Historii zespalania się Polski z morzem i Pomorzem przybywa nowe ogniwo. Zostaje ucieleśniona inicjatywa, rzucona przed kilku laty przez zmarłego niedawno nieodżałowanego ministra Rzeczpospolitej, świętej pamięci Ignacego Boernera – mówił wicewojewoda pomorski Mieczysław Starzyński, brat Romana i Stefana. Pomorze oczekiwało jej z upragnieniem – rozpoczął swoje przemówienie przybyły specjalnie z Pelplina biskup chełmiński dr Stanisław Okoniewski. Dzisiejsza uroczystość jest dla nas świętem podwójnem, gdyż uświetnia ona także obchód piętnastej rocznicy objęcia przez Odrodzone Państwo Polskie Pomorza, spuścizny po Chrobrym, Jagiellonach i Sobieskim – dodał starosta krajowy pomorski Wincenty Łącki. Słowa te padły we wtorek, 15 stycznia 1935 roku, w czasie uroczystego otwarcia rozgłośni Polskiego Radia w Toruniu. O godzinie 20:00 w obecności wyżej wymienionych i dyrektora naczelnego spółki Zygmunta Chamca dokonał go wiceminister poczt i telegrafów Franciszek Drzewiecki. Jeszcze zanim do tego doszło nowy gmach poświęcił biskup Okoniewski. Po oficjalnych przemówieniach, które transmitowane były przez wszystkie rozgłośnie polskie, występujący w Dworze Artusa chór „Lutnia” wykonał dwie pieśni – „Hasło do pracy” księdza kanonika Lewandowskiego i „Wisło moja” Ignacego Danielewskiego. Drugą część uroczystości – morską – zainaugurowało wystąpienie w języku kaszubskim, po którym chóry męskie „Dzwon” i Dyrekcji Kolejowej zaśpiewały pieśni „Nasz Bałtyk” Feliksa Nowowiejskiego i skomponowany na dziesięciolecie odzyskania niepodległości „Hymn Pomorza” prof. Zygmunta Moczyńskiego. Na finał zabrzmiał „Wieniec pieśni narodowych” Jana Karola Galla w wykonaniu wspomnianego już zespołu „Lutnia”. Transmisja – według ramówki – trwała godzinę, potem odbył się bankiet w Dworze Artusa.
Zanim doszło do wieczornej uroczystości, w godzinach rannych ksiądz prałat Józef Wysiński odprawił solenną Mszę świętą w bazylice św. Jana, a o godzinie 14:00 pracownicy Polskiego Radia zorganizowali konferencję w salach Dworu Artusa. Po śniadaniu prasowym grupa dwudziestu kilku dziennikarzy wraz z inż. Władysławem Hellerem, inż. Władysławem Rabęckim i dyrektorem Chamcem udała się na drugi brzeg Wisły do wzniesionego nieopodal ówczesnego dworca kolejowego Toruń Przedmieście (dziś to Toruń Główny) piętrowego modernistycznego budynku mieszczącego nową radiostację. Efektem tej wycieczki były następujące notki prasowe: „Nowoczesna sylweta rozgłośni, na tle której tak charakterystycznie pnie się ku niebu wspaniały maszt i antena, znajduje swój odpowiednik wewnątrz gmachu, będącego prawdziwym cackiem – jakby się na oko zdawało – nie wiedzy technicznej, lecz sztuki jubilerskiej. Tak precyzyjnie, tak doskonale skonstruowano aparaturę radjostacji, tak pomysłowo i nowocześnie urządzono wnętrze rozgłośni” („Gazeta Gdańska”), „Rozgłośnia toruńska stanowi prawdziwy cud techniki i jest nowem wielkiem zwycięstwem polskiego przemysłu radjotechnicznego, gdyż wszystkie bez wyjątku urządzenia zostały wykonane w kraju przez wydział budowy Polskiego Radja” („Codzienna Gazeta Handlowa”).
Choć – dzięki wspomnianej prasie – znamy dziś każde słowo wypowiedziane przez szacownych gości i każdą pieśń zaśpiewaną przez znamienite chóry, to gorzej jest z samym przedstawieniem się nowej rozgłośni… Czy brzmiało ono „Hallo, hallo! Tu mówi Toruń” czy też – jak sugerowała pięć dni przed startem na łamach „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” Zofia Żelska-Mrozowiecka „Tu mówi Pomorze”. „Wyraz »Pomorze« znany jest na całej kuli ziemskiej jako do niedawna punkt newralgiczny Europy i żeglując po międzynarodowych falach eteru winniśmy to mieć na uwadze! »Pomorze« to nietylko nazwa jednej z ziem Rzeczypospolitej, to symbol! Słowo to posiada wdzięk i czar nieprzeparty, wywiera urok dziwny i wpływ potężny na każdą polską duszę” – argumentowała autorka. Artykuły relacjonujące otwarcie, które ukazały się w „Słowie Pomorskim”, „Gazecie Gdańskiej”, „Kurjerze Bydgoskim”, „Dzienniku Kujawskim” „Orędowniku Wrzesińskim” i „Codziennej Gazecie Handlowej”, pisały jednym głosem o „radiostacji/rozgłośni toruńskiej”. W „Słowie Pomorskim” nazwa „Radiostacja Pomorska” pojawiła się dopiero miesiąc później – w tekście o konkursie na spikerkę z 21 lutego 1935 roku. Barbara Domańska pisząc pracę „Powstanie i działalność Rozgłośni Pomorskiej w Toruniu (1935-1939) oraz jej rola w upowszechnianiu kultury i wiedzy o Pomorzu” dotarła jednak do artykułu z drugiej połowy stycznia 1935 roku, który przedstawiając wrażenia z inauguracji nowej rozgłośni podkreślał wagę zmiany nazwy z „toruńskiej” na „pomorską”. Ukazał się on w tygodniku „Antena”.
Od roku 1927, kiedy w Dworze Artusa otwarto pomorską wystawę radiową, upływało niemal osiem lat. Tyle czasu miejscowa ludność czekała na polską odpowiedź na propagandę sianą przez stacje niemieckie. Ostateczny bieg sprawie nadał protokół z 16 marca 1934 roku, w którym Polskie Radio zobowiązało się do wybudowania stacji toruńskiej i jej uruchomienia 15 grudnia 1934 roku. Termin ten, choć w świetle dotychczasowych doświadczeń można było uznać za wątpliwy, udało się dotrzymać. Decyzja o wyborze wojskowego terenu przy forcie zapadła w pierwszej połowie kwietnia 1934 roku. Na miejscu zjawiła się wówczas specjalna komisja techniczna oraz dyrektor naczelny Polskiego Radia Zygmunt Chamiec. Wizyta ta nie uszła uwadze lokalnej prasy. „Prace przy budowie rozpoczną się już 1 maja. Radjostacja toruńska zostanie uruchomiona w grudniu br. i posiadać będzie moc 24 kw., a więc będzie co do siły drugą polską stacją po Warszawie” – donosiło „Słowo Pomorskie” z 14 kwietnia 1934 roku. „Ponieważ tereny należą do Dowództwa Okręgu Toruńskiego, przeto wypadnie jeszcze uzyskać zgodę tych władz na odstąpienie placu nowej radjostacji nadawczej Polskiego Radja” – z pewnym poślizgiem uzupełniała „Gazeta Szamotulska” z 12 maja. Kopanie fundamentów – jak pisał 26 czerwca „Pałuczanin” – rozpoczęło się w czerwcu, o rozpoczęciu „w tych dniach” budowy budynku stacyjnego 12 lipca doniósł „Orędownik”. Zawieszenie wiechy planowano przed końcem sierpnia. Projektantem modernistycznej bryły budynku stacji był architekt Antoni Dygat, odpowiedzialny wygląd radiostacji w Raszynie, Lwowie i Wilnie. Był on również kierownikiem budowy gmachu. Roboty budowlane wykonywała firma J. Drecki z Torunia, centralne ogrzewanie, wodociągi i kanalizację firma Hedinger z Poznania, a urządzenia chłodzące Stocznia Gdańska. „Według zapewnień inż. Dreckiego również wnętrze nowej radjostacji będzie do 15 września na tyle wykończone, że w tym terminie «Polskie Radio» z Warszawy będzie mogło przystąpić do montowania aparatury” – relacjonował wspomniany „Orędownik” w numerze z 7 sierpnia 1934 roku.
Aparatura – co było nowością – wykonana została nie przez specjalizującą się w takich zagadnieniach zewnętrzną firmę, a powołany w tym celu 15 kwietnia 1934 roku Wydział Budowy Polskiego Radia. Na nietypowość takiego rozwiązania podczas zeznań składanych w Paryżu 20 lutego 1940 roku zwrócił uwagę Fryderyk Schoen, kierownik Biura Technicznego Wykonania Programów: Należy przyznać, że robota była prowadzona dobrze i stosunkowo tanio. Ale zadaniem radiofonii nie jest budowa stacyj i urządzeń radiofonicznych, lecz ich eksploatacja. Urządzenia techniczne winna instytucja radiofoniczna nabywać w krajowych wytwórniach radiotechnicznych. W Polsce istniały Państwowe Zakłady Tele- i Radiotechniczne, będące fuzją dawnej odrębnej Państwowej Wytwórni Radiotechnicznej i Państwowej Wytwórni Aparatów Telegraficznych i Telefonicznych. Fuzja ta, po zlikwidowaniu Państwowych Zakładów Radiotechnicznych nie wyszła na dobre, gdyż potrzeby kraju w tej gałęzi przemysłu wykraczały grubo poza możliwości produkcyjne PZTiR. Wydział Budowy składał się z trzech działów – konstruktorskiego, laboratoryjnego i warsztatowego. Nowa komórka rozwiązała problem odległych terminów proponowanych przez państwowe zakłady i generowanych przez nie opóźnień. Wśród jej pracowników znaleźli się m.in. inżynierowie Władysław Heller, Władysław Rabęcki i Aleksander Janik. Zajęli oni pomieszczenia zwolnione przez dziesięciokilowatową stację nadawczą w warszawskim Forcie Mokotowskim. I chyba tylko złą dykcją reportera, głuchotą redaktora albo jakością linii telefonicznych w ówczesnym czasie można tłumaczyć pojawiające się w „Orędowniku” z 5 kwietnia 1934 roku i „Gazecie Sempolińskiej” z 12 maja tegoż samego roku zdanie „Montaż wstępny rozpoczęto na terenie dawnych portów na Mokrem pod Toruniem w miejscu, na którem swego czasu znajdowała się pierwsza rozgłośnia polska”.
Podczas budowy toruńskiej aparatury redaktorzy różnych pism kilkukrotnie odwiedzali pomieszczenia forteczne. W lipcu 1934 roku artykuł „Toruń na warsztacie mokotowskim” ukazał się w miesięczniku „Foto-Drogista”. „We warszawskich warsztatach mechanicznych Polskiego Radja, w murach dawnych fortów w Mokotowie – praca wre. Warsztaty budują «rzecz nie małej wagi» – pierwszą, całkowicie polską, aparaturę nadawczą i maszt antenowy dla nowej rozgłośni w Toruniu. Jak się dowiadujemy, stacja toruńska będzie miała głównie charakter centrali przekaźnikowej, która zasięgiem detektorowym pokryć powinna całą ziemię pomorską […] Jednakże wyposażenie tej stacji we własne studjo wskazuje, że Toruń nadawać będzie w pewnym zakresie programy własne, o charakterze lokalnym”. Techniczne aspekty planowanej stacji chwaliła „Gazeta Szamotulska” z 7 kwietnia 1934 roku: „Budowa aparatury toruńskiej odbywa się przy współudziale naukowym Państwowego Instytutu Tele-Komunikacyjnego. W budowie «Torunia» dyrekcja techniczna Polskiego Radja zastosuje wszystkie najnowsze zdobycze techniki. Budowa i montowanie aparatury toruńskiej potrwa prawdopodobnie do grudnia r. b. a pierwsza, oficjalna transmisja programów nastąpi w dniu 15-go tego samego miesiąca” – wieszczyło pismo. Więcej szczegółów dotyczących produkcji sprzętu ujawnił redaktor „Nowego Kurjera” w tekście z 12 sierpnia 1934 roku: „Nieco w stronie od miasta, o parę kilometrów od ulicy Puławskiej ku zachodowi, za łanami zbieranego właśnie żyta i owsa – w zacisznych fortach mokotowskich wre praca. Gospodarzy tu doświadczony radjowiec Rabęcki. Kilkudziesięciu ludzi pracuje przy obrabiarkach mechanicznych. Grupa inżynierów pochylonych nad biurkami – kreśli, rysuje, mierzy. Warsztaty pracują teraz tylko dla Torunia […] Mózgiem warsztatu jest laboratorjum, w którem od najmniejszej bodaj śrubki do skomplikowanej szafy cewek, kondensatorów, transformatorów, oporników, dławików i izolacyj – wszystko jest, milimetr po milimetrze, skrupulatnie mierzone, poprawiane, sprawdzane. Dopiero po tem laboratoryjnem wypróbowaniu, części oznaczone w schemacie idą do wykonania w warsztatach bądź oddawane są do wykonania fabrykom krajowem, bądź też – w najważniejszych zresztą wypadkach, zamawiane zagranicą. […] Około 1 października, już po wypróbowaniu na miejscu, aparatura odesłana będzie z Mokotowa do Torunia, gdzie odbędą się próby ostatniego stopnia wzmocnienia”. Wśród części sprowadzanych z zagranicy znalazły się przyrządy pomiarowe i lampy nadawcze. Fabryki krajowe podjęły się wykonania m.in. części stolarskich, maszyn elektrycznych, kondensatorów, oporów i masztu antenowego. Ten ostatni zbudowany został w Hucie Królewskiej na Górnym Śląsku i z ówczesnego punktu widzenia był dość nietypowy…
„Będzie to tylko jedna wieża, zamiast, jakto przywykliśmy widzieć, dwóch masztów, doniedawna jeszcze powszechnie stosowanych. […] Wieżę-antenę zastosowano bardzo niedawno w budownictwie radjowem w Ameryce i niektórych krajach Europy Zachodniej. Taką wieżę ma, naprzykład, nowa stacja radjofoniczna w Budapeszcie. Maszt antenowy samo drgający, jest sam w sobie anteną, nie wymaga zatem stosowania przewodnika antenowego, zawieszonego poziomo między dwoma wysoko położonemi punktami” – pisał J. w miesięczniku „Foto-Drogista” z lipca 1934 roku. Podawana przez prasę wysokość masztu początkowo oscylowała w granicach 140-147 metrów, by w późniejszych artykułach osiągnąć 160 metrów. Skąd ta rozbieżność wyjaśnia artykuł „Wieża radjostacji w Toruniu” inżyniera Jerzego Koziełka z Chorzowa, który opublikowany został w czasopiśmie „Technik” z 1 maja 1935 roku: „Przekrój poziomy wieży tworzy kwadrat i wzrasta równomiernie od obydwu końców do środka, gdzie bok kwadratu dochodzi do 7-miu metrów. Na wierzchołku, bok tego kwadratu wynosi 1 m, zaś u podstawy zaledwie 0,4 m. W miejscu największego przekroju wieży na wysokości 70-ciu m od terenu, zaczepiają na każdym z 4-ch krawężników odciągacze skośne pod kątem 47° względem płaszczyzny pionowej. W płaszczyźnie poziomej tworzą odciągacze między sobą kąty 90°. W miejscu zaczepienia odciągaczy do krawężników wieży, przewidziane jest specjalne usztywnienie poziome, z zastosowaniem blachy żeberkowej i tworzy jednocześnie galeryjkę wzdłuż czterech ścian wieży. Ściany wieży stanowią kratownice, aż do wysokości 143 m. […] Ponieważ fala własna anteny nie daje się zupełnie ściśle wyliczyć, przewidziano na wierzchołku wieży przesuwalną rurę z kulą na końcu. Całkowita wysokość anteny pozwala zatem na nastawienie w granicach od 143 do 160 m”. Zalety takiego rozwiązania redaktorowi „Codziennej Gazety Handlowej” tłumaczył dyrektor Chamiec: Tego rodzaju antena powinna rozszerzyć zasięg promieniowania o przeszło 1/3 w stosunku do dawnych systemów antenowych. Wystąpienie opublikowane zostało 19 grudnia 1934 roku – cztery dni po rozpoczęciu regularnych testów.
Okazało się, że mimo zapewnień nie wszystko było jednak zapięte na ostatni guzik. W tym samym wywiadzie Zygmunt Chamiec tłumaczył: Używamy dlatego anteny prowizorycznej, bowiem maszt antenowy nie jest jeszcze zdatny do użytku, ze względu na opóźnienie dostawy izolatorów pod podstawę tego masztu. Do czasu otrzymania i zmontowania tych izolatorów co nastąpi prawdopodobnie już w końcu b.m. moc względnie zasięg Radjostacji toruńskiej jest z natury rzeczy ograniczony. Jak donosiło „Słowo Pomorskie”, w tym czasie trwało też wykańczanie studia i pokoju spikera. Pierwotnie – w związku z brakiem wolnych przyznanych Polsce częstotliwości – toruńska rozgłośnia miała nadawać na fali wspólnej 304,3 m z Krakowem. Jeżeli jednak do czasu otrzymania specjalnego generatora mającego utrzymać stałość fali w granicach przeszło 1:100000 i mającego być dostarczonym przez Państwowy Instytut Telekomunikacyjny, przewidywana synchronizacja obu stacyj natrafi na trudności, możliwe są pewne nieznaczne zmiany fali – mówił dyrektor Chamiec w przytoczonym już wywiadzie z „Codziennej Gazety Handlowej” z 19 grudnia 1934 roku. Słowo w słowo jako tekst redakcyjny zdanie to przedstawiła też „Gazeta Gdańska” z 16 grudnia 1934 roku. Ostatecznie jednak na nową częstotliwość przeniosła się stacja krakowska… i to dwukrotnie… „Od najbliższego wtorku rozgłośnia krakowska, która ostatnio pracowała na fali 308 m, przechodzi na falę 207 m, pozostawioną do użytku Polski na zasadzie ostatniego międzynarodowego układu radjofonicznego. […] Nowa, od dawna już zapowiadana zmiana fali odbije się niestety niekorzystnie na radjofonii krakowskiej, bo zarówno zasięg detektorowy jak lampowy rozgłośni krakowskiej zwęży się znacznie” – pisał „Ilustrowany Kuryer Codzienny” w poniedziałek 7 stycznia 1934 roku. Trzy dni później ten sam dziennik donosił: „Przejście radjostacji krakowskiej na nową falę wywołało zrozumiałe zaniepokojenie wśród licznych radjoabonentów. Onegdaj zwracaliśmy uwagę na ujemne skutki przyznania Krakowowi fali 218 m względnie 207 m, objętej układem lokareńskim. Jak wiadomo, w tym czasie w tabeli międzynarodowej przyznano dla Krakowa i Torunia fale 394 m i 218 m. Dotychczasową falę krakowską 394 m przyznano Toruniowi, tak więc Kraków musiałby zostać na fali 218, co jak już podkreśliliśmy, miałoby fatalne skutki. Skutkiem alarmów krakowskich czynniki warszawskie wybrały falę inną, a mianowicie 293,5 m czyli 1022 kc. Tak więc fala ta różnić się będzie od dotychczasowej zaledwie o 36 kc. Nie jest to wprawdzie fala przyznana nam przez konferencję lokareńską, ale skorzystaliśmy z niej dlatego, że była wolna”. Jak widać redaktorzy mieli dość luźne podejście do przytaczanych liczb. Z tą zajętością było jednak coś na rzeczy, bo niecały tydzień później – 16 stycznia – „Gazeta Gdańska” pisała już: „Nowa ta fala nie została wprawdzie przyznana Krakowowi przez międzynarodowe porozumienie, ale Kraków zajął ją, ponieważ miejsce to było wolne w eterze, względnie okupowane tylko przez drobną, niesłyszalną u nas stację hiszpańską”. Nie był to jednak jedyny problem…
Już w czasie budowy stacji pojawiły się wątpliwości czy oby na pewno zdecydowano się na odpowiednią lokalizację. W artykule z 7 sierpnia 1934 roku „Orędownik” pisał: „W kołach fachowych mówi się, że teren pod budowę radjostacji został źle wybrany. Zwraca się uwagę na bliskie sąsiedztwo Głównego Dworca z kilkunastu kilometrami szyn bocznic kolejowych. Te tory stanowią pono wielkie niebezpieczeństwo dla emitowanych przez antenę fal, którym grozi pochłanianie przez wielkie ilości żelaza szynowego”. To jednak nie ze strony kolei przyszły problemy… Maszt stojący tuż przy moście miał wady, bo promieniowanie stacji szło w kierunku Włocławka zamiast na Prusy Wschodnie, co Biuro Studiów wykryło i spowodowało przebudowę anteny – opisywał Krzysztof Eydziatowicz, szef Biura Studiów Polskiego Radia, w czasie zeznań składanych 22 maja 1941 roku w Londynie przed Komisją powołaną w związku z wynikiem kampanii wojennej 1939 roku. Z jego relacji wynikało, że za wyborem miejsca przy forcie stały „kombinacje oszczędnościowe”. Inaczej sytuację związaną z przebudową anteny zapamiętał pracujący w dziale technicznym inż. Zdzisław Kurzawiński: Jeśli chodzi o samą pracę radiostacji, to były trudności z promieniowaniem. Radiostacja toruńska miała silne promieniowanie przestrzenne, natomiast nie miała promieniowania przyziemnego, do tego stopnia, że okolica cała, całe Podgórze, na którym znajdowała się radiostacja, świecili swoje żarówki z prądu antenowego, nie potrzebowali włączać do sieci, tak silne było promieniowanie, natomiast dalsze okolice już były poza zasięgiem, a dopiero silny odbiór był w Gdyni, i to do zachodu słońca tylko, o zachodzie słońca radiostacja Genua przychodziła silniej niż Toruń. Przeprowadzono z dużymi trudnościami pomiary i zdecydowano się, że na tej bardzo ciekawej antenie, maszt antenowy miał kształt odwróconych dwóch graniastosłupów, na końcowej iglicy nałożono parasol, który spowodował to, że fala przestrzenna została obniżona, co zwiększyło znacznie zasięg odbioru.
Na przestrzeni lat maszt, budynek radiostacji i jego wyposażenie redaktorzy opisywali następująco: „Pięknie jest położona Rozgłośnia Toruńska. Jej stalowy maszt antenowy, nowoczesny – w kształcie gigantycznej iglicy – góruje nad całym lewym wybrzeżem Wisły pod Toruniem. Widać go z obu dworców kolejowych, z pokładu parowca wiślanego i z wysokiego prawego wybrzeża od strony starych, czerwonych murów, ongiś warowni krzyżackiej. Rozgłośnia Toruńska tworzy miłą dla oka całość. Jej frontowa elewacja, od prawego brzegu Wisły osłonięta gęstym zadrzewieniem, oglądana jest z zainteresowaniem z okien wagonów, przejeżdżających tędy pociągów w stronę Gdańska i Warszawy. Ładny, dwupiętrowy, nowoczesny budynek rozgłośni stoi na wyniosłości może 12-metrowej, otoczony estetycznymi trawnikami, parkiem i tarasem. Całość zamyka u dołu ładne i solidne ogrodzenie siatkowe” – pisał „Radio-informator” na rok 1938. „Niewielki, mały, skromniuteńki domeczek, górujący nad nim i rzucający się w oczy biało-czerwony maszt, ot wszystko” – w swojej relacji w „Kuźni Młodych” z 15 czerwca 1936 roku pisało dwóch młodzieńców – Jerzy Kochanowski i Jan Sochalski. Opisali oni również wnętrze budynku: „Wchodzimy po schodkach na górę […] Za chwilę znajdujemy się w obszernym hallu […] Przechodzimy przez szereg sal obstawionych przedziwnemi instrumentami i aparatami. Tu stacja wzmacniaczów, tam za szkłem lampy modulatorów, wzmacniacze modulatorów, przeróżne lampy… Słowem moc skomplikowanych urządzeń. Wreszcie wchodzimy do studja. Mamy szczęście. Właśnie jest przerwa więc możemy je obejrzeć całkiem swobodnie. Ściany wyścielone celoteksem (masa tłumiąca głos). Otóż w jednym rogu sławne biurko speakera z wgłębieniami po bokach do płyt gramofonowych. Nie są to jednak zwykłe gramofony czy patefony. Speaker nie potrzebuje wcale np. podkręcać sprężynę gramofonową. Starczy jeżeli naciśnie na guzik, a już płyta idzie w ruch elektrycznością. Po bokach rozmaite znaki sygnalizacyjne dla prelegenta – zaczynać, wolniej, głośniej… etc… W drugim kącie fortepian, biurko z mikrofonem dla prelegenta, mikrofon dla śpiewaczki czy śpiewaka etc.”. Bardziej dokładnie opisał to Zygmunt Chamiec. „Codzienna Gazeta Handlowa” z 19 grudnia 1934 roku i „Gazeta Gdańska” z 16 grudnia 1934 roku cytowały: Aparatura obejmuje urządzenia maszynowe, pompy, prostowniki i tablice rozdzielcze umieszczone w dwóch dolnych salkach budynku. Ponad nimi na pierwszem piętrze znajdują się pomieszczenia samej aparatury, przyczem pierwsze pomieszczenie, t. zw. sala operacyjna zawiera front tablic aparatury, odgradzający równocześnie salę operacyjną od sali aparatowej, mieszczącej wnętrze samych szaf aparatowych. Na sali aparatowej umieszczone w środku biurko kontrolne daje możność inżynierowi dyżurnemu automatycznego uruchomienia aparatury oraz kontroli jej sprawnego funkcjonowania. Konstrukcja poszczególnych szaf aparaturowych wykonana jest z chromowanej konstrukcji żelaznej i przykryta miedzianemi, aluminjowemi lub żelaznemi blachami, w celu izolowania wpływu poszczególnych obwodów elektrycznych na siebie. Przez opuszczanie szyby posiada również kontrolę wnętrz aparatowych, a pomieszczenie znajdujące się poza konstrukcją szaf aparatowych daje możność uskutecznienia późniejszych, dalszych zmian, a nawet ewentualnego powiększania mocy stacji. Do widocznych instalacyj należy basen z rozpryskiwaczem, służący do chłodzenia wodnego lamp katodowych, prostownika i ostatniego stopnia antenowego. Doprowadzenie energji wysokich częstotliwości do masztu antenowego uskutecznione jest za pomocą specjalnej linji powietrznej oraz domku znajdującego się przy podstawie masztu. W budynku radjostacji znajduje się ponadto salka służąca jako studjo o specjalnej architekturze. Studjo to będzie służyło dla zapowiedzi odczytów oraz małych zespołów muzycznych. Duże występować miały w salach miejskich, m.in. w Dworze Artusa. Wracając zaś do kwestii sprzętu w kolejnym wywiadzie, opublikowanym 17 stycznia 1935 roku w „Codziennej Gazecie Handlowej” dyrektor Chamiec powiedział: Tak, jak powstała w lotnictwie słynna awionetka polska RWD, biorąc swą nazwę od liter nazwisk konstruktorów, tak też nazwaliśmy radjostację toruńską, biorąc pierwsze litery jej twórców, p. Hellera, naszego dyrektora technicznego, inż. Rabęckiego i inż. Janika – HRJ. Ponieważ, jak panu wiadomo, rozgłośnia nasza ma siłę 24 Kw. do 3 wyżej wspomnianych liter dodajemy cyfrę 24, powstaje więc nazwa „HRJ – 24”. Według planów emisja z pełną mocą miała się rozpocząć w połowie lutego 1935 roku.
O rozwoju programowym, nowej siedzibie, okupacji i powojennej odbudowie w kolejnym odcinku.
Comments
There are no comments