiwana przez Powstańców warszawska elektrownia – pozostało bez prądu. „Radiostacja ma jednak szczęście” – wspominał Jan Nowak Jeziorański w książce Macieja Józefa Kwiatkowskiego – „Okazuje się, że gdzieś na Piusa pracuje fabryczka granatów, która ma własny agregat, ładowany motorem spalinowym. W największej tajemnicy «Błyskawica» zostaje ulokowana na Poznańskiej”. Ta nie tyle fabryczka, co powstańcza polowa elektrownia znajdowała się przy Hożej 51. „Jajczarnia”, bo taką konspiracyjną nazwę pochodzącą od Związku Spółdzielni Jajczarskich i Mleczarskich nosiła, miała umożliwić dostarczanie wody pitnej ze studni głębinowej przy użyciu pompy elektrycznej. Z czasem została rozbudowana o dwa kolejne agregaty, dzięki czemu możliwe stało się funkcjonowanie w okolicy szpitali, fabryk broni oraz właśnie radiostacji. Radiowcy zajęli przedwojenny gmach sowieckiej ambasady przy Poznańskiej 15, a sekcja „RA” ulokowała się w kamienicy przy Lwowskiej 6. Wznowienie emisji nastąpiło po pięciodniowej przerwie – 8 września. Wówczas nadawane były już tylko dwie półgodzinne audycje na falach krótkich – o 9:45 i 22:00. W związku z tym porzucono również dotychczasowy podział na tematy wojskowe poruszane przez BIP i cywilne omawiane przez Polskie Radio. Teraz wojskowi przygotowywali informacje i reportaże z walczącej Warszawy, a cywile przeglądy prasy i audycje polityczne. Warunki na Poznańskiej były już znacznie gorsze. „Jakaś dawna spiżarnia czy klozet tak zamknięty, że można go było otworzyć łyżką do bucików, brudny, nie zabezpieczony żadnym posterunkiem” – wspominał w książce Macieja Józefa Kwiatkowskiego Zenon Skierski – „Tak zwane «studio speakerskie» to była ciupa wymiaru metr na metr, rodzaj szaletu z drewnianymi drzwiczkami zamykanymi na haczyk”. Kilka dni później – 11 września – po zbombardowaniu przez Niemców gmachu Poczty Głównej zamilkła radiostacja „Burza” retransmitująca audycje „Błyskawicy”. Ta ostania wciąż nadawała, choć dziewięć dni później musiała po raz kolejny – już ostatni – zmienić swoją siedzibę. Ulokowała się w gmachu biblioteki przy Koszykowej 26. „Tu było skromnie, ale dobrze, choć stacja i studia mieściły się w jednym pokoju. Prąd czerpało się z tego samego agregatu” – wspominał dalej Zenon Skierski. Ostatnia audycja nadana została już po kapitulacji Warszawy – 4 października o godzinie 19:45. Po jej zakończeniu komendant radiostacji Jan Gieorgica „Grzegorzewicz” zniszczył urządzenie.
Jednak „Burza” i „Błyskawica” to nie jedyny polski głos w powstańczym eterze. We wrześniu 1944 roku na Żoliborzu uruchomiona została radiostacja „Syrena”. Jej konstruktorami byli Jan Tokarski „Burek” i Lech Nowicki „Anoda”, a wykorzystali do tego części z aparatury radiowej znalezionej w fabryce „Opla” przy Włościańskiej 52. Od 1928 roku mieściła się tam Cegielnia Miejska dziesięć lat później przebudowana na Miejskie Centralne Zakłady Samochodowe, dziś to Oddział Remontów Taboru MZA Warszawa. Według planów miała nadawać dwie 35-minutowe audycje dziennie – o 8:35 i 18:30. Po raz pierwszy słowa „Hallo, hallo. Tu mówi «Syrena», trzecia po Polskim Radiu i «Błyskawicy» radiostacja walczącej Warszawy” zabrzmiały 23 lub 25 września. Stacja pracowała w paśmie od 42 do 45 metrów. Jak przytacza Maciej Józef Kwiatkowski, po nadaniu drugiej audycji została zniszczona wskutek huraganowego ognia artyleryjskiego. Próba odbudowy nie powiodła się – Żoliborz upadł 29 września.
1 sierpnia 1944 roku nie odezwały się nie tylko stacje kierowane do mieszkańców Warszawy, ale również te, służące do nawiązywania łączności z Londynem. Wojskowa radiostacja przy Komendzie Głównej AK zlokalizowana w Fabryce Kamlera przy Dzielnej 72 jeszcze przed godziną „W” znalazła się pod ostrzałem Niemców z sąsiedniego budynku Monopolu Tytoniowego. Próby prowadzone wewnątrz budynku nie przyniosły rezultatu z uwagi na jego konstrukcję, będącą klasyczną klatką Faradaya. Również cywilna antena rozciągnięta na strychu budynku przy Marszałkowskiej nieopodal skrzyżowania z dzisiejszą Piękną nie wystarczyła do nawiązania połączenia. Próby wznowiono następnego dnia. Jak wspomina Rafał Jabłoński w artykule „Koniec fabryki Kamlera” opublikowanym na stronach internetowych „Życia Warszawy”, po przeniesieniu w nocy wojskowej radiostacji na drugą stronę ulicy Okopowej, udało się nawiązać łączność i przekazać pierwsze meldunki. Dziś po Fabryce Kamlera nie ma już śladu – nie tak dawno, bo w 2010 roku oszczędzone przez Niemców i Rosjan zabudowania zostały rozebrane przez nowego właściciela. W ich miejscu ma teraz stanąć Kamienica Muranów. Również stacji cywilnej udało się nawiązać łączność następnego dnia. Pomogło rozwinięcie anteny na podwórzu wspomnianego budynku przy ulicy Marszałkowskiej. Mimo to – jak wspomina Stefan Korboński – jeszcze tego samego dnia stacja przeniosła się na Kruczą 7, a kilkudziesięciometrowa antena zawisła na sąsiednim budynku. To za jej pośrednictwem korespondencje zbiegłego z niewoli Anglika, porucznika Warda, trafiały do Londynu, a stamtąd w świat. Później radiostacja przeniosła się na Wilczą, a następnie – gdy zabrakło prądu – na Politechnikę, która dysponowała własną elektrownią. Wśród miejsc, w których pracowała znalazła się również ulica Szczygla i poselstwo bułgarskie w Alejach Ujazdowskich.
W czasie, gdy w Warszawie trwały walki, w Lublinie rodziła się „nowa państwowość”… i nowe radio. Ale o tym pisaliśmy już w piątym odcinku „Radiowych adresów”.
Na koniec jeszcze mały skok do współczesności. W 2004 roku – z okazji sześćdziesiątej rocznicy wybuchu Powstania – konstruktor „Błyskawicy” Antoni Zębik skonstruował jej replikę, za pośrednictwem której nadawane były okolicznościowe komunikaty. Rok później Włodzimierz Markowski włączył się w budowę repliki „Burzy”. Dziś obie stacje można oglądać w Muzeum Powstania Warszawskiego.
Comments
There are no comments