RadioPolska.pl - Jeszcze więcej radia!

Jeszcze więcej radia!
Radiowe adresy: (49) Warszawa, Ćmielów

Mając dziesięć lat, może ciut więcej, przeczytałem w lokalnej prasie artykuł, który traktował o rozgłośni, którą pan Andrzej Cielecki tworzył w Ćmielowie, dokładnie w tamtejszym domu kultury… Nazywało się to Polskie Radio Wyżyny Świętokrzyskiej, autor twierdził, że stacja nadaje i udziela się w niej lokalna młodzież – wiadomość o tajemniczej rozgłośni znad Kamiennej otrzymałem kilka tygodni temu. Wskazówki podane w dalszej części listu bez trudu doprowadziły mnie do dwustronicowego tekstu opublikowanego 14 grudnia 1999 roku w „Gazecie Ostrowieckiej”. Rozmowa z wdową po panu Andrzeju uchyliła nieco rąbka tajemnicy, a dotarcie do ówczesnego dyrektora Domu Kultury w Ćmielowie przyniosło kolejne szczegóły, o których nie napisał ostrowiecki dziennikarz. I kiedy już zabierałem się za napisanie kolejnego odcinka „Radiowych adresów” w moje ręce wpadła książka „Wojna o eter” Sebastiana Ligarskiego i Grzegorza Majchrzaka. Panowie opisując niezależne inicjatywy nadawcze podejmowane w czasie stanu wojennego całkowicie pominęli działającą w Warszawie Jutrzenkę, a rolę Andrzeja Cieleckiego ograniczyli do tworzenia nadajników dla Radia Wola. Może więc nie tylko „ćmielowskie dziecko” pana Andrzeja należy ocalać od zapomnienia?

 

Andrzej Cielecki, lat 53

Było to 13 grudnia 1981 roku. Podnoszę słuchawkę telefonu – cisza, włączam radioodbiornik – milczy… ale na falach krótkich stacje zagraniczne nadają normalnie. Coś mnie tknęło. […] Przed kilkoma miesiącami zaproponowałem jednemu z przywódców zorganizowanie łączności radiowej na całą Polskę, łączności od komunistów niezależnej. Wyśmiał mnie. Zaproponował obsługę teleksu na Mokotowskiej. […] A teraz masz, w telewizorze przemawiają spikerzy w mundurach. Za to kara śmierci, a za tamto tylko piętnaście lat… Zdruzgotany zszedłem do piwnicy. Znalazłem dwie stare lampy nadawcze 807, to będą pracowały w układzie przeciwsobnym. Również 6L6 zrównoleglone i zneutralizowane dadzą powyżej 40 W w antenie przy długości fali około czterdziestu kilku metrów. Znalazłem też dwie triody dużej mocy na pasmo UKF. Te mogą wyemitować nawet powyżej stu megaherców. Wyszukałem odpowiednie kwarce i sporo elementów do budowy nadajników, poukładałem cewki, oporniki, kondensatory. Były pewne trudności z transformatorami do zasilaczy. Znalazłem stary klucz do alfabetu Morse’a – jeszcze ze zrzutów angielskich, z okupacji – i słuchawki, niezniszczalne, też zrzutowe. Odżył w mych myślach stary patriotyczny świat. […] Przypomniała mi się postać Ewy. Znałem jej adres, mieszkała obok szkoły. Ubrałem się ciepło, wyszedłem. Na ulicach wojsko, milicja, ZOMO. Przebiłem się przez tłok czołgów i wozów pancernych na Belwederskiej. Jest dom Ewy. Zadzwoniłem do drzwi. Ewa i jej mama były blade i zdenerwowane. Z wysokości siódmego piętra widać jak na dłoni gorączkowy ruch pojazdów wojskowych, ciągłe kontrole i rewizje pojazdów cywilnych. […] Wyjąłem z kieszeni klucz do sygnałów i tablicę z alfabetem Morse’a. „Znasz angielski, jak polski. Potrenujesz ten otwarty alfabet przez dzisiejszy dzień i całą noc. Jutro z tym kluczem zgłosisz się na Polną”. Przyszła punktualnie z podkrążonymi oczami. Gdy zobaczyła świecące katody lamp, przybladła. Przymocowałem klucz do stołu, przykręciłem kabelki, nałożyłem Ewie na uszy słuchawki, te angielskie, okupacyjne… podsunąłem tekst. »Będziesz nadawać na dwóch częstotliwościach morskich S.O.S.«. Gdy kładła dłonie na kluczu ręka jej lekko drżała. Zacisnęła wargi. Klucz zadrgał jak automat. Świat obiegły sygnały Jutrzenki.

„Fis na czarnych klawiszach” – Teatr Miniatur Literackich Radia Jutrzenka

 

W ciągu dwudziestu czterech godzin od momentu ogłoszenia stanu wojennego w piwnicy kamienicy przy Polnej 54 w Warszawie Andrzej Cielecki skonstruował dwa nadajniki krótkofalowe. Zastosowany system antenowy miał uniemożliwić ewentualne namierzenie emisji przez służby1. Nadany 14 grudnia 1981 roku komunikat – przetłumaczony z angielskiego na polski i zapisany dziesięć lat później na taśmie magnetofonowej – brzmiał: S.O.S. S.O.S. S.O.S. Mówi Radio Jutrzenka. S.O.S. S.O.S. S.O.S. Radio Solidarności Podziemnej. Tu Warszawa. Mówi Rozgłośnia Solidarności Jutrzenka. Mamy w Polsce stan wojenny. Komuniści wypowiedzieli wojnę Narodowi Polskiemu. S.O.S. S.O.S. Bronimy się w Warszawie. Na ulicach czołgi. W nocy masowe aresztowania. S.O.S. S.O.S. S.O.S.2. Przez kolejne miesiące pan Andrzej pracował nad opracowaniem konspiracyjnej sieci łączności oraz szyfrowaniem przekazywanych informacji. W ramach tej działalności współpracował potem ze zwolnioną z internowania w Gołdapi członkinią zespołu Jacka Karpińskiego, twórcy polskiego minikomputera3. Zabrakło czasu albo nie było zapotrzebowania – fiasko tych prac komentuje Elżbieta Żełabin-Cielecka, wdowa po Andrzeju Cieleckim. Ale pomysł sieci nadawczej nie odszedł w zapomnienie. W 1982 roku pan Andrzej zainteresował nim Andrzeja Stępniewskiego, działacza Solidarności ze Zjednoczenia Przemysłu Elektronicznego Unitech4.

Mieszkanie-laboratorium Andrzeja Cieleckiego przy ulicy Polnej 54 (kadr z kronikarp.pl) Budynek przy Polnej 54 w Warszawie dziś

Idea polegała na wykorzystaniu wielu miniaturowych nadajników o mocy ułamka wata i zasięgu od kilkudziesięciu do kilkuset metrów. Miały one tą wyższość nad normalnymi, że mogło ich być bardzo dużo, że można było nadawać z każdego miejsca i że praktycznie były nieuchwytne – opowiadała w jednej z audycji „Kula” – pani Jadwiga Augustyńska-Latoszyńska, autorka konspiracyjnych audycji historycznych Jutrzenki, córka redaktora naczelnego Mikołajczykowskiej „Gazety Ludowej5. To pozwalało na uniknięcie wpadki, jaką miało Radio Solidarność Zbigniewa Romaszewskiego 6 czerwca 1982 roku6. Całe urządzenie mieściło się w oprawce od jarzeniówki. Na zewnątrz znajdowała się ręcznie nawijana cewka oraz antena, kabel do magnetofonu i zasilania z baterii 9 V. Zdarzyło się, że w czasie rewizji nadajnik pozostał niezauważony w torbie pośród kanapek7. Było to robione na takich dosyć popularnych elementach półprzewodnikowych, typu tranzystor, jakieś cewki, oporniczki czy dosyć sporej wielkości kondensator do strojenia – wspominała w ramach cyklu „Radio w pamięci zapisane” Elżbieta Żełabin-Cielecka – Czasami były takie sytuacje, że te same elementy nie trzymały parametrów, w związku z tym zrobiony nadajnik nie zawsze chciał ruszać… Wtedy już się go nawet nie poprawiało, wyrzucało się i robiło następny. Części były niezbyt drogie, do kupienia w każdym prawie sklepie z tego typu asortymentem8.

Nadajnik „Zazula” (foto: wikipedia) Nadajnik „Zazula z bliska” (foto: wikipedia)

Nadajnikom tym została nadana nazwa „Zazula”. Jak wspomina wdowa po konstruktorze, pochodzi ona od zniekształconego imienia pewnej zarozumiałej dziewczynki z sąsiedztwa. Mąż nie miał pamięci do imion i nazwisk i często nazywał ludzi po swojemu i tę formę zapamiętywał. Dziewczynka miała na imię Zuzia9. Inną wersję powstania tej nazwy przedstawił Tomasz Ruzikowski w pokonferencyjnym artykule „Warszawskie Radio Solidarność. Wybrane aspekty”10. Jego zdaniem nadajnik pierwotnie nosił oznaczenie cyfrowo-literowe wymyślone przez Andrzeja Cieleckiego, a bardziej przyswajalną nazwę – pochodzącą od ludowego określenia kukułki – wymyślił prawdopodobnie Wojciech Stawiszyński.

„Zazule” powstawały w mieszkaniu przy Polnej, w Wojewódzkiej Pracowni Dydaktyczno-Technicznej na Grochowie oraz w doświadczalnym gospodarstwie hodowlanym SGGW w Goździach pod Oborami koło Warszawy, gdzie państwo Cieleccy najęli się do pilnowania krów11. Płacili lepiej niż w ośrodkach naukowych – wspomina pani Elżbieta. W odległości około kilometra od naszego baraczku, na lotnisku oborskim przeznaczonym [przed wojną – przyp. K.S.] dla szkolnych samolotów PWS-26, rezydowała wojskowa radiostacja polowa PRL-u. Zrujnowany i opuszczony budyneczek tej wojskowej radiostacji stoi do dnia dzisiejszego – pisał po latach pan Andrzej Cielecki w „Błękitnej parasolce” – Sygnały tej PRL-owskiej radiostacji stanowiły parasol ochronny dla budowanych przeze mnie i Elżbietę podziemnych nadajników. Każdy egzemplarz nadajnika trzeba było sprawdzić jaki ma zasięg i ewentualnie inne parametry, takie jak zrozumienie emitowanego tekstu. Te sygnały cyfrowe i tekstowe tonęły w kawalkadzie sygnałów radiostacji wojskowej przez co byliśmy absolutnie bezpieczni12. W zespole budującym tam „Zazule” znalazł się m.in. późniejszy senator Jan Józef Lipski. Znajomi państwa Cieleckich chętni do udziału w konspiracyjnej działalność angażowani byli również do wykonywania prostszych prac, jak nawijanie cewek czy opróżnianie starterów od świetlówek13.

Andrzej Cielecki z „Zazulą” w Muzeum Techniki (kadr z filmu Jacka Jopka „Punkt Osobliwy Andrzej Cielecki”) Instrukcja obsługi „Zazuli” ze zbiorów Henryka Majewskiego

Magazyn z gotowymi urządzeniami znajdował się w mieszkaniu przy Polnej. W łazience na sznurku wisiało tego zawsze dużo i tak dyndało i czekało – czasami tygodniami – żeby zostało wypchnięte już po sprawdzeniu, że działa – wspominała pani Elżbieta Żełabin-Cielecka – Spotykałam się czasami na bazarku na Polnej, tam też wręczałam jakąś paczuszkę z pewną ilością tych… a gdzie ona szła, do kogo szła to też nie wiadomo, bo nie pytaliśmy się o nazwiska, nie zawsze się pytaliśmy o organizację. Na wszelki wypadek, żeby jak najmniej informacji – brał nadajniki i znikał14. Urządzenia rozprowadzał też wspomniany Jan Józef Lipski. Korzystało z nich m.in. powstałe w wyniku współpracy pomiędzy Andrzejem Cieleckim i Andrzejem Stępniewskim tzw. Radio Wola, warszawskie Radio Solidarność i stworzona przez państwa Cieleckich Jutrzenka15. Były wykorzystywane również w zakładach pracy, takich jak Huta Warszawa, Zakłady Mechaniczne Ursus czy Instytut Kształtowania Środowiska16. Technika nadawania w obrębie zakładów pracy była taka, że w trakcie przerwy śniadaniowej ktoś nastawiał nadajnik w szafce ubraniowej lub dużej torbie monterskiej, ktoś inny od niechcenia nastawiał radioodbiornik, gdzie „przypadkowo” łapał audycję solidarnościową – pisał Janusz Radziejowski. Dziś trudno oszacować ile nadajników zostało wyprodukowanych. W dostępnych publikacjach można znaleźć informacje o stu pięćdziesięciu „Zazulach” na potrzeby Radia Wola czy 2046, które w ogóle wyszły spod rąk państwa Cieleckich17. Ale mogło być ich dużo, dużo więcej… Prowadziłem wtedy zajęcia dla nauczycieli zajęć technicznych – mówił Andrzej Cielecki w rozmowie z Eugeniuszem Pudlisem z dodatku „Gazeta i Nowoczesność” „Gazety Wyborczej” – Te biuletyny służyły niby do zajęć w laboratorium. A ja, o tu, na czwartej stronie, w rozdziale „Generator drgań sinusoidalnych modulowanych fazowo” przemyciłem schemat ideowy radiostacji. Dzięki pani dyrektor działu technicznego Instytutu Kształcenia Nauczycieli instrukcja ta trafiła do szkół w całej Polsce18. „Zazule” mogli więc wykonywać uczniowie ostatnich klas szkół podstawowych, liceów ogólnokształcących i technicznych. Sześć lat temu napisana odręcznie instrukcja obsługi „generatora nazwanego przez konstruktora »ZAZULA«” odnalazła się w archiwum dr. Henryka Majewskiego z Gdańska19. Urządzenia te – wraz ze schematami – trafiły też na Węgry, do Estonii, na Łotwę i Litwę20. Tam stoją czołgi Andrzej, a Twoje nadajniki są idealne do łączności społeczeństwa litewskiego z parlamentem – relacjonował słowa Jana Józefa Lipskiego z początku 1991 roku w swojej „Błękitnej parasolce” Andrzej Cielecki21. Nalegał i ja wyraziłem zgodę – wspominał dalej pan Andrzej – Rozpoczęliśmy edukację w moim mieszkaniu na Ursynowie. Po miesiącu Litwini byli przeszkoleni tak, że swobodnie sami budowali radiostację. Zapoznałem ich z systemami szyfrowania, a co najważniejsze z tak zwana głębokością szyfrowania. Zaczęliśmy zajęcia praktyczne w Konstancinie pod Warszawą. Po kolejnych dwóch tygodniach grupa litewskich uczniów wyjechała na Litwę znakomicie wyposażona. Gotowe nadajniki umieszczone zostały w rurach ukrytych w kamerze.

 

Andrzej Cielecki, lat 40-4122

Za PRL-u, żeby twórca polskiego patentu mógł coś opatentować za granicą, musiał stawać przed chargé d'affaires w ambasadzie amerykańskiej i zrzec się  własnej konstrukcji i własnego pomysłu na rzecz Państwa. Pamiętam jak razem z prof. Groszkowskim czekaliśmy w ambasadzie na przyjęcie przez przedstawiciela Stanów Zjednoczonych, gdyż profesor Groszkowski miał się zrzekać swoich wynalazków dotyczących wysokiej próżni na rzecz Państwa, ja natomiast miałem do ofiarowania Polsce socjalistycznej analizacyjny mikroskop podczerwony do badań defektów krystalograficznych w kryształach półprzewodnikowych.  Zrzekliśmy się z profesorem tej wynalazczej własności. Ponadto ja jeszcze w resorcie maszynowym zażądałem uzyskania patentu na mikroskop od Związku Radzieckiego. Urzędnikom w Ministerstwie Przemysłu Maszynowego oczy zaczęły wychodzić z orbit na moje żądanie. „Jak to od Związku Radzieckiego?” – pytali – „To przecież herezja!”. Jednak byłem uparty, a jeden z urzędników, dla hecy, zapytał przedstawicieli ZSRR czy nie udzieliliby Polsce patentu na mój mikroskop. Proszę sobie wyobrazić, że odpowiedź była na tyle pozytywna, że ZSRR postanowiło, że udzieli patentu, jeśli moje urządzenie mikroskopowe dostanie potem również patent amerykański. I dostałem ten patent amerykański, tyle że sprawa wzniosła się na wyżyny decyzji ministerialnych i ministrowie – bojąc się patentu w ZSRR – postanowili sprawę zakończyć i tym sposobem sprawa upadła. […]

Cofnę się teraz do chwili przed pierwszym maja 1970 roku. Mieszkam na ulicy Polnej 54. Dzwoni do mojego mieszkania rektor Politechniki Warszawskiej, prof. dr Jerzy Bukowski, zawiadamiając mnie, że jury konkursu „Mistrz Techniki” pod patronatem Naczelnej Organizacji Technicznej i „Życia Warszawy”, przyznało mi pierwszą nagrodę [za rok 1969 – przyp. K.S.]. Głównym powodem był fakt, że patenty dla Instytutu Fizyki PAN, których jestem autorem, są wyłącznie na moje nazwisko. Pan prof. Bukowski był zdania, że patenty mówią wszystko o autorstwie. Niestety wybuchła cała afera. Prof. Bohdan Paszkowski, dyrektor naczelny Instytutu Podstawowych Problemów Techniki, żądał dopisania do mojej pierwszej nagrody niejakiego inżyniera Ryttla. Prof. Bukowski zorganizował na mnie niesamowite naciski i zapowiedział, że jeśli się nie zgodzę, moja pierwsza nagroda spadnie na drugi plan. Dodał jeszcze, że całe jury konkursu jest za mną i jak się zdecyduję, mam dać jemu kontakt o swojej decyzji. Umówiliśmy się na wspólny spacer w Łazienkach, a właściwie – dla dyskrecji – w Ogrodzie Botanicznym przy Warszawskim Obserwatorium Astronomicznym. Tłumaczyłem prof. Bukowskiemu, że jeśli chodzi o rozszerzenie splendoru, to się absolutnie zgadzam na konstruktora mechaniki precyzyjnej Stefana Jedynaka z Instytutu Fizyki PAN i dr. Jerzego Kurpiewskiego, bo oni rzeczywiście mają swój wkład w mój mikroskop. Natomiast wkład pana Ryttla jest żaden. Z chwilą przeniesienia mnie z Instytutu Fizyki do Instytutu Technologii Elektronowej odebrano mi moja konstrukcję. Pan Ryttel ją teraz prowadził. Całkowicie przy tym zepsuł system analizy kryształu półprzewodnikowego przez promień świetlny, żeby pokazać swój wkład. Przez to mikroskop nie mógł pracować dłużej niż piętnaście minut. Po piętnastu minutach nastąpi awaria.

– „Kolego” – powiedział mi groźnie prof. Bukowski – „To nie chodzi o kryształ i jego ruch, to jest sprawa polityczna. Laureat pierwszej nagrody ma dojście do Premiera Rządu. Tam może coś wywalczyć, tutaj wszystko jest opanowane, zamrożone”.

– „Pozostawiam Panu, Profesorze, w rękach całą tę sprawę” – odparłem wiedząc, że nic nie wywalczę, jakbym chciał – „Pan jako rektor Politechniki i dziekan Wydziału Lotniczego na pewno zrobi to co jest możliwe”. […]

Rada prof. Jerzego Bukowskiego była dla mnie zbawienna, chociaż oznaczała wsadzenie kija w mrowisko i dopisanie do mojej nagrody pana Ryttla, z którym miałem kontakt raz w życiu – w Instytucie Fizyki, gdzie był inżynierem w jednej z pracowni. Czym się tam zajmował i co osiągnął do dzisiaj nie wiem. Prof. Leopold Sosnowski, dyrektor naczelny Instytutu Fizyki Doświadczalnej PAN, na wieść o dopisaniu Ryttla do mojej pierwszej nagrody wykrzyknął: „A co on miał z tym wynalazkiem wspólnego? Pracował daleko, w innej pracowni. Mikroskop powstał w Instytucie Fizyki Doświadczalnej na ul. Hożej, a Ryttel pracował w starym gmachu Pasty na Zielnej. Nigdy go nie widywałem u nas na Hożej”. […]

Prof. Bukowski miał dopisać nazwisko Ryttla do mojej pracy, jednak nie widziałem go podczas odbierania pierwszej nagrody Mistrza Techniki i z premierem Jaroszewiczem rozmawiałem sam. Do premiera doprowadził mnie redaktor „Życia Warszawy”, pan Chądzyński. Opowiedziałem premierowi o całej kosmicznej męce polskich twórców technicznych, a premier polecił opisać mi całą sprawę. […]

W tym czasie pracowałem już w domu na Polnej konstruując nową aparaturę, którą był integrator fotoelektryczny znacznie bardziej złożony od mikroskopu podczerwonego. Miała współpracować z komputerem K-202 inżyniera Jacka Karpińskiego. Integrator pracował dla zakładów Lamina w Piasecznie do chwili wybuchu stanu wojennego.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego23

 

Pierwsza audycja Radia Wola nadana została 3 maja 1983 roku, ostatnia – w zależności od źródeł – pod koniec 1984 lub w połowie 1986 roku24. Trudno natomiast odpowiedzieć na pytanie, kiedy dokładnie nadana została pierwsza (foniczna) audycja Jutrzenki. Łatwiej wskazać jak do tego doszło. Pewnego pięknego wrześniowego dnia 1984 roku spotkałam na ulicy w Warszawie Andrzeja Cieleckiego, przyjaciela i towarzysza z okresu Powstania Warszawskiego – w audycji poświęconej historii Jutrzenki wspominała pani Jadwiga Augustyńska-Latoszyńska – Tego też dnia zaproponował mi współpracę w tworzonej przez niego radiostacji Jutrzenka. Oczywiście powiedziałam tak. Nie mogło być inaczej w sytuacji, gdy zalewało nas morze hałaśliwej, kłamliwej i oszukańczej propagandy. Było więc obowiązkiem mobilizować wszystkie siły i możliwości, by temu przeciwdziałać. Początkowo radiostacja nasza działała sporadycznie, komentując aktualne wydarzenia. Wkrótce jednak, nie rezygnując z tematów aktualnych, sięgnęliśmy do najnowszej historii naszego kraju25. „Kula” była autorką tekstów i jednocześnie spikerką. Praca nasza odbywała się w prymitywnych warunkach w mieszkaniu prywatnym na nienajlepszym sprzęcie. Nagrywać musieliśmy nocą, ponieważ w innych porach hałasy z sąsiednich mieszkań, z podwórza i z ulicy uniemożliwiały nagrywanie – kontynuowała26. Przygotowane programy były emitowane z mieszkania pani Elżbiety przy ulicy Dereniowej na Ursynowie, ale kasety były również rozpowszechniane wśród znajomych. Ślady po tych sporadycznych audycjach na tematy aktualne dziś trudno odnaleźć. Być może zachowały się wśród setek nie zawsze szczegółowo opisanych kaset w archiwum Radia Jutrzenka. Z całą pewnością można natomiast napisać, że pierwsza audycja historyczna nadana została w czwartek 17 stycznia 1985 roku, w czterdziestą rocznicę wkroczenia do Warszawy Armii Czerwonej i podporządkowanych jej oddziałów Wojska Polskiego. Wtedy to na warszawskim Ursynowie zabrzmiał zagrany na cymbałkach sygnał oparty na motywie z Melodii H-dur z „Pieśni podróżnych” op. 8 Ignacego Jana Paderewskiego oraz zapowiedź Halo! Halo! Uwaga! Mówi Rozgłośnia Harcerska im. Szarych Szeregów Jutrzenka. Słuchajcie nas na falach ultrakrótkich w paśmie siedemdziesięciu trzech megaherców27. Poniższa analiza nadanych audycji możliwa jest dzięki temu, że w archiwum Jutrzenki do dziś zachowało się ponad czterdzieści wyemitowanych pomiędzy styczniem 1985 a listopadem 1987 roku audycji. To sytuacja wyjątkowa, bowiem badacze działalności Radia Solidarność niejednokrotnie spotykali się z „białymi plamami” wynikającymi z kasowania – ze względów bezpieczeństwa – wykorzystanych kaset.

Pierwszy, liczący szesnaście odcinków cykl historyczny, nosił tytuł „Sprawa polska podczas II Wojny Światowej w świetle pamiętników” i opracowany był na podstawie wydanej dzięki „odwilży” w 1958 roku książki Stanisława Zabiełły pod tym samym tytułem. W pierwszym odcinku znalazł się swego rodzaju manifest podziemnej rozgłośni: Będziemy przypominać fakty mniej znane, zapomniane, przemilczane, szczególnie dotyczące naszych stosunków z Rosją sowiecką, ponieważ jest ona naszym najbliższym sąsiadem, ponieważ jej polityka tak bardzo, tak decydująco zaważyła na naszych losach, ponieważ uczyniła Polskę swoim wasalem. Robimy to nie dlatego, żeby jątrzyć, ale żeby te stosunki uzdrowić przez oczyszczającą prawdę. Nie ma innej drogi, ponieważ tylko prawda może być podstawą pokoju28. Każda z audycji kończyła się informacją kiedy ją nadano. Cykl emitowany był w kolejne czwartki, aż do 2 maja 1985 roku. Odcinki trwały od trzynastu do niemal siedemnastu minut. Poruszano w nich m.in. kwestie paktu Ribbentrop-Mołotow, mordu polskich oficerów w Katyniu oraz apeli radiostacji „Kościuszko” nawołujących do walk w stolicy w roku 1944, a następnie wstrzymania ofensywy Armii Czerwonej po wybuchu Powstania Warszawskiego. Trzy audycje – z 17 stycznia, 21 lutego i 18 kwietnia – kończyły się pieśnią „Pomódl się dzisiaj bracie mój miły za Polskę”, pozostałe – poza 28 lutego, 14 marca, 28 marca, 4 kwietnia i 25 kwietnia – poezją. Wśród prezentowanych wierszy znalazły się fragmenty „Odpowiedzi” Mariana Hemara z 1938 roku (przedstawione jako wiersz nieznanego autora krążący w odpisach w latach okupacji od jesieni 1940 roku)29, a także „Wyjścia z Polski” Seweryna Goszczyńskiego30, „Polski Podziemnej” Stanisława Balińskiego31, „Pokolenia”32 i poematu „Wybór” Krzysztofa Kamila Baczyńskiego33 oraz „Modlitwy żołnierskiej” Tadeusza Gajcego34.

Bezpośrednio po zakończeniu cyklu „Sprawa polska podczas II Wojny Światowej w świetle pamiętników” rozpoczęła się emisja kolejnego – „Wstęp do realizacji Polski sowieckiej”. Składał się on z czterech odcinków nadanych pomiędzy 9 a 30 maja 1985 roku. Była to odpowiedź na publikowane w prasie informacje z okazji Dnia Zwycięstwa. Audycje przybliżały m.in. decyzje, które zapadły w sprawie Polski w Jałcie. Każdy z wyemitowanych odcinków kończył się kącikiem poetyckim. W pierwszym „Kula” odczytała wiersz Wisławy Szymborskiej „Gawęda o miłości ziemi ojczystej”35, w drugim „Elegię o chłopcu polskim” Krzysztofa Kamila Baczyńskiego36, w trzecim „Modlitwę” Jana Romockiego „Bonawentury”37, a w czwartym „Wróć do nas kraju” Kazimierza Wierzyńskiego38. W ostatniej audycji powtórzona została też pieśń „Pomódl się dzisiaj bracie mój miły”.

Naturalną kontynuacją drugiego cyklu był trzeci, pod hasłem „Realizacja Polski sowieckiej”. W jego ramach wyemitowano osiem audycji. Pierwsza z nich oznaczona została datą 7 czerwca 1985 roku – był to piątek. We wszystkich poprzednich przypadkach, jak i w większości następnych, odcinki były emitowane w czwartki. W czasie tego cyklu wypadła również dwutygodniowa przerwa – audycje nie zostały nadane 4 i 11 lipca 1985 roku. Również tym razem oprócz informacji historycznych prezentowana była poezja – „Portret własny” Ernesta Brylla39, ponownie „Polska Podziemna” Stanisława Balińskiego40, „Do narodu” Jakuba Jasińskiego41 i „Dwie ojczyzny” Antoniego Słonimskiego42. Powtórzono też pieśń „Pomódl się dzisiaj bracie mój miły”43. Ten pierwszy, najbardziej intensywny etap działalności Jutrzenki zakończył się w czwartek 8 sierpnia 1985 roku odczytaniem fragmentu listu Maurycego Mochnackiego „Głos obywatela z Poznańskiego”44.

 

Andrzej Cielecki, lat 24-25

Jestem pracownikiem Zarządu Radiostacji. Przenoszą mnie do Fortów Mokotowskich. Tam stoi maszt radiostacji średniofalowej na obszar Warszawy. Pod Zarząd Radiostacji podlegają Centralne Warsztaty. Wchodzę do tych Centralnych Warsztatów i pokazują mi pusty kanał, takie wielkie zagłębienie w podziemnych lochach carskich. „Tu będziesz pracował” – mówią. Ja patrzę, że tam jeszcze niczego nie ma. Ale już następnego dnia przywożą mi amerykańskie nadajniki z UNRRA, wojskowe nadajniki BC-610E, przeszło stuwatowe. „Ty będziesz te nadajniki przerabiał” – mówią. Zostałem delegowany do przerabiania tych nadajników na zagłuszarki. Radio Wolna Europa wtedy ruszało i trzeba było go zagłuszać. I właśnie żołnierz Armii Krajowej, Andrzej Cielecki, miał przerabiać te nadajniki na zagłuszarki. No ja ich tam odpowiednio przerabiałem… przeanalizowałem schematy, tak to wszystko robiłem, żeby to się możliwie błyskawicznie psuło.

W tym właśnie czasie, budowała się stacja średniofalowa, tak zwane trzy siódemki. Tak było to zrobione, że w tygodniu się pracowało, a w soboty i święta wyjeżdżało na pole, gdzie trwała budowa. Grabiło się, zbierało śmieci, wszyscy musieli pracować fizycznie razem i pan dyrektor Borecki też tam pracował. I tak się raz stało, że ja mam swoją działkę do grabienia, a obok mnie pan dyrektor. I sobie tak grabimy… i Borecki do mnie: „No jak, panie inżynierze Andrzejku, robi się sabotaż z tymi nadajnikami, no nie? Nie bardzo to wychodzi, jakoś się prace opóźniają, jakoś to nie idzie?”. A ja mówię: „Panie dyrektorze, ryba psuje się od głowy. A czy Pan widział jaką ja ilość korespondencji do pana piszę? Kondensatorów nie mam, łączę szeregowo, równolegle, żeby uzyskać pojemności, a tego wszystkiego nie ma. Pan odpowiada za zaopatrzenie Centralnych Warsztatów, to kto tutaj robi sabotaż? Niech Pan przyjdzie do warsztatu, to ja Panu pokażę czego u nas brakuje – przyrządów pomiarowych brakuje, woltomierzy, amperomierzy, omomierzy brakuje, a czym ja mam mierzyć częstotliwości emisji? Gdzie są urządzenia kwarcowe, które pozwoliłyby mi mierzyć długość fali?”.

Gdy przyszedł rok 1953 pan Borecki zniknął… wszyscy oni raptownie gdzieś poszli, na jakieś inne stanowiska. Myśmy tam zostali i zdawało się, że to wszystko będzie już teraz lżej… ale nie… Dowiaduję się, że przychodzi na nowego dyrektora inżynier Szmit. On, gdzieś tam na peryferiach Polski, zbudował zagłuszarkę dziesięciokilowatową z potężną jedną lampą zasilaną jednym transformatorem, bez specjalnej filtracji. Rozpocząłem działanie, żeby te szmitówki nie zagłuszały tak, jak trzeba i uzyskałem pewne doskonałe rezultaty. Szmitówka miała jedną wielką wadę – była sterowana z generatora, który to generator był znacznie mniejszej mocy niż sama lampa nadawcza. Można było tak ustawić szmitówkę, że lampa sterowała generatorem, a nie generator lampą i się to wszystko odstrajało na bok tak, że można było słuchać… To się udawało po części, ale już wtedy była groźna sytuacja, już wtedy zaczęli się po Centralnych Warsztatach panowie z lufami kręcić. Trzeba było uciekać. Musiałem stamtąd się wydostać, a nie mogłem, bo miałem nakaz pracy. Zrobiłem sztuczny wypadek. Przecież wiadomo, że prądy wielkiej częstotliwości płyną po powierzchni skóry i nie zabijają, tylko parzą. Zrobiłem wielki wybuch, karetka wywiozła mnie do szpitala. Ze szpitala napisałem prośbę o zwolnienie z pracy i natychmiast poszedłem na studia na Politechnikę Warszawską.

Audycja o zagłuszaniu Radia Wolna Europa

Podjąłem wtedy wielki naukowo-patriotyczny trud. Amerykańskie nadajniki BC 610E, które przeszły przez moje kontrolne laboratorium w Centralnych Warsztatach Zarządu Radiostacji, rozpoczęły tak zwana „ślizgawkę”. Polegała ona na tym, że nadajnik modulowany amplitudowo pod wpływem własnego nagrzania zjeżdżał z punktu, który miał zagłuszać i odsłaniał całą prawdę kopiąc przy tym socjalizm w samo podbrzusze. Wykończyłem tych nadajników blisko setkę. Tej podziemnej pracy mało nie przypłaciłem życiem.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego45

 

Kolejna zachowana w archiwum audycja pochodzi z czwartku 7 listopada 1985 roku i dotyczy spraw bieżących – głośnego filmu „Shoah” Claude’a Lanzmanna, który miał premierę w tamtym okresie. Fragmenty o charakterze antypolskim trwającego dziewięć i pół godziny obrazu ukazującego Holokaust pokazała wtedy Telewizja Polska. W trwającej aż osiemnaście minut audycji autorka, przywołując informację o opublikowanej przez francuski „Liberation” recenzji filmu pod tytułem „Polska na ławie oskarżonych”, prostowała zawarte w niej tezy, wskazywała też manipulacje w filmie. W jej trakcie padły też oskarżenia w stronę PRL-owskiego Rządu: Jerzy Urban zapowiadając wyświetlenie fragmentów filmu „Shoah” w polskiej telewizji powiedział: „Każdy w Polsce, kto zechce, będzie mógł sam wyrobić sobie własny pogląd na temat treści filmu, specyficznych metod jego nakręcania oraz mechanizmów fabrykowania pretekstów do wzniecania na Zachodzie nastrojów nieprzychylnych wobec Polaków. Niechaj Polacy przekonają się sami czy słuszna była nasza potępiająca ocena, niech wiedzą co się o nich myśli i mówi”. To mówi się oficjalnie, a poufna wieść niesie, że sprowadził Lanzmanna do Polski nie kto inny, tylko obecny rzecznik polskiego Rządu. Jeżeli nie jest to pełną prawdą, to w każdym razie Claude Lanzmann przebywał w naszym kraju dłuższy czas, nakręcając tu większość swojego materiału filmowego. Wydaje się wręcz nieprawdopodobne, żeby odpowiednie czynniki, mając tak rozbudowaną sieć informatorów, nie wiedziały w jaki sposób Lanzmann pracuje. Musiała więc istnieć przynajmniej milcząca aprobata. A może nawet go o to poproszono? Taki film to dobre antidotum na sympatię w świecie dla Polaków i „Solidarności”, jaką wzbudziły wydarzenia z 1980 i 1981 roku, a jednocześnie można skierować gniew społeczeństwa w stronę tego zgniłego Zachodu, gdzie tak źle myśli się i mówi o Polakach46. Trwające 101 minut fragmenty filmu Telewizja Polska wyemitowała osiem dni wcześniej – w środę 30 października 1985 roku47.

 

Miesiąc później – w czwartek 5 grudnia 1985 roku – nadana została audycja, w której polemizowano z artykułem „Polska – USA co dalej?” Jana Rema48, opublikowanym w prasie pod koniec listopada49. Trwała ona dwanaście minut. W środę 15 stycznia 1986 roku Jadwiga Augustyńska-Latoszyńska komentowała doniesienia prasy o zacieśnieniu współpracy gospodarczej pomiędzy Polską a ZSRR: Informacje te napawają nas przerażeniem, gdyż oznaczają, że nasze władze chcą ratować gospodarkę wpuszczając wilka do owczarni. Ten wyższy poziom integracji gospodarczej może oznaczać dla nas tylko jeszcze grubszy i bardzo kosztowny łańcuch, nic bowiem nie wskazuje na to, byśmy mogli liczyć na pozytywne zmiany w dotychczasowych stosunkach między nami a Związkiem Radzieckim, na demokratyzację systemu czy na więcej wolności50. Ta audycja trwała kwadrans. Blisko miesiąc później – w poniedziałek 10 lutego 1986 roku – w reakcji na artykuł opublikowany dziewięć dni wcześniej w „Polityce” oraz felieton Jana Rema wydrukowany m.in. 7 lutego w „Życiu Warszawy” (ale też np. 8 lutego w „Dzienniku Polskim”) „Kula” prostowała informacje dyskredytujące Stanisława Mikołajczyka51.

Rok później Jutrzenka powróciła do formuły czwartkowego cyklu historycznego. 19 i 26 lutego oraz 5 i 12 marca 1987 roku nadane zostały odcinki pod hasłem „Jeszcze raz o komunizmie”. Audycje te – choć odnoszące się do bieżącej sytuacji kraju – odwoływały się do wydanej w drugim obiegu w 1985 roku książki Borisa Bażanowa „Byłem sekretarzem Stalina”52. Ostatnim „podziemnym” cyklem przygotowanym przez Jadwigę Augustyńską-Latoszyńską były „Rewelacje pułkownika Kuklińskiego” emitowane w piątki pomiędzy 6 a 27 listopada 1987 roku.

W sumie „Kula” przygotowała około pięćdziesięciu audycji53. Dziś w archiwum Jutrzenki znajduje się czterdzieści opisanych powyżej… oraz jedna zaczynająca się – inaczej niż pozostałe – słowami: Halo! Halo! Uwaga! Mówi Rozgłośnia Harcerska Jutrzenka na falach ogólnopolskiego Radia Solidarność. Nadajemy audycję historyczną. Słuchajcie nas na falach ultrakrótkich w poniedziałki o godzinie 19:1554. Nadana prawdopodobnie w czasie obchodów rocznicy rewolucji październikowej przypominała wcześniejszą rosyjską rewolucję – z marca 1917 roku – oraz jej następstwa dla Polski. Swój udział w nieobecnej w archiwum radia audycji z okazji 11 listopada wspominał również Jan Józef Lipski55.

 

Andrzej Cielecki, lat 22-24

Kończę Szkołę Inżynieryjną Wawelberga i otrzymuję nakaz pracy. […] Pierwsza moja praca to jest Laboratorium Centralne Polskiego Radia. […] Ja ten pierwszy dzień bardzo przeżyłem, bo wtedy właśnie przyszedł milicjant do Laboratorium Centralnego z nadajnikiem, który gdzieś wykopali z podziemi i za którym to nadajnikiem siedziały jakieś aresztowane osoby i trzeba było ten nadajnik jakoś oszacować. I właściwie, gdy mu się włożyło lampy, to ten nadajnik działał… i ja mówię do Kurpiewskiego [„zajmuje dość wysokie stanowisko przy stole laboratoryjnym” – przyp. K.S.]: „Idź Ty do szefa i powiedz, że jeśli dacie sprawozdanie, że ten nadajnik po włożeniu lamp działał, to tam mogą kilka głów, które za tym stoją, skasować”. To był dla mnie wtedy obcy człowiek, ale ja zaryzykowałem. […]

I oto następuje moment, że Polskie Radio się dzieli na dwie części – na Zarząd Radiostacji i to stare radio. To znaczy, że część nadawcza, część techniczna – nadajniki, maszty – odchodzą do Zarządu Radiostacji. I ja muszę opuścić to swoje ukochane laboratorium radiowe. […] Zostaję skierowany do [późniejszego – przy. K.S.] Instytutu Tele-Radiotechnicznego do budowy pierwszej polskiej stacji telewizyjnej. […] Dostaję wzmacniacz do kamer telewizyjnych, a pan inż. Kiełkiewicz konstruuje całą kamerę. […] Dostaję już tę pracę po pewnym człowieku, który uciekł od tego wzmacniacza. On go zostawił tylko takiego złożonego, jeszcze go chyba nawet nie uruchamiał, a właściwie go uruchamiał, tylko uruchomić go nie mógł – bo to nie jest prosta sprawa. […] Co ja się do niego zabiorę, to z niego robi się generator. I tak generator i tak. […] Widzę, że jestem w pułapce, że nie dam sobie rady. Szkoła Inżynieryjna dawała olbrzymią praktykę, ale nie dawała matematyki na odpowiednim poziomie i ja nie miałem tej matematyki… brakowało mi funkcji analitycznych. Z tymi funkcjami analitycznymi związana była krzywa Nyquista, cała teoria układu sprzężeń zwrotnych. Ja się w to zagłębiłem i widzę, że tylko to mi pomoże. A tu z góry telefon: „dlaczego pan siedzi w bibliotece i tam się pewnie poducza do swojego egzaminu inżynieryjnego, a my tutaj mamy terminy”. Ja mówię, że ja nad tym wzmacniaczem siedzę. Awantura wynikła, ja się broniłem jak mogłem, ale ostra sprawa była. Po cichu zmieniłem układ. Zastosowałem tę krzywą Nyquista, zastosowałem obliczenia związane z opornością, indukcyjnością, pojemnością, połączyłem to wszystko i okazało się, że wzmacniacz do kamer zadziałał. Tylko, że to było oszustwo z mojej strony, bo to nie był taki sam układ. On był troszeczkę zmieniony, ale w elektronice jest tak, że jak się troszeczkę tylko zmieni, to wtedy można od razu uzyskać bardzo dobre wyniki.

Wzmacniacz ruszył. Nie przyznałem się do swojej przeróbki. Przypuszczałem, że by mi nie pozwolono tego zrobić, a obraz telewizyjny powstał piękny… Wtedy wycofano mnie od kamer i otrzymałem rozkaz tworzenia zasilania całej naszej stacji telewizyjnej, wszystkich zasilaczy stabilizowanych elektronowo. To nie była łatwa sprawa. Wszyscy ode mnie żądali najlepszego zasilacza. Robiłem te zasilacze i bardzo dobrze działały. W pierwszej polskiej stacji telewizyjnej wszystkie zasilacze stabilizowane były mojej konstrukcji.

Nasza telewizja rusza. Jest już nadajnik, są już kamery, są już odbiorniki, jest wystawa. Wszystko pięknie. I zdawałoby się, że będziemy mieli swoją własną telewizję. Nie. Nie mieliśmy swojej własnej telewizji, bo kazano nam kupić radziecki nadajnik i ustawiono go na Pałacu Kultury i Nauki.

Audycja o zagłuszaniu Radia Wolna Europa

 

Po zakończeniu działalności nadawczej i przekształceniach, które zaszły w Polsce, pan Andrzej zapragnął powrócić do kształcenia młodzieży. Przed wprowadzeniem stanu wojennego był nauczycielem w Liceum Ogólnokształcącym im. Dobiszewskiego przy ulicy Dolnej, pracował także w szkolnictwie zawodowym i udzielał korepetycji. Rozpoczęliśmy budowę nowoczesnego laboratorium w szkole nr 333 na Ursynowie. Uczniowie szaleli ze szczęścia, dyrekcja szkoły mniej. Zachowywała się tak, jakby oglądała wielką żyrafę kroczącą po ulicy Marszałkowskiej – można było usłyszeć przed laty na antenie Radia Jutrzenka56. „Gazeta i Nowoczesność” w kwietniu 1990 roku pisała, że pracownia wyposażona była w urządzenia optoelektroniczne i komputer57. Trzeba, do czego przekonywał jakże słusznie w „Życiu i Nowoczesności” Stefan [Bratkowski – przyp. K.S.], brać również przykład z Cegielskiego, z Bryły, parunastu innych takich jak oni. Nasz kraj musi być także twórczy gospodarczo. To pokolenie, które wchodzi w życie, musi wejść w świat siłą techniki, a nie tylko naszego humanizmu. Bo polski romantyzm przysparza nam tylko łez. A dziś potrzebni nam są ludzie, którzy tworzą, a nie tacy co omdlewają… – mówił Eugeniuszowi Pudlisowi Andrzej Cielecki. Pracownia przetrwała pół roku. Dużo się mówiło wtedy o programach autorskich, sam minister edukacji zachęcał, ale jak przyszło co do czego, to nie wyglądało to tak ciekawie – opowiadała w ramach projektu „Moja Dzielnica” pani Elżbieta Żełabin-Cielecka – Nie bardzo się dało zrealizować to, co chcieliśmy, obowiązywały jakieś tam pewne sztywne ramy i trzeba było z tej szkoły wyjść... I w tym momencie właśnie stwierdziliśmy, że może jednak tę edukację zrobimy przez radio58.

Pomysł jednak dojrzewał powoli. Sprawą bardziej pilną było chociażby wspomniane już szkolenie Litwinów z szyfrowania i budowania „Zazul”, przeprowadzone na początku 1991 roku. Na dobre zaczęło się od sprzedaży trzypokojowego mieszkania na Polnej. Uzyskane w ten sposób pieniądze pan Andrzej postanowił przeznaczyć na zakup profesjonalnego nadajnika, któremu nikt nie mógłby zarzucić niespełniania norm59. Po przeprowadzeniu rozpoznania wśród znajomych zdecydował się na sprzęt amerykański. Sprawy nabrały tempa w połowie 1991 roku, kiedy w polskim parlamencie trwały prace nad zmianą prawa celnego. Do przeprowadzenia tej transakcji wytypował żonę oraz przebywającą już w Stanach Zjednoczonych byłą uczennicę, Ewę Strzelecką – tę, która 14 grudnia 1981 roku nadawała sygnał S.O.S.60. Wszystko wisiało na włosku, bo zależało od wizy – wspominała pani Elżbieta Żełabin-Cielecka w ramach cyklu „Radio w pamięci zapisane” – Trzeba było wizę wystać, a był to taki łut szczęścia, dostawało się lub nie. Pamiętam przede mną osoba dostała odmowę i za mną… niezależnie czy to byli studenci czy osoby starsze jadące do swoich dzieci. Argument o chęci wydawania przywiezionej gotówki i niemal natychmiastowym powrocie trafił jednak do decydujących o przyznaniu dokumentu i wizę pani Elżbieta dostała. Kilka dni później szykowała się już do podróży za Ocean. Ona wzięła te czterdzieści cztery tysiące dolarów, zrobiła sobie woreczek, tu sobie na piersi wmontowała i pojechała – opowiadał w filmie Jacka Jopka „Tu Radio Jutrzenka” pan Andrzej. Miała ze sobą namiar na firmę Broadcast Electronics, ale przed zakupem miała się też rozejrzeć na miejscu. Mąż zalecił jej pomijanie ofert wojska61.

Polegało to na tym, że siedząc w domu pisałyśmy jakieś teksty, faksowałyśmy do różnych firm w różnych stanach, firmy nam odpowiadały, konkurowały cenami, propozycjami. Trwało to chyba niecałe dwa tygodnie – wspominała pani Elżbieta Żełabin-Cielecka – W końcu jednak ta nasza propozycja, którą wywieźliśmy z Warszawy, okazała się tam w Stanach najbardziej korzystna, także w końcu ta firma została wybrana. Ona też nam wybrała antenę, którą zapakowała do jednej paczki i w dwa tygodnie sprzęt do Polski przyjechał. Był sierpień 1991 roku. Uchwalone przez Sejm 20 lipca 1991 roku znowelizowane prawo celne weszło w życie 19 sierpnia tegoż roku62. W artykule siódmym, zawierającym spis towarów, na które wymagane jest pozwolenie, dopisany został punkt szósty: „towary wysokozaawansowane technologicznie…”63.

 

Andrzej Cielecki, lat 21

We wczesnych latach PRL-u władza ludowa – jak podają przeróżne statystyki – zlikwidowała około osiemdziesięciu tysięcy żołnierzy AK. Mnie samego, nieprzytomnego wieziono radzieckim samochodem GAZ do Służewieckiej Dolinki w celu zasypania w dołku. Było to po przesłuchaniach u pani Brystygierowej, słynnej „Luny”, w grudniu 1949 roku. „Luna” przesłuchiwała mnie kilkukrotnie, a to dlatego, że – jak sama powiedziała – należałem do wyróżniającej się grupy kapitana Topolnickiego, Jana Misiurewicza. Podczas przesłuchań nie zaprzeczałem, że żołnierze Topolnickiego to Komenda Główna AK i że grupa żołnierzy tak zwanej sekcji podchorążego „Pisklęcia” otrzymała z chwilą wybuchu Powstania rozkaz nawiązania łączności z Komendą Główną i że ten rozkaz bez strat żołnierskich wykonaliśmy przyzwoicie. […]

Podczas przesłuchania pani „Luna” rzuciła we mnie zza biurka atlasem karykatur wszystkich pracowników Monopolu.

„A ten pan w muszce?” – wskazała na zdjęcie – „Podpisany Jan Cielecki, to przypadkiem nie twój tatuś?”

„Mój” – odparłem, bo nie było sensu zaprzeczać. „Luna” Brystygierowa była estetką.

„A jak były urządzone pokoje w twoim domu?” – pytała

„Pięknie” – odpowiadałem zgodnie z prawda – „Mnóstwo w nim było obrazów, tatuś też malował, a pani to mi przypomina jeden z obrazów Grottgera, a raczej to co przedstawiał. Kostuchę, która sunie przed siebie niosąc kosę”

„Luna” nic nie odpowiedziała na to moje porównanie. Zabrano mnie natychmiast, bez wydania wyroku do celi śmierci. Cela, do której trafiłem, najpierw była celą przejściową. Cela główna bowiem była wyłożona korkiem, na którym widoczne były szare komórki i krew. Do tej celi wrzucono mi więźnia z dziurą w głowie. Tym więźniem był konający po przesłuchaniu Marian Grzybowski, należący – jak się później dowiedziałem – do wysokich rangą przedstawicieli AK. Zamordowano go później w celi korkowej. Nie było dla AK, jak to mówią Francuzi, żadnego pardonu. A jeśli już mowa o Francuzach, to właśnie oni pilnowali więźniów AK-owskich na Koszykowej w roku 1949. To byli wspaniali panowie, którzy nie znali języka polskiego, więc świetnie się nadawali do pilnowania więźniów AK-owskich. Przyjechali do Polski razem z Gierkiem, po to by założyć w Polsce socjalizm z komunistyczną twarzą.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego64

Pewnego grudniowego poranka z bramy siedziby Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na rogu Alei Stalina i ul. Koszykowej wyjechała ciężarówka produkcji sowieckiej typu GAZ okryta plandeką z brezentu. Skręciła w prawo w kierunku Służewa, ale w okolicach Placu Unii Lubelskiej wjechała w ulicę Chocimską. Pod Państwowym Instytutem Higieny jadący w ciężarówce ubole wyrzucili na jezdnię zwłoki młodego chłopaka. Do trupa podeszła zakonnica w błękitnym habicie i ku swemu zdumieniu stwierdziła, że ten mocno pokiereszowany człowiek zdradza oznaki życia. Chłopca przeniesiono do pobliskiego szpitala, w którym pracowała ta zakonnica i poddano leczeniu. Po upływie tygodnia pacjent odzyskał przytomność i badającemu go lekarzowi wyznał w zaufaniu, że jest studentem i przeszedł ciężkie tortury w bezpiece. Lekarz pocieszył go, że będzie żył i co więcej będzie władał rękoma i nogami.

Ów student został zatrzymany przez UB w listopadzie 1949 roku, wkrótce po rozpoczęciu zajęć w Szkole Inżynierskiej Wawelberga. […] Wobec braku współpracy ze śledczymi wobec aresztanta zastosowano swoistą perswazję. Stał w „studni” poddany torturze kapiącej na głowę wody, a że wcześniej nieopatrznie wygadał się wobec tow. „Luny”, iż umie grać na fortepianie, oprawca ubecki zdarł mu paznokcie z palców rąk. Najgorsze było jednak na końcu. Zaprowadzono go do sali wyłożonej dla izolacji dźwiękoszczelnej korkiem, noszącym ślady krwi. Tam trzech uboli tłukło go metalowymi prętami z nasadzonymi na nie drewnianymi gałkami. Dla wygody oprawcy rurki były wyposażone w skórzane uchwyty. […]

Po ponad miesięcznym pobycie w szpitalu student Andrzej Cielecki wrócił na swą uczelnię i ponownie podjął studia. Lekarz dotrzymał słowa: refleksy nerwowe powróciły do normy, jedynie od czasu do czasu ciężkie urazy czaszki dawały znać o sobie krótkotrwałymi drgawkami rąk. Zaraz po powrocie na uczelnię został on ponownie wezwany do MBP na Koszykową, tym razem nie na przesłuchanie, lecz rozmowę ostrzegawczą. O tym – co tu przeżył – nikomu ani mru-mru, bo inaczej żywy stąd nie wyjdzie.

Antoni Zambrowski „O człowieku, który przeżył własną śmierć”65

 

Nadajnik – wielkości pralki – zainstalowany został w przedpokoju w mieszkaniu przy ulicy Dereniowej. Antenę logarytmiczną, jak podkreślał pan Andrzej skierowaną na Belweder, zawieszono na maszcie na dachu jedenastopiętrowego bloku. Trwało oczekiwanie na przydział częstotliwości. Tu okazało się, że trudności jest niezwykle dużo. Trudności, które są gorzej niż biurokratyczne. Przekonałem się, że odpowiednie czynniki decydujące potrafią wprowadzać w błąd zarówno dr. Cieleckiego, jak i mnie, chociaż jestem senatorem Rzeczypospolitej – powiedział krótko przed śmiercią Jan Józef Lipski, zmarły 10 września 1991 roku orędownik Jutrzenki66. Ja byłem przekonany, że za ten trud, trud AK-owski, Powstania Warszawskiego, za to, że tyle żeśmy ponieśli psychicznych i fizycznych tortur należy się temu radiu, tej rozgłośni jakiś spokój, należy mu się odpowiednia fala – mówił w jednej z audycji archiwalnych Andrzej Cielecki67. Wydawało mi się, że gdy już mamy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego, to będę pierwszym niezależnym nadawcą, że bez kłopotów dostanę koncesję. Tymczasem okazało się, że nie dostałem. Myślę, że to dlatego, iż nie miałem znajomości ani z komunistami ani z kapitalistami – niejako dopowiadał w rozmowie z Mateuszem Wyrwichem z „Życia” w roku 200168.

Andrzej Cielecki przy nadajniku Broadcast Electronics (kadr z kronikarp.pl)

Równolegle z przygotowaniami technicznymi i oczekiwaniem na przyznanie zgody na nadawanie trwały przygotowania programowe. Pocztą pantoflową rozchodziły się wieści o kompletowaniu zespołu, nagrywano poezję Norwida, Mickiewicza czy Hemara, opracowywano materiały do inauguracyjnej audycji. Pierwszą, poleconą przez znajomych osobą, była młoda dziewczyna z Konstancina69. Miałem cichy zamysł: będzie rozgłośnia, będzie Jutrzenka i będzie radio. Konieczna jest zatem gwiazda. No i właśnie wymyśliłem Anię Łagodzińską – wspominał w rocznicę wznowienia nadawania Andrzej Cielecki70. Potem do drzwi mieszkania przy Dereniowej zapukał aktor scen warszawskich Mikołaj Müller. Najpierw razem z Anną rozpoczęli pracę nad doskonaleniem jej warsztatu, później – wraz z koleżanką z teatru – poprowadzili pierwszą promocyjną audycję Jutrzenki, oznaczoną numerem 4171.

Andrzej Cielecki w pokoju-studiu w mieszkaniu przy Dereniowej (kadr z kronikarp.pl)

Zespół radia, nie mogąc doczekać się na upragnione zezwolenie – to zresztą, jak się później okazało, ostatecznie otrzymał dopiero dziesięć lat później, 24 lipca 2001 roku72 – zdecydował się na nielegalne rozpoczęcie nadawania. Wybrano datę symboliczną – dzień pierwszych całkowicie wolnych wyborów parlamentarnych po II Wojnie Światowej. Było to w niedzielę 27 października 1991 roku73. Audycja powtórzona została trzy dni później – w środę 30 października o godzinie 15:00. Znalazło się w niej m.in. przedstawienie zespołu, który w minionej dekadzie odpowiadał za podziemne radio, wspomnienie zmarłego siedem tygodni wcześniej Jana Józefa Lipskiego, przedstawienie Andrzeja Cieleckiego słowami Stefana Bratkowskiego, wieloletniego redaktora naczelnego „Życia i Nowoczesności” oraz przybliżenie historii „Zazul”74. Po latach w szóstym „Liście do profesora” Andrzej Cielecki tak wspominał tę pierwszą audycję: Gdy w Warszawie uruchamialiśmy przed dziesięciu laty w czasie pierwszych wyborów do Sejmu nadajnik Jutrzenki, to ja poszukiwałem do pierwszej audycji pewnego symbolu, takiego symbolu, który by zadźwięczał i zagrał. Nasza prezenterka Ania Łagodzińska przeczytała poprawnie. Będziemy walczyli nie o demokrację, socjalizm czy kapitalizm, lecz o imponderabilia Rzeczypospolitej75.

Jako, że nadajnik sprowadzony był ze Stanów Zjednoczonych, sygnał nadawany był na „zachodniej” częstotliwości 98,1 MHz76. W tym czasie było to jedyne radio dostępne w Warszawie w zakresie CCIR. Drugim było Radio WAWa Wojciecha Reszczyńskiego uruchomione 12 listopada 1991 roku i zamknięte dwa dni później po interwencji Państwowej Agencji Radiokomunikacyjnej77. Rockowa stacja powróciła na 91,0 MHz 1 lutego 1992 roku. Jako trzecia w „górnym” paśmie na początku 1992 roku pojawiła się Zetka, która częstotliwość 89,0 MHz wykorzystywała do przesyłania sygnału z nowego studia przy ulicy Pięknej do znajdującego się w Hotelu Marriott nadajnika pracującego na 67,0 MHz78.

Druga promocyjna audycja nadana została w sobotę 2 listopada i powtórzona w niedzielę 3 listopada 1991 roku79. Trwała półtorej godziny i znalazło się w niej m.in. słuchowisko Teatru Miniatur Literackich pod tytułem „Perpetuum mobile”. Pomysł na napisanie go przez „Radiowego anonima” – pod tym pseudonimem ukrywał się Andrzej Cielecki – wziął się ze sporu dotyczącego tego, czy wiersze Norwida w radiu powinna czytać kobieta czy jednak mężczyzna80. Znalazły się w nim także nawiązania do bieżącej sytuacji politycznej. Wystąpili Anna Łagodzińska i Mikołaj Müller, który był jednocześnie reżyserem. Kolejna audycja nadana została 6 listopada.

Kolejnym dużym przedsięwzięciem była audycja z 11 listopada 1991 roku – i to rocznica odzyskania niepodległości niekiedy przywoływana jest jako data wznowienia działalności81. Słuchacze Jutrzenki mogli usłyszeć wówczas m.in. dwa montaże słowno-muzyczne poświęcone powrotowi Polski na mapę świata. Pierwszy, którego lektorem był Ksawery Jasieński, przygotował kompozytor muzyki filmowej i operator dźwięku Jacek Bąk82. Drugi odczytał Mikołaj Müller83. Radio nadało też drugie, bardzo osobiste słuchowisko Teatru Miniatur Literackich pod tytułem „Śmierć rotmistrza”. Opowiada ono o rozstrzelaniu przez wkraczających żołnierzy Armii Czerwonej ojca Andrzeja Cieleckiego84. Wystąpili Anna Łagodzińska – w roli siostry Basi – oraz kolega Mikołaja Müllera z Teatru Baj Jan Plewako, w roli sąsiada Wojcieszka.

Motyw z „Pieśni podróżnych” Paderewskiego, tym razem wykonywany już na keyboardzie, po raz kolejny można było usłyszeć m.in. 17 listopada 1991 roku oraz 13 i 25 grudnia. Z okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego nadano felieton twórcy Jutrzenki odczytany przez Annę Łagodzińską, powtórzenie pierwszej audycji promocyjnej oraz kolejne słuchowisko85.

Początkowo Jutrzenka nadawała swoje programy w wersji monofonicznej86. Zabrakło nam pieniędzy. Jeśli nam się powiedzie, dobrych programów stereofonicznych mogą się Państwo spodziewać dopiero za miesiąc. Przypominamy, że w nowym radio pracuje się społecznie, nie mamy sponsorów, praca jest ciężka i trudna. Radio wyrosło z niczego lub – jak kto woli – wyrosło z naszych ojczyźnianych korzeni. Będzie rosło dalej, bowiem mamy wielką wolę utrzymania tego czysto polskiego radia przy życiu – odpowiadała w 1992 roku na pytania słuchaczy Elżbieta Żełabin-Cielecka. Nowe czasy, to również nowy manifest, odczytany na antenie przez Annę Łagodzińską: W chwili obecnej rozgłośnia nasza będzie miała charakter edukacyjno-muzyczny. Będziemy propagowali polską kulturę w różnych jej aspektach, polską muzykę i obyczaje. Będziemy przede wszystkim dbali o jakość słowa i dźwięku w eterze. Czeka nas bardzo trudne zadanie, nie jesteśmy bowiem sponsorowani przez żadne ugrupowanie polityczne czy jakiekolwiek inne. Jutrzenka była i jest rozgłośnią dwóch pokoleń. Starszym nieść będziemy otuchę i doskonałej jakości stereofoniczne programy muzyczne. Młodzieży przywrócimy historię Polski i zmusimy ją do dostrzeżenia wartości wynikających z systematycznej edukacji87. Być może właśnie dlatego z czasem do Jutrzenki przylgnęła nazwa „Uniwersytet Radiofoniczny”88.

 

Andrzej Cielecki, lat 16-18

Wychodziłem z Powstania w stopniu plutonowego podchorążego, byłem ciężko ranny i bardzo ciężko mi się szło. W połowie ulicy Śniadeckich stała barykada, na której stał generał „Monter” i żegnał nas. Padła komenda „baczność”, musiałem się wyprostować, ale opierałem się na karabinie jakimś starym, francuskim, który mi kolega ze Śródmieścia podrzucił, bo się ledwo trzymałem na nogach. Szliśmy ulicą Śniadeckich do końca, następnie koło Politechniki prosto w kierunku Filtrowej. Na ulicy Filtrowej stały kamery niemieckie i filmowano nas. […] Następnie ruszyliśmy dalej, gdzieś około placu Narutowicza zatrzymaliśmy się po raz drugi, odebrano nam broń, zrzucono to na kupy i poszliśmy w kierunku torów kolei, przeszliśmy te tory i dotarliśmy do szosy ożarowskiej, a następnie szosą do Ożarowa. […]

W Ożarowie dwa dni w jakiejś fabryce kabli, następnie załadowano nas do wagonów towarowych i przez Częstochowę, Opole, do wsi Lamsdorf. Przyjechaliśmy wieczorem, pociąg stał na torach przez całą noc, następnie raniutko kordony wojska otoczyły pociąg i mieliśmy wysiadać. Otwierają się drzwi i do wagonu wpadają zbóje, z pięściami do wojska. Ja dostałem w buzię z lewej i z prawej strony, wyplułem kilka zębów i nie pozostałem dłużny. Spiąłem się w sobie i huknąłem Niemca z jednej strony i z drugiej, tak jakoś mi się to udało, że się zachwiał i poleciał do tyłu. Ja tymczasem wyskoczyłem z pociągu, zmieszałem się z tłumem żołnierzy, koledzy zerwali mi epolety, żeby nie było wiadomo, żebym nie był rozpoznany i udało się jakoś mnie nie odnaleźć. Następnie poszliśmy czwórkami do obozu w Lamsdorfie. Ochrona była bardzo silna, o ucieczce w ogóle mowy nie było, w obozie rewizja i w ten sposób dostałem się do tak zwanej grupy małoletnich. Miałem wówczas szesnaście lat.

Siedzieliśmy w tym Lamsdorfie przez październik i część listopada. […] W listopadzie transport grupy małoletniej z obozu w Lamsdorfie do Mühlberg nad Łabą. Postanowiłem uciekać. W nocy jakaś stacja, udałem omdlenie. Niemcy przeprowadzają mnie do innego wagonu, aż tu nagle na sąsiednim torze wielka lokomotywa, już tuż tuż… Ja hop przez tor, tuż przed parowozem. Wielkie cielsko żelazne odcięło mnie od Niemców, jestem wolny. Następna lokomotywa, ciągnąca pociąg towarowy, zabrała mnie w nocy do Frankfurtu nad Odrą. Tam ranem oddział żołnierzy niemieckich, prawdopodobnie lotników, nakrył mnie w wagonie towarowym i odprowadzono mnie do więzienia. […]

W więzieniu byłem chyba około tygodnia. […] Przyjechał po mnie feldfebel, zapakował do pociągu pośpiesznego, odjechaliśmy, miejscowość Cottbus, uciekłem mu ponownie. Poprosiłem o wyjście do ubikacji, tam okno było otwarte, no i hop… nie było jeszcze pełnego biegu, trochę się tylko potłukłem. Złapano mnie następnie w tym samym Cottbusie przy rozkładzie jazdy. Wyrwałem się, oddano za mną kilka strzałów, otoczyła mnie ponownie żandarmeria, no i do więzienia w Cottbusie.

W więzieniu przesłuchania, straciłem następne dwa zęby, po tygodniu przyjeżdża po mnie już lepszy facet, ma broń krótką, parabellę i bergmanna. Jest jednak głodny. Idziemy do żołnierskiej stołówki. „Sind Sie Wehrmacht, meine Herren?” – pyta jakiś starszy dozorca. „Polnische Wehrmacht” – odpowiadam starcowi, ku wściekłości mojego dozorcy. Siadamy przy stoliku, wokół gwar, pełno wojska, obok mnie jakiś grubas wojskowy położył pistolet MPi i kilka magazynków sterczy w futerale. Szykuję się do skoku, obliczam ruchy, żeby poderwać automat. Myśli pracują gwałtownie, jak sprężyny. Będzie jatka, meine Herren, nie będzie mnie i was, podamy sobie ręce żołnierzyki tam na szlakach niebieskich wśród cieni i spokoju. Ostatnia myśl, no hop. Aż tu nagle otwierają się drzwi od kuchni i w moim kierunku kieruje się uśmiechnięta młoda Niemka z talerzem zupy. Rozbroiła mnie. Boże, jakiż człowiek jest słaby w pewnych niesamowitych momentach, jakiż bywa bliski załamania. Od jednego gestu, od prawie niczego… Gdyby nie ta dziewczyna nie byłoby nigdy rozgłośni Jutrzenka i nikt by nigdy nie wiedział co się stało wówczas w stołówce w Cottbusie. Mgła tajemnicy i niemieckiego wstydu przykryłaby wydarzenie.

Doprowadził mnie ten konwojent z parabelką i bergmannem do obozu jeńców w Mühlberg/Elbe tuż przed samą wilią. Zamknięto mnie oczywiście w areszcie, posiedziałem dzień… aż tu nagle puk, puk. Oficer polski z 1939 roku, mąż zaufania Polaków przynosi mi amerykańską paczkę żywnościową. Pięć kilogramów jedzenia. Wymieniliśmy zaraz moje papierosy Chesterfieldy na konserwy, na soki i była wigilia, duża wigilia… a myśli biegły do Polski, do Ojczyzny. W tym czasie jeszcze te dwa słowa Polska i Ojczyzna funkcjonowały, jeszcze wtedy znaczyły.

Audycja wigilijna89

Po ucieczce z niewoli niemieckiej, gdy przedarłem się przez linię frontu na zachód do strefy amerykańskiej, dowiedziałem się, że Dywizja gen. Maczka okupuje port niemiecki Wilhelmshaven. Bardzo pragnąłem natychmiast się tam znaleźć, nie bacząc na krwawienia płucne spowodowane gruźlicą, której nabawiłem się przebywając w obozie niemieckim w Lamsdorfie koło Opola. Za kilka dolarów kupiłem od niemieckiego gospodarza motorower i rozpocząłem jazdę na północ, przez strefę najpierw amerykańską, następnie niemiecką. Po drodze Amerykanie zaopatrzyli mnie w broń, Anglicy w benzynę do motoroweru. Nocowałem gdzie popadło po niemieckich wsiach. […]

Na miejsce dojechałem po trzech, może czterech dniach. Nie spieszyłem się zbytnio. W Wilhelmshaven Anglicy znienacka mnie capnęli i zamknęli do przesłuchania. Moja historia ucieczek z niewoli wydawała sie Anglikom niewiarygodna, w związku z czym powędrowałem do aresztu, a następnie do więzienia. Anglicy wzięli mnie za szpiega. W więzieniu moje krwotoki płucne nasiliły się. Byłem słaby, prawie nieprzytomny. Niemiecki lekarz wezwany do więzienia stwierdził gruźlicę i przeniesiono mnie do więziennego lazaretu. Ale tu znów uśmiechnęło sie do mnie szczęście, moja błękitna parasolka znów dała o sobie znać. Kierownikiem więzienia jest oficer Polski z 1939 roku władający językami: niemieckim, angielskim i francuskim. Po pierwszym piętnastominutowym przesłuchaniu zostaję zwolniony. Oficer polski zabiera mnie do swojego mieszkania, w którym leżę przez kilka dni. Opiekuje się mną jego małżonka. Po kilku dniach, gdy już czuję się na siłach do dalszej podróży, nowi przyjaciele zaopatrują mnie w leki, nowy angielski mundur, jedzenie, benzynę i tymczasowe dokumenty. […]

Kierownik więzienia wyciąga na stół poniemiecką mapę i palcem wskazuje matecznik Meppen: „Teraz tu stacjonuje Dywizja Maczka” – mówi, a ja dostrzegam, że na jego czole pojawia się grymas – „Anglicy wyrzucili polskie wojsko z portu. Zrobiliśmy swoje, możemy odejść. Bądź ostrożny Andrzej, nie nocuj u Niemców. Lepiej żebyś wyruszył z samego rana. Motorower jest po przeglądzie, bak masz pełny, jedzenie w bocznych torbach. Powinieneś dać radę. Niech cię Bóg prowadzi”. Tymi słowami mnie pożegnał, a ja – zgodnie z zaleceniami – wyruszyłem w drogę. Dojechałem do Meppen, następnie – przez tak zwane polskie miasteczko Haren (Ems), czyli Maczkowo – do obozu kobiecego w Oberlangen i dalej do obozu uwolnionych polskich jeńców wojennych. W tym obozie czeka mnie niespodzianka. Wita mnie narzeczony mojej siostry Barbary, porucznik Powstania Warszawskiego Zbyszek Klimas, pseudo „Rawicz”. Przyjacielskich powitań i uścisków nie ma końca.

W tym obozie pozostaję przeszło miesiąc, jest w nim kilka polskich rodzin, sama inteligencja najznakomitszej klasy, wielkiej kultury. Dostaję piękny pokoik w baraczku. W obozie jest także oficerska stołówka, która mnie przygarnia. Właściwie jest tu wszystko co potrzebne do życia. Tworzy się nawet mała polska biblioteka. W świetlicy niemal codziennie odbywa się jakaś zabawa, wszyscy się bawią, tańczą. Świetlica ma też scenę teatralną, na której występuje stworzony teatrzyk odgrywający scenki powstaniowe. Wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku i życie wydaje się być cudowne, bo jest sama zabawa i uciechy, ale… jakoś źle się czuję w tym wszystkim. […]

Następnego dnia dostałem od mamy wiadomość z Polski, w której pisała: „Ojca już nie zastaniesz. Został rozstrzelany przez UB za udział w Bitwie Warszawskiej 1920 roku”.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego90

Gdy dowiedziałem się o śmierci tatusia natychmiast wróciłem do domu droga morską. Niemiecki kapitan statku pouczał mnie, jak mam się zachowywać w Polsce po tym, jak zejdę ze statku. „Będzie przesłuchanie” – twierdził – „Pamiętaj, żeby mówić, iż byłeś w Niemczech na robotach. I zdejmij natychmiast zielony mundur i załóż ubranie cywilne”. Posłuchałem się kapitana, który – jak się okazało – dobrze mi doradzał.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego91

 

Do sierpnia 1992 roku Państwowa Agencja Radiokomunikacyjna nie była w stanie namierzyć skąd nadaje Jutrzenka92. Rejestrujemy emisję z różnych kierunków. Panowie z Jutrzenki wchodzą w eter kilka razy w tygodniu i nadają pieśni narodowe, marsze, patriotyczne pogadanki. Ci panowie bawią się w harcerzy, kowbojów i piratów na raz – mówił „Życiu Warszawy” Waldemar Koszałkowski z warszawskiego oddziału PAR-u. Zbiegło się to w czasie z objęciem fotela Prezesa Rady Ministrów przez Hannę Suchocką. Był to też moment, gdy dla upamiętnienia Powstania Warszawskiego na antenie Jutrzenki codziennie o dziesiątej rano i wieczorem nadawane były komunikaty powstańcze opracowane na podstawie dokumentów archiwalnych przez historyka Andrzeja K. Kunerta93. Przerwanie nadawania w takim momencie dla tworzących radio uczestników tamtych walk było czymś niewyobrażalnym. Pismem z 30 września 1992 roku Minister Łączności podtrzymał swoją decyzję o zakazie nadawania94. Andrzej Cielecki tak wspominał to wydarzenie: Najtrudniej było za pani Suchockiej. Sam pan minister łączności nas zamknął pisemnie na pięknym kredowym papierze. Ale tylko na papierze, bo urzędników z kłódką nie przysłano95. W jednej z audycji dodawał: Pan minister Kilian zamknął mi radio, zamknął Jutrzenkę oficjalnym zarządzeniem z okrągłą pieczęcią, że ja, jako kombatant, nie mogę w ogóle nadawać96. Mimo to Jutrzenka trwała. Radio schodzi do podziemia, a w odwodzie, niczym w puszce Pandory czeka „na gorsze czasy” półtora tysiąca nadajników wielkości paznokcia u dużego palca – skwitował pan Andrzej rozmowę z Pawłem Burdzym97.

Blok przy Dereniowej 4 w Warszawie

Oprócz argumentu o braku zezwolenia na emisję zaczęto podnosić – tak jak przewidział to wcześniej twórca Jutrzenki – kwestie związane z homologacją nadajnika. Jako komentarz do zastrzeżeń Państwowej Agencji Radiokomunikacyjnej na antenie Jutrzenki nadany został następujący felieton: Wieść o zamknięciu naszej rozgłośni rozchodzi się po stolicy jak błyskawica. Wchodzi ta smutna wiadomość do fabryk i zakładów pracy, do domów prywatnych, do kawiarni. Ludzie pytają: „Dlaczego? Przecież to radio Armii Krajowej, nasze radio”. Cisną się pytania… Czy zagrożenie radiacją elektromagnetyczną Radia Jutrzenka istnieje naprawdę? Przecież nadają swoimi nadajnikami już dziesięć lat i nie było przypadków skarg na Jutrzenkę. Niepokojące jest również i to, że „Gazeta Wyborcza” synchronizowała z PAR-em swoje publikacje o zagrożeniach promieniowaniem. Rozumiemy i nawet się nie dziwimy. PAR i „Gazeta Wyborcza” liczą na to, że zirytowani mieszkańcy budynku, na którym stoi antena, unicestwią rozgłośnię. Skąd my znamy metody takiego działania? A może czas się zaczął cofać i wchodzimy ponownie w okres stalino-bieruto-gomułkowski? Okres pod hasłem zniszczyć niezależną myśl i inicjatywę. Niepodległe radio jest groźne, szczególnie groźne dla konkurencji98. Dalej nakreślone zostały powiązania pomiędzy „Gazetą Wyborczą” a Radiem Zet, które korzysta z systemu antenowego analogicznego do tego, który w 1959 roku dla radiodyfuzji ruchomej zaprojektował Andrzej Cielecki i nie miało problemów z uzyskaniem homologacji. Felieton kończył się oświadczeniem: Dr Cielecki wszem i wobec oświadcza, że nie zagrażamy nikomu. Warunki pozwalające na uzyskanie homologacji mamy o rząd wielkości lepsze niż rozgłośnia Zet. Po powrocie Andrzeja Cieleckiego z rekonwalescencji w Konstancinie Jutrzenka zaprasza specjalistów z PAR do rozgłośni i do swoich laboratoriów. Udostępnimy całą dokumentację nadajnika i anteny. Prosimy o przyjście z własnymi przyrządami pomiarowymi. Udostępnimy nasze bardzo precyzyjne pomiary natężeń pól w budynku i wokół anteny. Proponujemy, by warunki homologacyjne Jutrzenki zostały sprawdzone przez Pracownię Ochrony Radiacyjnej Centralnego Instytutu Ochrony Pracy99.

Pieczątka Radia Jutrzenka

W 1993 roku – zgodnie z obowiązującą ustawą o radiofonii i telewizji – radio rozpoczęło starania o koncesję. Jego wniosek został jednak rozpatrzony negatywnie. Koncesje należałyby się Zaciszu na Pradze Północ czy Jutrzence, ale nie mogliśmy dać ogólnowarszawskiego pasma radiom o tak małym zasięgu – powiedział „Gazecie Wyborczej” Andrzej Zarębski z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji100. Na inny aspekt sprawy w ramach wspomnień w cyklu „Radio w pamięci zapisane” zwrócił uwagę wiceprzewodniczący Rady przedstawiający się jako przyjaciel twórcy Jutrzenki, Maciej Iłowiecki: Istotą rzeczy było to, że podział tych częstotliwości zależał od tego, kto ze starających się dysponował jakim kapitałem101. W takiej konkurencji utrzymujący radio ze swojej emerytury Andrzej Cielecki nie miał szans. Nie oznaczało to jednak zniknięcia radia z eteru. Przez kolejne lata Jutrzenka pracowała mniej lub bardziej regularnie, nadawała muzykę poważną – głównie słowiańską i skandynawską – powtórki audycji ze stanu wojennego, wspomnienia w odcinkach, felietony, poezję, artykuły z gazet nienależących do głównego nurtu i retransmisje spotkań odbywających się m.in. w Galerii Porczyńskich. To ostatnia barykada powstańcza nad stolicą. Dla nas, żołnierzy AK, to historia – pirackie nadawanie komentował w „Kulisach” płk Antoni Heda „Szary”102.

W sprawie legalizacji emisji coś drgnęło dopiero w roku 1996. 28 sierpnia w „Gazecie Wyborczej” i „Rzeczpospolitej” ukazało się Ogłoszenie Przewodniczącego KRRiT o możliwości uzyskania lub rozszerzenia koncesji o stację nadawczą na warszawskim Ursynowie103. Termin składania wniosków upływał 30 września. Tydzień wcześniej swoje podanie złożył Andrzej Waldemar Cielecki… i jak się później okazało był jedynym wnioskodawcą. Mimo to rozpatrywanie sprawy przez Radę trwało blisko dwa lata. Doszło do tego, że naciski na konstytucyjny organ przyznający koncesje zaczęło wywierać coraz mniej liczne środowisko żołnierzy Armii Krajowej. 20 kwietnia 1998 roku do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji – oraz do wiadomości Marszałek Senatu prof. dr Alicji Grześkowiak i przewodniczącego Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu posła Jana Marii Jackowskiego – wpłynęło pismo podpisane przez Antoniego Hedę „Szarego”: My członkowie Zarządu Światowej Federacji Polskich Kombatantów gorąco i od wielu lat popieramy starania rozgłośni Polskiego Radia Armii Krajowej Jutrzenka o przydzielenie koncesji na emitowanie programów na częstotliwości 98,1 MHz. Radio Armii Krajowej Jutrzenka pracuje dla dobra Polski, dla przekazania nowym pokoleniom Polaków prawdy o historii Polski, prawdy o niebezpieczeństwach ekonomicznych i społecznych zagrażających obecnie Polsce. Stanowczo domagamy się zaprzestania wieloletniego blokowania przydziału koncesji Radia Armii Krajowej Jutrzenka104.

Cztery miesiące później – 20 sierpnia 1998 roku KRRiT podjęła uchwałę nr 265/98. Można w niej było przeczytać: Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji postanawia udzielić, po otrzymaniu od Ministra Łączności postanowienia w zakresie art. 37 ust. 1 pkt. 3 lit. od a do f u.r.t., koncesji na rozpowszechnianie programu radiofonicznego pod nazwą Radio JUTRZENKA, przeznaczonego do powszechnego odbioru105. Dalej zapisane było, że program wyspecjalizowany, poświęcony edukacji, kulturze i sztuce ma być rozpowszechniany na częstotliwości 98,1 MHz przez sześć dni w tygodniu nie mniej niż przez godzinę i nie więcej niż przez osiem godzin dziennie pomiędzy godziną dziesiątą a dziewiętnastą. Diabeł jednak tkwił w szczegółach… Zgodnie z przywołanym punktem ustawy o radiofonii i telewizji minister łączności Marek Zdrojewski 17 listopada 1998 roku wydał postanowienie nr DRT-R-5106-58/98/6, znalazła się w nim jednak inna częstotliwość niż ta podana w dokumencie KRRiT106. Jako powód zmiany wskazany był stan uzgodnień międzynarodowych. Początkowo Andrzej Cielecki próbował walczyć o wykorzystywaną od 1991 roku częstotliwość, jednak ostatecznie przestroił nadajnik na 99,5 MHz. Powstała więc sytuacja, w której Jutrzenka miała przydział częstotliwości z Ministerstwa Łączności, ale cały czas nie miała koncesji…

 

Andrzej Cielecki, lat 16

Miałem to szczęście, że wszedłem do Powstania Warszawskiego z oddziałem, który w walkach ulicznych był dobrze ostrzelany, a przede wszystkim znakomicie wyszkolony. Był to oddział Kedywu Armii Krajowej, a nazwę swą wywodził od dowódcy kapitana Misiurewicza, pseudonim Topolnicki. Byliśmy więc grupą Topolnickiego. Liczyła ta grupa czterdziestu kilku żołnierzy, walczyła w szeregach batalionu „Zośka”, należała do zgrupowania pułkownika Radosława Broda 53.

Audycja ze wspomnieniami Andrzeja Cieleckiego z czasów okupacji i Powstania

Do naszej grupy „Pisklaka” dołączył chłopaczyna, którego nazywaliśmy „Mały Jaś”. „Ja muszę z wami, panowie żołnierze” – wołał. Miał może czternaście albo piętnaście lat. O ile pamiętam, podchorąży „Pisklę” krzyczał do niego, żeby zjeżdżał do mamusi pod kołderkę, a „Mały Jaś” na to, że nie ma ani mamusi, ani tatusia, bo zostali aresztowani przez Niemców i nie wiadomo czy żyją. Tak więc Jasia nie dało się zawrócić do domu i ja otrzymałem rozkaz opiekować się maluchem. […]

Pierwszego dnia Powstania Komenda Główna AK mieściła się i zaczynała swoje dowodzenie w fabryce mebli Kamlera przylegającej do jednego z głównych budynków Monopolu. Ja znakomicie znałem te wszystkie kąty. Pamiętam jak podchorąży „Pisklę” zameldował nasze przybycie sekcji baonu „Zośka”. Wychodzimy z pokoju, a tu na piętrze napięcie – jakieś gwałtowne ruchy, starsi koledzy biegają. Okazuje się, że radiostacja AK-owska nie działała. Nie było łączności z Londynem. Tam daleko w Anglii nic nie wiedziano o wybuchu Powstania.

Na klatce schodowej stoją ustawione w kolumnach drewniane skrzynki z filipinkami, są też mniejsze granaty, nazywane później perełkami. Wpadam na szatański pomysł. Dom Kamlera i przyległy Monopolowy są jednakowej wysokości. Musi być zatem jakieś przejście po dachu Kamlera na Monopolowy. Na dole Niemcy w bunkrach sieją seriami. Wielu rannych chłopców leży na ulicy. Chcę zameldować „Pisklakowi”, że może by tak potraktować Niemców granatami z góry. Ale nigdzie nie mogę znaleźć sekcji „Pisklaka”, gdzieś się ulotnili. „Jasiek” – wołam do chłopaczka, którym się opiekowałem – „Bierzemy paczkę filipinek i na dach, może uda się przeskoczyć na dom Monopolu”. Jaśkowi aż się oczy zaświeciły. „To na co czekamy?” – krzyknął. Złapał za jedną ze skrzynek i obaj zaczęliśmy taskać na dach. Udaje się znaleźć przejście na dach Monopolu, który był dość stromy. Musieliśmy uważać. Na dodatek pogoda gwałtownie zaczęła się psuć. Dotarliśmy jednak na miejsce, byliśmy kilka pięter nad niemieckim bunkrem. Mieliśmy trudną pozycję do rzutu granatem, ale działamy dalej. Uczę Jasia odbezpieczać filipinki.

– „Jasiek, wyjmujesz zawleczkę, to ten poziomy drucik pod główką granatu. Następnie podasz mi odbezpieczony granat, a ja natomiast, trzymając się uchwytu, będę rzucał” – pouczam Jaśka – „Tylko nie upuść odbezpieczonego granatu, bo obaj wylecimy w powietrze”

– „Nie upuszczę” – odpowiada napięty do granic możliwości Jasiek.

Rzucaliśmy filipinki na bunkier jedną za drugą. Zieją wokół straszliwym ogniem. W końcu dach bunkra puszcza i granaty wpadają do środka. Na dole Niemcy poddają się. „Jasiek zwycięstwo!!!” – wołam, lecz Jaś nie odpowiada. Leżał martwy na dachu. Dostał postrzał w samo serce od niemieckiego snajpera.

Już świtało, kiedy zauważyłem ciało Jasia. Deszcz padał nieustająco, a ja byłem przemoczony do suchej nitki. Dźwignąłem ciało małego żołnierzyka z powrotem z dachu Monopolu na dach fabryki Kamlera. Niewiele ważył ten Jaś. Na drugim czy trzecim piętrze oddałem ciało sanitariuszkom, które stwierdziły natychmiastową śmierć. „Jak się nazywał?” – pyta starsza pielęgniarka. „Janek z Topolnickiego” – odpowiadam. Nie znałem nazwiska żołnierzyka z baonu „Zośka”.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego107

Biegniemy, mijam takie olbrzymie gruzowisko, które jest pomiędzy numerem 12 a 14 na ulicy Freta i na ulicy Freta 16, tuż pod moimi kolanami, wybucha pocisk. […] Właściwie nie słyszałem tego wybuchu, ja tylko widziałem jego błysk pod nogami i rzuca mnie o ścianę, tracę zupełnie przytomność, leżę na ulicy. […] W pewnej chwili świadomość do mnie wraca, ale to jest świadomość nie z Powstania. To jest świadomość mojego domu rodzinnego. […] Nachylają się nade mną zwierzęta, nachylają się konie, dotykam chrap swojej klaczy Kasi… zupełnie jest inaczej, jestem oderwany od jakiejkolwiek wojny, jestem w innym świecie, tej wojny nie ma… I później przychodzi gwałtownie nowa świadomość, ta nowa świadomość to jest oblicze doktora Zygmunta Kujawskiego. […] „Brom” się do mnie uśmiecha, a ja pytam czy będę żył. A on mówi: „Będziesz żył, wyjąłem Ci wszystkie odłamki. Jeden odłamek został, bo go nie mogę w tej chwili operować, ale podwiązałem Ci tętnicę prawej nogi. Szykujemy Cię do transportu kanałem.”

„Spacer po Starym Mieście” w sześćdziesiątą rocznicę Powstania Warszawskiego

Do samego kanału, znajdującego się na skrzyżowaniu ulicy Długiej z Miodową, donieśli mnie na noszach sanitariusze ze szpitalika wojskowego doktora „Broma”, który mnie operował rankiem pierwszego września. […]Przed wejściem do kanału działy się iście dantejskie sceny. […] Inni żołnierze zaczęli po mnie deptać. Byłem półprzytomny, jednak zdawałem sobie sprawę , że jak się nie podniosę, to będzie ze mną koniec. Zauważyłem schodząca do kanału łączniczkę z Brody 53. Włożywszy cały wysiłek podniosłem się i zawołałem do dziewczyny: „Proszę, pomóż mi wstać”. Dziewczyna podciągnęła mnie do góry i jakoś stanąłem na nogach, które były jak z waty. Stanąłem w kolejce, dziewczyna za mną. Wąż rannych żołnierzy ruszył na przód. „Nie wygłupiaj się” – usłyszałem głos dziewczyny – „Nie chwiej się i nie mdlej mi tutaj!” – krzyknęła i popchnęła mnie do przodu.

Nie była to łatwa wędrówka. W niektórych miejscach było czuć zapach karbidu wrzucanego do kanału przez Niemców, jednak stężenie gazu było niewielkie i na szczęście nie groziło eksplozją. Często szliśmy w szlamie, miejscami głębokim, miejscami płytkim. Miałem ze sobą aparat fotograficzny Korelle’a, którym robiłem zdjęcia na Starym Mieście i który zniszczył się właśnie podczas tej wędrówki kanałami. Niektórzy opowiadają, że trafiali w kanale na ciała nieżyjących żołnierzy, ale ja na nie nie trafiłem.

Czasem długo staliśmy nasłuchując. Mijały nas pędzące w przeciwnym kierunku łączniczki, które biegły na Stare Miasto. Wśród podążających żołnierzy nie było ani grama przygnębienia, nikt  głośno nie marudził, nie narzekał. Wręcz przeciwnie. Ktoś z przodu wymyślał kawały. Na pytanie z końca ogonka, gdzie jesteśmy i jak długo będzie trwała kanałowa przeprawa padała bystra odpowiedź: „Jeszcze trzy godziny i 127 kroków, nie więcej”. Po wielu godzinach przyszła jednak prawdziwa odpowiedź: „Jesteśmy na placu Napoleona, z kanału wychodzimy na ulicy Wareckiej”. Jestem już prawie nieprzytomny, kiedy słyszę jak znajomy, bliski głos zadaje mi pytanie czy jestem ranny. To przecież łączniczka „Kula” – Jadwiga Augustyńska-Latoszyńska, żołnierz AK… „»Kula«, to Ty?” – pytam – „Co tu robisz? Skąd się wzięłaś?”. „Jestem delegatem Rady Głównej Opiekuńczej. Tatuś jest przewodniczącym. Mam mleko i żywność dla kanałowców – odpowiada. […] „Kula” schyla się do kanału i podaje mi rękę. Podaję jej swoją, a ona z niewiarygodną siłą wyciąga mnie z kanału.

– „Dwie panienki do mnie” – zawołała do jakichś sanitariuszek – „Zróbcie stołeczek z rąk dla Andrzejka i zanieście go szybko do szpitala na ulicę Pierackiego”.

W międzyczasie z kanału wyciągnięto dziewczynę, która pomogła mi w kanale i nakazywała nie mdleć. Wyciągam do niej rękę, kuśtykam kilka kroków i całuję w policzek. Oddaje mi pocałunek i mówi, żebym się trzymał.

Już jadę na stołeczku do szpitala i nagle doznaję olśnienia. Nowy Świat nie jest całkiem zbombardowany, na ulicy tlą się jeszcze przyciemnione na fioletowo latarnie. Boże, tu nie było wojny, nie było powstania. Na ulicy widzę otwarte kawiarenki. Żołnierze spacerują z dziewczętami pod rękę, uśmiechają się. Inny świat – Nowy Świat – dosłownie i w przenośni. Spoglądam wzdłuż ulicy na północ. Widzę łunę nad Starym Miastem. Ono się jeszcze broni, jeszcze nie skapitulowało. Jeszcze trwa! […]

Mój stołeczek, złożony z dziecięcych rączek sanitariuszek odpoczywa chwilę, a ja próbuję utrzymać równowagę na chodniku. Widzę tylko jednym okiem, bo drugie już wyraźnie ropieje. Wyprężam się i salutuję patrząc na łuny i dym Starego Miasta. Dziewczęta patrzą na mnie ze zdziwieniem. „Co robisz?” – pytają. Jedna drugiej szepcze półgłosem, że chyba zwariowałem. „Nie panienki” – mówię – „Na razie jestem jeszcze poczytalny. Czy macie może termometr?”. Wyższa z dziewcząt wyciąga termometr i umieszcza mi go pod pachą. Po chwili wyciąga. „Trzydzieści dziewięć i cztery” – mówię – „To jeszcze można wytrzymać”.

Dojechałem na stołeczku z rączek do szpitala. Pięknie podziękowałem sanitariuszkom. Lekarz przyjmujący skierował mnie na rentgen. Niestety padła elektrownia… Otworzyłem w sali gdzie leżałem okno, gdyż wszędzie czuć było ropny zaduch chorych. Słyszałem, gdyż już miałem wprawne ucho, że nadchodzi niemiecki atak od strony skarpy wiślanej. Przeszła mnie jakaś głupia myśl i jeszcze głupsze działanie. Niewątpliwie wysoka temperatura ciała miała na to wpływ. Zapragnąłem do domu rodzinnego, do mamusi, do spokoju, do czarnego żytniego razowca wypiekanego u nas w dworskim chlebowym piecu na własnym zakwasie. […] Wymyśliłem jak głupiec, nie ostrzelany żołnierz Komendy Głównej i elitarnego Baonu „Zośka”, że ja – ślepy kulas – przedrę się samotnie przez ten niemiecki atak znad Wisły i przepłynę Wisłę, by po tamtej stronie wśród krzewia i wikliny przedrzeć się w górę Wisły i dotrzeć do Karczewa lub Otwocka. Przepłynę Wisłę napowrót i już będę w domu u mamusi i tatusia. […]

I jak wymyśliłem, tak opuściłem szpital i uciekłem ku Wiśle. Przepłynięcie przez nią miało być moim wyzwoleniem. Niestety, o mało ta głupia wyprawa nie kosztowała mnie życia. Trzeba się czasem przyznać do głupich pragnień. Szczęśliwie wróciłem, z powrotem dotarłem do ukochanej uliczki księdza Skorupki i tam, przy ul. Hożej, otrzymałem schronienie w szpitalu wojskowym. […] W tym szpitalu ropiejące oko uratował mi doktor Jarmuszewski i tam też otrzymałem awans i odznaczenie od kapitana Jana Misiurewicza „Topolnickiego”. Przeżyłem Powstanie.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego108

 

Nie czekając na ostateczne rozstrzygnięcie spraw koncesyjnych pan Andrzej postanowił… uruchomić nowe radio. Jako, że jego zdrowiu służyło przebywanie na łonie natury, coraz więcej czasu spędzał w domu w Ćmielowie. To nieopodal tej miejscowości mieszkała jego babka i tam właśnie – jak sam przyznawał – przyszedł na świat, choć w dokumentach jako miejsce urodzenia wskazywano Warszawę109. 15 kwietnia 1999 roku na papierze firmowym, opisanym „Polskie Radio Armii Krajowej Jutrzenka im. gen. »Grota« Stefana Roweckiego, Rozgłośnia Solidarności, Uniwersytet Radiofoniczny” złożył propozycję dyrektorowi tamtejszego Domu Kultury im. Witolda Gombrowicza, Gustawowi Hadynie: Dbając o kulturę narodową proszę Pana Dyrektora o współpracę z Radiem Edukacyjno-Kulturalnym Jutrzenka110. Dalej w punktach zawarty był proponowany zakres współpracy – utworzenie koła redakcji radiofonicznej, koła dziennikarskiego i koła radiofonicznego. Uczestnicy tych pierwszych zajęć mieli poznawać kulturę słowa, ćwiczyć dykcję oraz obchodzenie się ze sprzętem radiowym. Przyszli dziennikarze mieli uczyć się zdobywania informacji i opracowywania ich pod kątem prezentacji na antenie, a ostatnia grupa, w której mieli się znaleźć uczniowie starszych klas licealnych, zająć się miała budową nadajników i poznawaniem podstaw ich funkcjonowania. Projekt ten został zaakceptowany i niemal natychmiast – przynajmniej w części – wprowadzony w życie.

 

Fragment pisma do dyrektora Domu Kultury w Ćmielowie

Na zajęcia przychodziło 8-10 osób. Odbywały się one po szkole, w piątki i w soboty – udział w młodszej grupie wspominał kilkunastoletni wówczas Stanisław Hadyna, syn dyrektora, który w radiu zajmował się obsługą sprzętu – Dwie dziewczyny z Ćmielowa nagrywały nawet audycje w Warszawie – dopowiada111. Starsi zajmować się mieli m.in. „Zazulami”. Robił nadajniki, nawijał cewki… Potem to uruchamiali, chodzili i odbierali na słuchawkach – mówił pan Gustaw – To była młodzież z liceum. Dzięki temu musieli się tej fizyki i matematyki uczyć112. Ale posłuchanie swojego głosu w promieniu kilkuset metrów nie było największą atrakcją Uniwersytetu Radiowego. Dzięki urządzeniom, które przyjeżdżały z Warszawy, zasięg był o wiele większy. Mąż brał z domu sam exciter, bo cały nadajnik był za duży – wspominała pani Elżbieta Żełabin-Cielecka – I miał takie specjalne pudełko, żeby małym fiatem to przewozić, żeby było dobrze zabezpieczone113. Opakowanie spełniło swoje zadanie, bo sprzęt bez uszczerbku przeżył jedną samochodową kraksę. Z Warszawy przyjeżdżało też wyposażenie studia – konsoleta, magnetofony i kompakty. Koder stereo zostawał już jednak w stolicy. Antena była na dziesięciometrowym maszcie wojskowym na dachu Domu Kultury – wspominał pan Gustaw Hadyna. Chyba nadawali z GP – uzupełnił jeden ze słuchaczy, nasz Czytelnik114. Rozgłośnia nazwana została Polskim Radiem Wyżyny Świętokrzyskiej, choć wśród słuchaczy funkcjonowała też nazwa Kombatanckie Radio Ćmielów115. Nadawali muzykę klasyczną i piosenki żołnierskie, choć kiedyś nawet zdarzyło się, że zagrali Blendersa. Program trwał kilka godzin, w weekendy rano – kontynuował swoją relację. Zasięg mieliśmy tylko na Ćmielów. Nie mogliśmy szaleć, bo to było nielegalne – wspominał Gustaw Hadyna. Wzmiankę o nowej stacji zamieściła też wspomniana już we wstępie tego artykułu „Gazeta Ostrowiecka” z grudnia 1999 roku: Polskie Radio Wyżyny Świętokrzyskiej już nadaje. Emituje w eter audycje edukacyjne przygotowane i odczytane przez młodzież. Program leci na żywo. I nic to, że młodym ludziom zdarzają się potknięcia językowe. To dodaje audycjom uroku116. W planach było nadawanie komentarzy, felietonów, wywiadów, a nawet reportaży literackich.

Dom Kultury w Ćmielowie Wejście do Domu Kultury w Ćmielowie

Później do Ćmielowa trafiła wojskowa radiostacja krótkofalowa, którą Andrzejowi Cieleckiemu udało się pozyskać z Kielc. Radio Jutrzenka działające w Warszawie na falach europejskich FM nosi się z zamiarem rozszerzenia swej działalności na fale krótkie o zasięgu ogólnopolskim. Posiadamy aparaturę nadawczą R140-M, na której zamierzamy pracować w obszarze Wyżyny Świętokrzyskiej. Prosimy Dyrekcję Domu Kultury w Ćmielowie o nieodpłatne udzielenie lokalu w Domu Kultury na zlokalizowanie i zamontowanie nadajnika celem przyszłościowej emisji programów ogólnopolskich po uzyskaniu rozszerzenia koncesji na fale krótkie – pisał pan Andrzej do pana Gustawa Hadyny117. O planach tych pisała też prasa: Z czasem uruchomię w Ćmielowie radiostację o dużym zasięgu. Negocjacje w tej sprawie są na dobrej drodze. Mamy sprzyjający klimat w Domu Kultury, nasze poczynania wspiera swym autorytetem dyrektor tej placówki, Gustaw Hadyna – mówił Andrzej Cielecki Antoniemu Żakowi118. W realizacji tego pomysłu przeszkodziły najpierw trudności natury technicznej, a później politycznej… Plany te nie spodobały się ówczesnemu burmistrzowi Ćmielowa, Janowi Stachowiczowi. Przez niego nie było radia. Nalegał, żeby zwolnić Cieleckiego – wspominał Gustaw Hadyna – Proszę to koniecznie napisać. Po kilkunastu miesiącach współpraca się zakończyła, a krótkofalowy nadajnik trafił do mieszkania na Dereniowej. Tam udało się go uruchomić i przez krótki czas nadawał programy Jutrzenki w tym zakresie fal.

 

Andrzej Cielecki, lat 15

Do AK wciągnął mnie mój starszy kolega Roman Szrom, służący w szeregach kadetów Rzeczpospolitej. Jego tata pracował przed wojną i w czasie okupacji z moim tatą w dyrekcji Monopolu. Z rodziną Szromów poznaliśmy się mieszkając naprzeciwko siebie w kolonii szklanych domów na Żoliborzu. Jak widziałem Romana w jego mundurku kadeta byłem pod wielkim wrażeniem. W AK był znaczącą i bohaterską postacią. Ja wstępując do AK nie składałem żadnej przysięgi. Któregoś dnia w połowie 1943 roku Romek zagaił do mnie: „Chcesz Andrzejku należeć do AK?”. Kiedy potaknąłem powiedział: „To chodź ze mną do kwatery AK na Plac Żelaznej Bramy 1”. Poszliśmy. Na drugim piętrze Roman dał umówiony sygnał dzwonkowy. Drzwi się otwarły i weszliśmy. Padła komenda baczność! Romek, o pseudonimie „Kadet”, przyjął meldunek chłopców pełniących wartę na kwaterze. Następnie przedstawił mnie: „To jest nasz nowy kolega o pseudonimie Andrzejek”.

– „Czy umiesz obchodzić się z pistoletem VIS?” – zapytał mnie kolega Romka.

– „Umiem” – odparłem.

– „To pójdziesz dziś z nami rekwirować Niemcom samochody”.

Poszedłem i dobrze się spisywałem. Dobrze strzelałem i celnie rzucałem granatami.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego119

Komplety gimnazjum, które ukończyłem przed Powstaniem, odbywały się w domu mojego dziadka – ojca mamy – Ksawerego Przesmyckiego, na ulicy księdza Skorupki 14.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego120

Mój nauczyciel kompletowy, major Wojska Polskiego pan Sylwanowicz, wspaniale uczył fizyki. Wśród jego wykładów znajdowało się także miejsce dla zastosowań matematycznych. Profesor od biologii, pan Trzaska, przychodził na Skorupki zawsze z mikroskopem optycznym, ja zaś z Baśką mieliśmy za zadanie przygotowywać w domu w Łęg-Pelin preparaty do obserwacji mikroskopowej. Różne były te obiekty, które przywoziliśmy, najczęściej komórki glonów. Wszystkie zajęcia były bardzo ciekawe, brakowało mi jednak wykładowcy-eksperymentatora z dziedziny radioelektrycznej. Sam za to wybierałem się często na Plac Trzech Krzyży, gdzie mieściła się firma Megom sprzedająca sprzęt elektryczny, a nawet pomiarowy, taki jak woltomierze i amperomierze.

 Za ladą w tym sklepie stał zawsze starszy pan z młodszym pracownikiem. Obaj panowie zwrócili na mnie uwagę, gdyż często odwiedzałem sklep. Kiedy pewnego razu kupowałem tak zwane kuprytowe prostowniki starszy pan zaprosił mnie do kantorka na tyłach sklepu i nakazał bym usiadł. Posłusznie usiadłem.

– „Czy ty nie jesteś przypadkiem radiopajęczarzem?” – zapytał mężczyzna, na co głęboko się zastanowiłem.

– „Tak” – odparłem na wszelki wypadek – „Bardzo interesują mnie zagadnienia techniczne, a szczególnie elektryczne i radiowe”.

– „A do czego ci potrzebny prostownik kuprytowy?” – pytał dalej starszy pan – „Przecież to drogi sprzęt”.

– „Dostaję, proszę pana, pewne grosze od rodziców na sprzęt techniczny” – tłumaczyłem – „Mamy pod Warszawą własny dom ze strychem i tam z siostrą, która jest już po maturze, bawimy się w elektrotechnikę i radio. A ten prostownik to włączam szeregowo z żarówką oświetleniową do sieci tu w Warszawie i w ten sposób ładuję dość ciężkie akumulatory, które wożę do naszego gospodarstwa, gdzie nie mamy jeszcze zainstalowanej sieci elektrycznej”.

Starszy pan patrzył na mnie badawczo i zaczął pytać o szkołę, gdzie się uczę, jakich mam nauczycieli.

– „Uczę się na kompletach, a nauczycieli mam dobrych” – odpowiedziałem grzecznie. Wiedziałem, że w tej rozmowie zdaję egzamin nie tylko z fizyki, ale także z patriotyzmu – „W moim komplecie, proszę pana, zgrupowani są bardzo zdolni uczniowie. Może pan mógłby nam pomóc, zwłaszcza w sprawach radia i innych sprawach elektrycznych?” – zapytałem i udało się. Pan Megom, bo tak go nazywałem od nazwy sklepu, został naszym kompletowym nauczycielem-doradcą, a szczególnie zajął się zakładaniem kółek elektropomiarowych w prywatnych mieszkaniach. Spotkał się także z naszym dyrektorem naczelnym od kompletów Zamojskiego, Janem Kozickim. Mnie osobiście najbardziej ucieszyło, kiedy pan Megom wytłumaczył pojęcie sprzężenia zwrotnego w układach lamp elektronowych, gdzie potrafimy uzyskiwać niewielkim kosztem olbrzymie wzmocnienia słabych sygnałów radiowych. Całą tę matematykę przywiozłem do Łęg-Pelin, a siostra Barbara rozwinęła ją jeszcze na elementy proste. Od tej pory rozpoczęliśmy z Barbarą budowę radioodbiornika dwuobwodowego z dodatnim sprzężeniem zwrotnym. Pan Megom dostarczył nam lampy produkcji niemieckiej RV12P2000 i odpowiednie schematy. Około dwa i pół miesiąca trwały nasze prace z Baśką nad krótkofalowym odbiornikiem, ale uzyskaliśmy wspaniałe efekty. Doskonale odbieraliśmy w Łęg-Pelin Londyn z sakramentalnym Bum… Bum… Bum i stację BBC. Dodatkowo Barbara zaczęła się uczyć stenografii i juz po pewnym czasie potrafiła bezbłędnie zapisywać pełne komunikaty radiowe z Londynu. Za to ja raz na tydzień przywoziłem do Warszawy dość spory koncentrat wiadomości, wuj Stanisław wprowadzał je do Biuletynu Informacyjnego, a pani Nadratowska pracująca razem z wujem w Banku Emisyjnym pisała po nocach na kalkach woskowych. Skąd brała siły na tą dzienną i nocna pracę – nie wiem, ale wiem iż wuj Stanisław twierdził, że pani Ala jest niezastąpiona w tym co robi.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego121

Uważałem, że tej konspiracji na Skorupki było trochę za gęsto, a poza tym nie miałem zaufania do tamtejszego dozorcy. Cieszyło mnie jednak, że wracam do szkoły, że będę potrzebny wujowi Stasiowi. Ta konspiracja w produkcji Biuletynu Informacyjnego też była pociągająca. Wszystko w ogóle było pociągające w mieszkaniu na Skorupki, gdzie wszystko było takie polskie i tajne.

Pani Nadratowska pisała na nowoczesnej maszynie, na tak zwanych kalkach woskowych. Treści komunikatów dostarczali wujowi Stasiowi nieznani mi łącznicy. Napisane kalki woskowe wędrowały dalej na powielacze, gdzie drukowano Biuletyn. Trudne były te pierwsze dni konspiracji. Pełno było obcych interesantów, a ponadto w pokoju głównym sześcioosobowy komplet uczniów. Przychodzący profesorowie byli wspaniali a wszystkie przedmioty na najwyższym poziomie.

Z dnia na dzień powoli przyzwyczajałem się do tej gorączki konspiracji. Wręcz wciągało mnie i wirowało od natłoku myśli.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego122

Pewnego dnia o drugiej w nocy do naszego mieszkania wpadła ekipa niemiecka SS. Praktycznie nic nie znaleziono, gdyż wszystko było usunięte. Wuj i Ala nie zdążyli tylko usunąć maszyny do pisania. Byłem już na tyle wykształcony, że wiedziałem, że prawdę o drukowaniu Biuletynu zdradzą czcionki maszyny. Każda czcionka odbita i oglądana pod mikroskopem jest dla danej maszyny charakterystyczna. Siedziałem drętwy przy swoim stole, gdy bandziory w czapkach z trupimi czaszkami buszowały po pokojach. Moja siostrzyczka Barbara w czasie tej nocnej wizyty zemdlała. Wuja Stanisława aresztowano. Wynieśli ciężka maszynę do pisania do mercedesa czekającego pod bramą Skorupki 14.

Po dwóch tygodniach Niemcy oddali czarne ciało, trudne do rozpoznania. Było to ciało wuja Stanisława. Miał twarz wykrzywioną w nieludzkim bólu.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego123

 

Patriotyczny punkt produkcji Biuletynu Informacyjnego a także tajne komplety, które odbywały się na Skorupki zostały spalone. Dyrektor Zamojszczyków, pan Jan Kozicki, postanowił przenieść nasze tajne komplety na ulicę Szopena 5, do mieszkania wielce patriotycznej rodziny państwa Kołodziejskich.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego124

 

W 1999 roku Andrzej Cielecki namówił na pojawienie się w Jutrzence córkę sąsiadki. Jej mamę przekonał tym, że zapowiedział udzielanie przy okazji korepetycji z matematyki. Pewnego dnia faktycznie poszłam do pana Andrzeja. Pokazał mi to swoje radio, które się mieściło w małym pokoju w mieszkaniu na szóstym piętrze i powiedział mi: „To teraz Ty tutaj siadaj, będziesz nadawała, a ja idę z psem na spacer” – relacjonowała w filmie „Punkt osobliwy” spikerka, która na potrzeby antenowe przyjęła pseudonim Anna Małgorzata Skarżyńska – Przestraszona byłam niesamowicie, bo pierwszy raz w obcym mieszkaniu, jakieś radio dziwne, huczy, buczy, jakaś muzyka gra, a ja zostałam sama… Ale siedziałam twardo, wrócił pan Andrzej, pokazał mi te wszystkie nadajniki, powiedział trochę na czym to radio polega, że to jest takie radio inne niż wszystkie, że nie nadajemy tutaj reklam, wszystko jest finansowane przez niego125. W tym czasie Jutrzenka nadawała dwa razy w tygodniu – w środy i soboty – od 10 do 19 z przerwą na obiad. Właściwie wtedy nie było nikogo. Był tylko pan Andrzej, który prowadził jakieś audycje, ale też już brakowało mu po prostu sił czasami i pani Ela, która robiła zawsze przegląd prasy – wspominała. Cała ta wizyta, rozmowa z człowiekiem, który mówił, że nadal wykonuje wydany 19 stycznia 1945 roku tajny rozkaz ostatniego dowódcy Armii Krajowej, generała Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka” – AK zostaje rozwiązana. Dowódcy nie ujawniają się. […] Zachować małe, dobrze zakonspirowane sztaby i całą sieć radio126 – sprawiła, że i ona postanowiła wkroczyć na tę piracką wciąż barykadę. To, co wówczas było nadawane, najlepiej przybliży zachowany w archiwum jej felieton o różnicach pomiędzy Jutrzenką, a innymi dostępnymi w eterze stacjami: Po pierwsze my mówimy dużo i mówimy prawdę, nie owijając w bawełnę. Próbujemy przekazywać Państwu nasze poglądy na to, co się dzieje w naszym kraju. Staramy się to robić na bieżąco, choćby przez przegląd prasy, który opracowuje i przedstawia pani Elżbieta Żełabin. Mamy felietonistów, którzy też zawsze starają się wypowiadać na tematy ważne i aktualne. Wspominamy to, co było dobre i się zmieniło, wspominamy to co było złe i się nie zmieniło. Przybliżamy Państwu historię, zwłaszcza młodym ludziom, którzy tak jak ja nie zdawali sobie sprawy z pewnych rzeczy i wydarzeń historycznych. Doktor Andrzej Cielecki przez swoje teatry, którym w tle towarzyszy piękna muzyka, robi to w sposób przystępny nawet dla znudzonej młodzieży. Teatry są piękne, wzruszające i dobrze napisane. Może nie zawsze zgadzają się Państwo z tym, co mówimy, ale zawsze szanujecie to Państwo, o czym świadczą liczne telefony z podziękowaniami i wyrazy sympatii, za które dziękujemy. Na naszej antenie nie słychać Britney Spears ani Enrique Iglesiasa. Słychać za to piękną klasykę, o której również staramy się mówić i opowiadać127.

Radiostacja R-140 w mieszkaniu na Dereniowej (kadr z filmu Jacka Jopka „Tu Radio Jutrzenka”)

Jednak nie wszyscy szanowali głos Jutrzenki. Na niego najechał samochód, wjechał na chodnik, rąbnął go i uciekł… – opowiadał pan Maciej Iłowiecki, który wiąże ten wypadek, do którego doszło przed Bożym Narodzeniem na przełomie wieków, z działalnością stacji – Nie można dać głowy, ale to Radio Jutrzenka było strasznym dla tego obozu radiem, strasznym ponieważ mówiło prawdę…128. A tak zdarzenie to wspomina sam pan Andrzej w pierwszym „Liście do profesora”: Tuż przed Świętami wyszedłem jak zwykle z psem Brysiem na ostatni wieczorny spacerek. Była godzina 21:45, pogoda taka sobie nijaka, temperatura 0°C. Byłem nie dalej może niż dwieście metrów od domu, w takim cichszym zakątku, gdy nagle świat, ten świat kulisty z niebiesko-granatowym niebem zniknął mi ze świadomości… […] Ocknąłem się w szpitalu na ulicy Stefana Banacha. […] W szpitalu będąc jeszcze półprzytomny dowiedziałem się, że miałem wypadek samochodowy na szosie. Nie przeczyłem, nie potakiwałem również, byłem bowiem za słaby, żeby zebrać myśli. […] Od pasa w dół byłem całkowicie bezwładny. […] Rozpoznanie: „Uraz głowy ze wstrząśnieniem mózgu, rana cięta okolicy czołowej, prawej, potrącony przez samochód, stracił przytomność. Doznał ogólnego potłuczenia twarzoczaszki i obu kolan”. Nikt nie potrafił mi powiedzieć co się stało z psem Brysiem. On jeden potrafiłby wyjaśnić zagadkę uderzenia w nas przez samochód129. Wypadek nie spowodował jednak przerwy w działalności radia, które – pod nieobecność męża – prowadziła pani Elżbieta Żełabin-Cielecka z dwoma wolontariuszkami.

 

Andrzej Cielecki, lat 11

Pierwszego września budzę się, bo zdaje mi się, że słyszałem zbiorowy huk startujących samolotów PWS-26 z naszego lotniska. Nakładam słuchawki radiowe na uszy i słyszę stalowy głos bardzo znanego spikera, który mówi: „A więc wojna!”. Budzę tatę i Barbarę, pokazuję im wiadomość, że Niemcy napadły na Polskę. Biegnę do obory, gdzie kończy sie udój krów. Wołam: „Mamo, Niemcy wkroczyły do Polski!”. Stefana Sieradzkiego, którego spotkałem na mostku poprosiłem, żeby ewentualnie przygotował karą klacz do wyjazdu na lotnisko. Rodzice jednak mówią stop. Kończymy żniwa, siadasz na grabiarkę i zgrabiasz kłosy natychmiast zaraz po śniadaniu. […]

Tego pierwszego września 1939 roku grabiłem cały dzień i dopiero wieczorem zmarnowany i trochę upokorzony mogłem dorwać się do słuchawek radiowych na wiadomości, które były koszmarne. Niemcy wdarły się w głąb naszego kraju czołgami. Precyzyjnie i dokładnie potwierdziły się prognozy stryja Witalisa. Spałem jak zwykle na strychu, ale zauważyłem przez lornetkę, że ktoś kręci się koło tej ostatniej maszyny PWS-26. Z samego rana zabrałem kocyk z mojego posłania, przymocowałem go do grzbietu karej klaczy i wio kochana, pojechałem galopem na lotnisko. […]

Przy maszynie zastałem tylko starszego mechanika, z którym znamy się od dawna, gdyż zawsze przywoziłem temu panu owoce i pomidory z Łęg-Pelin, a w zamian otrzymywałem znakomitą lekcję o budowie PWS-26, o pilotażu i o tym jak zachować się w powietrzu. […] Jeszcze nie docierał do mnie fakt, że lotnisko w Oborach stoi puste, że jest wojna z Niemcami, a wojsko polskie wycofuje się w głąb kraju. Ogarnęła mnie jakaś głęboka bezradność. Moim największym pragnieniem było wzięcie udziału w obronie Polski, ale co ja – maluch – mogę? Mogę na grabiarce w swoim własnym gospodarstwie i to wszystko. Zauważyłem, że ktoś pędzi na koniu w kierunku ostatniego samolotu na lotnisku. Okazało się, że to przyjechał Jaś Potulicki przysłany przez mamę w celu zdobycia informacji o tym co się dzieje  na lotnisku. […]

– „Słuchajcie chłopcy” – powiedział pan mechanik – „Ja tu przy silniku na drabince będę jeszcze przez chwilę pracował. Mam nadzieję, że uda mi się go uruchomić. Będę was prosił o podawanie mi kluczy i nowych świec. Myślę, że układ elektryczny jest odpowiedzialny za niedomaganie silnika”. […]

Wymiana elementów przy silniku trwała około dwóch godzin. […] Nagle zdawało mi się, że słyszę huk silników lotniczych, był to gromadny warkot nieznanych mi maszyn lecących z zachodu. […] Za chwilę całe niebo nad lotniskiem pokryło się nieznanymi mi kształtami samolotów. Te większe uznałem za bombardujące, ale leciały razem w grupie z mniejszymi. Heinkle 111 i stukasy. „Wszystkie razem bombardujące” – ocenił pan mechanik. Pułap miały niewysoki, nieco mniej niż dwa tysiące metrów. Całe to stado kierowało się nie gdzie indziej, tylko prosto na nowy most przez Wisłę w Ciszycy. Od razu zza Wisły odezwała się artyleria przeciwlotnicza. Małe ciemne obłoczki zaczęły pękać wśród niemieckiej eskadry. Nie zauważyliśmy, żeby trafienia były skuteczne. Niemieckich maszyn na niebie przybywało z każdą chwilą.

– „Chłopcy, musicie mi pomóc” – powiedział pan mechanik – „Uruchamiamy nasz silnik”.

Nie bardzo rozumiałem po co. PWS nie jest uzbrojony, nie mamy pilota. Jedna  maszyna PWS wśród stada wilków? Lecz w głosie pana mechanika zabrzmiał jakiś rozkaz. Zwrócił się do nas, jak do podwładnych żołnierzy. Poczułem po raz pierwszy w życiu, że należy w tej chwili precyzyjnie wykonywać polecenia. Odkręcamy PWS silnikiem w kierunku słonka. Podnosimy go z Jankiem za tylną łyżkę i pchamy w prawą stronę. Tę czynność wykonywaliśmy na lotnisku juz niejednokrotnie. Pan mechanik wskakuje do tylnej kabiny. […]

Jasiek z trudem kręci śmigłem pokonując kompresję wielu gwiaździstych cylindrów, ja tymczasem wskakuję na dolny płat samolotu i wkładam korbę w otwór rozrusznika. […] Początkowo wydaje mi się, że coś jest nie tak, praktycznie korba nie pozwala na obrót. […] Całym ciężarem ciała wieszam się na niej – drgnęła. Nie potrafię opowiedzieć jak udało mi się wykonać kilka pierwszych obrotów, następne były łatwiejsze. Gdy już zupełnie opadłem z sił zawołałem: „Kontakt!” – silnik sprawnie zapracował. […]

– „Chłopcy szybciej, ogon do góry” – zawołał mechanik. To był już prawie wojskowy rozkaz, który wykonaliśmy. Jasiek złapał PWS za łyżkę, ja za tylną część kadłuba. Pan mechanik włączył pełny gaz, co wywołało huragan pędu powietrza i niemalże zdmuchnęło mnie. Potoczyłem się po trawniku, ale Jasiek – silniejszy ode mnie – wytrzymał. Ogon pozostał w powietrzu. Start był natychmiastowy, nasz szkolno-treningowy samolot prawie błyskawicznie oderwał się od ziemi i zniknął za laskiem. […]

Nagle zauważyłem, że nasz stary pilot-mechanik nie wziął ze sobą spadochronu. Leżał sobie spokojnie pod krzakiem częściowo przykryty serwetką, na której pozostały jeszcze niedojedzone śniadaniowe kanapki – coś mnie tknęło. […] Nagle usłyszeliśmy ponowny huk silników, nadciągającej nowej eskadry niemieckiej. Szła na tej samej wysokości co poprzednia, może trochę niżej, kierowała się również na most w Ciszycy. „Nic z niego nie zostanie” – pomyślałem – „Rozwalą go doszczętnie i spalą drewniaka. Przestanie istnieć łączność brzegów wiślanych dla wojska i ludności cywilnej. Tatuś ciągle powtarzał, że ten most ma charakter strategiczny. Omija drogę z zachodu na wschód przez Warszawę i vice versa”. […]

– „Janku!” – zawołałem – „Przypatrz się uważnie, tam wysoko nad Niemcami krąży jakiś punkt, widzisz?”

– „Widzę Andrzejku, to jest chyba nasz PWS”.

W tym momencie punkt zaczął opadać z piorunującą prędkością, a do naszych uszu dotarł huk silnika pracującego na pełnych obrotach. Nie było najmniejszej wątpliwości, że to nasz PWS-26. Charakterystyczny dźwięk silnika na pełnym gazie. Po chwili na naszych oczach nastąpiło zderzenie PWS z niemieckim Heinkelem. Na niebie wykwitła ognista czerwona kula eksplodującej benzyny i bomb. Obszar przestrzeni nad mostem w Ciszycy gwałtownie spustoszał, eskadra niemiecka nie wytrzymała i zaczęła odpływać w nieznanym kierunku.

 „Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego130

Po przybyciu do Łęg-Pelin szwadronu Polskiej Kawalerii tata ustalił z panem Rotmistrzem, że poranione konie po opatrzeniu przez mamę pojadą do Gassów i tam z żołnierzami będą oczekiwały na przeprawę promem przez Wisłę. Co się stanie z resztą kawalerii, o tym początkowo nie mówiono. Tata wiedząc już, że byłem przy spalonym moście w Ciszycy, podszedł do mnie i zapytał: „Czy jest szansa na przejście”… zaraz się poprawił i powiedział: „na przepłynięcie koni przez Wisłę?”.

– „Jest osiemdziesiąt procent szansy” – odparłem krótko.

– „Czy odprowadzisz kawalerię do Wisły?” – zapytał.

– „Odprowadzę tatusiu, tylko niech żołnierze zabiorą ze sobą kilka linek na długość lejców do wozu. Będę jechał na karej. Proszę jeszcze, by pojechał ze mną Stefan Sieradzki na siwej” – mówiłem.

– „Dziękuję ci” – rzekł ojciec i mocno pocałował mnie w policzek. To był dla mnie ważny gest ze strony taty. W tej krótkiej wymianie zdań zauważyłem zmianę ojca w stosunku do mnie. Poczułem się doroślejszy i troszeczkę znaczący w naszym zagłębiu lasu nadwiślańskiego i gromady dołków wodnych w Łęg-Pelin. […]

 Wszystko do przeprawy zostało przygotowane. Chore koniki ruszają pierwsze do Gassów na prom, prowadzi je pan Rotmistrz. Druga drużyna pod dowództwem młodego plutonowego podchorążego jedzie wprost nad Wisłę – tam, gdzie piaskowo-wiklinowa wyspa ma umożliwić przeprawę. Siedzę już na karej, na kocu przepasanym paskiem bez siodła. Podbiega do mnie Barbara:

– „Bądź rozważny” – mówi – „Nie szarżuj”.

Mama i tata stoją na ganku. Mama podnosi rękę i słyszę ostatnie słowa:

– „Wracaj szybko na kolację”.

To były piękne słowa. Tak jakby nigdy nic.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego131

Pan podchorąży pytał jeszcze jak będzie z końmi.

– „Proponuję, by koniska przepłynęły stadnie za moją klaczą, która będzie płynęła pierwsza. Za nią siwa, a następnie wszystkie inne” – odrzekłem – „Niech pan, panie podchorąży, nie sądzi, że my z panem Stefanem nie przewidujemy kłopotów, bo przewidujemy i owszem. Ale na obecnym etapie nie jesteśmy w stanie precyzyjnie ich określić. […]

Nie będę opisywał państwu szczegółów przeprawy. Lina została zamocowana po drugiej stronie nurtu rzecznego. Ja przepływałem kilkakrotnie przez nurt, ostatni raz, o ile pamiętam, na siwej. Konie przepłynęły jedne za drugimi. […]

Stefan Sieradzki pozostał po lewej stronie Wisły, ja wraz z wojskiem po stronie otwockiej. Pan podchorąży prosił mnie, abym wskazał drogę do Karczewa. Żołnierze tymczasem przebierali się w mundury, które wraz z siodłami przejechały na stefanowych pontonach.

– „Panowie” – zacząłem wskazując kierunek – „Jedziecie przez te wiklinowe krzaki prosto na wschód. Tam łapiecie polną drogę i nią w prawo. I to wszystko. Dziękuję panom i z Bogiem” – rzekłem.

– „Jeszcze chwileczkę” – zawołał za mną pan podchorąży. Odpiął od swego munduru mały kwadratowy znaczek z widniejącym napisem „Podchorąży Rzeczpospolitej Polskiej” i przypiął go do mojego harcerskiego mundurka. Pada komenda baczność i wszyscy salutujemy, po czym żołnierze odjeżdżają.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego132

 

Jeszcze przed otrzymaniem koncesji – 4 czerwca 2001 roku – pan Andrzej wystąpił do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z wnioskiem o status nadawcy społecznego. Znowelizowana 1 lutego tego roku ustawa o radiofonii i telewizji pozwalała na przyznanie go nadawcom, których program „upowszechnia działalność wychowawczą i edukacyjną, działalność charytatywną i respektuje chrześcijański system wartości za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki oraz zmierza też do ugruntowania tożsamości narodowej”133. Ponadto nadawca społeczny – tak jak Jutrzenka – nie może nadawać reklam, audycji sponsorowanych, ani pobierać opłat za rozpowszechnianie, rozprowadzanie i odbiór jego programów. Tyle mówił dodany do ustawy punkt 1a w artykule 4. Haczyk stanowił jednak dodany tą samą nowelizacją artykuł 39a, który mówił, że o uznanie za nadawcę społecznego może wystąpić tylko stowarzyszenie, fundacja oraz kościelna lub wyznaniowa osoba prawna, tymczasem wniosek z 1996 roku – a więc na pięć lat przed wprowadzeniem tego przepisu – złożył imiennie Andrzej Waldemar Cielecki. Rada nie przyjęła do wiadomości pisma potwierdzającego przyjęcie Jutrzenki do Światowej Federacji Polskich Kombatantów oraz upoważnienia pana Andrzeja do występowania w imieniu stowarzyszenia o status nadawcy społecznego. W efekcie z przyczyn formalnych odrzuciła wniosek. Z argumentacją Andrzeja Cieleckiego nie zgodził się później też Naczelny Sąd Administracyjny, do którego twórca Jutrzenki się odwołał134.

Ostatecznie pierwsza koncesja dla Radia Jutrzenka – oznaczona numerem 269/2001-R – opatrzona była datą 24 lipca 2001 roku. Przyznana została niemal dokładnie w 57. rocznicę Powstania Warszawskiego, gdy pokolenie Kolumbów dobiegało osiemdziesiątki. Prorocze okazały się wygłoszone niemal dziesięć lat wcześniej na antenie słowa Zygmunta Kujawskiego, pseudonim „Brom”: Jest mi przykro, że my, starzy żołnierze z AK, którzy schodzimy niejako ze sceny, nie mamy w III Rzeczpospolitej takiego uznania, jakie mieli na przykład Powstańcy 1863 roku w początkach II Rzeczpospolitej. Nie mamy nawet pozwolenia na nadawanie audycji. Byliśmy w eterze pierwsi w stanie wojennym. Dzisiaj chcielibyśmy jeszcze powalczyć o fale eteru nad Polską, o powrót naszych korzeni i kultury135. Końca tej walki „Brom” nie doczekał. Zmarł 16 sierpnia 1996 roku136.

Radio Jutrzenka na częstotliwości 99,5 MHz (kadr z filmu Jacka Jopka „Tu Radio Jutrzenka”)

Przyznana koncesja mówiła, że program o charakterze wyspecjalizowanym społeczno-kulturalnym, poświęcony historii Polski oraz tradycji kulturowej Polski i Europy, rozpowszechniany będzie nie mniej niż przez pięć dni w tygodniu przez nie mniej niż sześć godzin na dobę. Audycje realizujące wyspecjalizowany charakter programu miały stanowić nie mniej niż 50% tygodniowego czasu nadawania137.

 

Andrzej Cielecki, lat 7-9

W roku 1935 opuściliśmy przepiękne mieszkanie w pierwszej kolonii na placu Wilsona. Ostatnie moje pożegnanie ze szklanymi domami, z Wisłą, Cytadelą, placem Wilsona odbyło się, gdy odbywał się pogrzeb marszałka Józefa Piłsudskiego. Artyleria huczała stukrotną salwą, szyby drżały, ludzie na ulicach płakali. […] Szkoła i internat siostry kosztowały bajońskie sumy, tak wiele, że nie starczyło już pieniążków na edukację w stolicy. Ale te dwa ostatnie lata – 1936 i 1937 – w Ćmielowie zorientowały mnie, cały mój umysł w kierunku nauk ścisłych. Pokochałem nauki przyrodnicze, pokochałem matematykę i fizykę. Pod koniec sierpnia 1937 roku stryj zaprosił mnie na lekcję, która była wyłącznie pogadanką. „Za kilka dni” – rzekł – „opuścisz Ćmielów, odwiozę Cię do Twojego majątku w Łęgu”.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego138

Konie, na których jechaliśmy z Barbarą, po kilometrowym galopie stanęły przed niewielkim ogrodzeniem białego budynku, w którym mieściła się szkoła powszechna w Opaczy, gmina Jeziorna. […] W szkole w końcu zauważono nasz przyjazd. […] Po jakiejś chwili zbliża się do nas pan nauczyciel, młody, bardzo elegancki, lekko łysiejący i mówi: „Dzień dobry dzieci, nazywam się Józef Barszcz, jestem tutaj nauczycielem. Wasza mamusia była tutaj u nas w szkole i zaproponowała przyjęcie syna do czwartej lub piątej klasy. Pan kierownik szkoły i ja chcielibyśmy z panny braciszkiem porozmawiać” – mówiąc to nauczyciel zwraca się wyłącznie do Barbary. […]

Kiedy jesteśmy w klasie przybywa bardzo dystyngowana pani, jak się później dowiaduję małżonka pana kierownika, nauczycielka religii i przyrody nieożywionej. […]

– „Chciałabym wiedzieć co zabieracie ze sobą w podróż, jak razem z siostrą wyjeżdżacie na przejażdżkę po okolicy” – pyta nauczycielka.

– „Zabieramy jak najmniej” – mówię – „Na koniu wszystko jest ruchome, przeszkadza. Bierzemy wyłącznie rzeczy najpotrzebniejsze: apteczkę z jodyną i bandażami, linki do zapalowania koni, ja pakuję uniwersalny scyzoryk, bo nóż w drodze zawsze się przydaje. Czasem bierzemy coś do jedzenia i picia, gdy droga jest dłuższa. Na kilkudniową podróż zabieramy ciepły koc, maleńki namiocik. Siostra wzięła dzisiaj termos z ciepłą herbatą, ale ofiarowaliśmy go panu Wojciechowi Odolińskiemu, który jest przyjacielem tatusia i ma małą łączkę leżącą koło naszej stodoły. […] Mam jeszcze latarkę elektryczną z dobrym reflektorkiem. Siostra natomiast ma dokładną mapę terenu. Mapę wojskową setkę oraz lornetkę pryzmatyczną i kompas”.

– „A czy mógłbyś powiedzieć do czego służy ten termos, o którym wspomniałeś?” – pada pytanie nauczycielki.

– „Termos to takie szklane naczynie z podwójną świecącą ścianką, które zachowuje ciepło płynu – wody, herbaty, mleka. Wiem, że wewnątrz pomiędzy ściankami jest wypompowane powietrze i przez to herbata nie stygnie. Te ścianki co świecą są czymś od zewnątrz pokryte, całość owinięta jest blachą. Szklane naczynie ma korek i zakrętkę”.

– „A dlaczego ciecz w termosie nie stygnie?” – pada pytanie. Zastanowiłem się chwilę, po czym odpowiadam:

– „Ciepło to jest ruch cząstek, a przez próżnię ruch nie może się przebić i zostaje w środku w termosie”.

– „Mówisz, że ruch pozostaje w środku termosu?”

– „Przepraszam, jeśli się mylę, ale tak to sobie wyobrażam” – mówię i patrzę na Barbarę, która parsknęła śmiechem. Przypuszczam, że z mego sformułowania o ruchu zamkniętym w butelce. Pan Barszcz jednak marszczy brwi i groźnie patrzy na Barbarę.

– „Andrzejku, Twoja odpowiedź jest dobra, mimo, że pytanie nie było proste”.

Pani nauczycielka poprosiła teraz, abym opowiedział wszystko co wiem o swojej latarce elektrycznej. To było proste pytanie, bo niedawno wyciągnąłem od Barbary, która w przyszłym roku wybiera się na studia chemiczne, wszystko, co wiedziała na temat ogniw elektrycznych. Mówię:

– „Latarka to dość proste urządzenie. Składa się z trzech części. Najważniejsza jest żarówka ze świecącym drucikiem metalowym, przez który biegnie prąd elektryczny. Po prostu go rozgrzewa prawie do białości. Druga ważna część to ogniwa elektryczne” – tu zagrałem już terminologią stryja Witalisa – „W tej latarce” – wskazałem na swoją – „są trzy ogniwa połączone ze sobą szeregowo plus z minusem. Nazywamy te trzy ogniwa bateryjką ogniw. Każde z ogniw ma napięcie elektryczne. To trudne dla mnie do pojęcia, ale mierzy się go woltomierzem. Cała bateria ma 4,5 V, a każde ogniwo po 1,5 V […] Trzecia bardzo ważna część to jest reflektor. Jest to blaszka o kształcie zbliżonym do stożka i charakteryzuje się specjalnym punktem. Jeśli włókno żarówki umieścimy w tym punkcie, to promienie świetlne opuszczając latarkę będą biegły po prostych równoległych do siebie. Wiązka światła nie będzie rozbieżna […] Powierzchnia reflektora powstaje z obrotu krzywej stożkowej zwanej parabolą, a ten punkt charakterystyczny to ogniska”.

Pani dyrektor podziękowała mi za te odpowiedzi i poprosiła abym odpowiedział ile jest dziewięć razy dziewięć, osiem razy osiem, siedem razy siedem, sześć razy sześć i pięć razy pięć. Odpowiadałem z tą samą prędkością, z jaką padały pytania.

– „I ostatnie pytanie. Powiedz jak zapamiętujesz tabliczkę mnożenia?”

– „To proste, mówię. Pamiętam, że dziewiątka jest pierwiastkiem z 81, a piątka pierwiastkiem z 25”.

Podziękowano mi za egzamin. Barbara miała łzę w oku. Najbardziej ją wzruszyła obracająca się krzywa stożkowa zwana parabolą, tworząca powierzchnię reflektora latarki.

„Błękitna parasolka” – niewydane wspomnienia Andrzeja Cieleckiego139

 

Andrzej Cielecki zmarł 6 lipca 2016 roku, niedługo po swoich osiemdziesiątych ósmych urodzinach. Do końca życia kierował się wpojonymi jeszcze w czasach II Rzeczypospolitej zasadami… i zakładał, że w ten sam sposób ludzie postępują wobec niego. Spoczął na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Panteonie Żołnierzy Polski Walczącej w kwaterze D-22 (rząd 13, grób 2). Biało-czerwona flaga do dziś powiewa nad ursynowską siedzibą Jutrzenki. Cześć Jego Pamięci!

 

Podziękowania dla pani Elżbiety Żełabin-Cieleckiej oraz panów Gustawa i Stanisława Hadynów za cierpliwość i pomoc w powstawaniu tego opracowania.

 

[1] „Pod prąd” – program telewizyjny Jerzego Zalewskiego, odcinek 41 (https://www.youtube.com/watch?v=iCRHLLdbqxU – dostęp: 24.06.2017).

[2] „Fis na czarnych klawiszach” – słuchowisko Teatru Miniatur Literackich Radia Jutrzenka.

[3] Wspomnienia Elżbiety Żełabin-Cieleckiej.

[4] Sebastian Ligarski, Grzegorz Majchrzak „Wojna o eter”, Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2016.

[5] Audycja poświęcona historii Radia Jutrzenka (archiwum Radia Jutrzenka).

[6] Aresztowanie emiterów z nadajnikiem spowodowało przerwę w emisji programów. Szczegóły: Sebastian Ligarski, Grzegorz Majchrzak „Wojna o eter”, op.cit.

[7] Wspomnienia Elżbiety Żełabin-Cieleckiej, czerwiec 2017.

[8] Odcinek cyklu „Radio w pamięci zapisane” o Jutrzence w latach osiemdziesiątych (http://radiopolska.pl/90lat/radio-solidarnosc/elzbieta-zelabincielecka-o-jutrzence-w-latach-80tych – dostęp: 11.06.2017).

[9] Wspomnienia Elżbiety Żełabin-Cieleckiej, op.cit.

[10] Za Tomasz Ruzikowski „Warszawskie Radio Solidarność. Wybrane aspekty” z materiałów z konferencji w Wyższej Szkole Zawodowej „Kadry dla Europy”, która odbyła się w dniach 26-27 maja 2007 roku.

[11] Wspomnienia Elżbiety Żełabin-Cieleckiej i Andrzeja Cieleckiego.

[12] Andrzej Cielecki „Listy do profesora”, list drugi (archiwum Radia Jutrzenka); Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 23 (24) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka – http://radiojutrzenka.waw.pl/audycje.php – dostęp: 24.06.2017).

[13] Odcinek cyklu „Radio w pamięci zapisane” o Jutrzence w latach osiemdziesiątych http://radiopolska.pl/90lat/radio-solidarnosc/elzbieta-zelabincielecka-o-jutrzence-w-latach-80tych (dostęp: 11.06.2017).

[14] Ibidem.

[15] Sebastian Ligarski, Grzegorz Majchrzak „Wojna o eter”, op.cit.; Tomasz Ruzikowski „Warszawskie Radio Solidarność. Wybrane aspekty”, op.cit.

[16] Janusz Radziejowski „Ludzie i technika. Z historii warszawskiego Radia Solidarność” z materiałów z konferencji w Wyższej Szkole Zawodowej „Kadry dla Europy”, która odbyła się w dniach 26-27 maja 2007 roku.

[17] Sebastian Ligarski, Grzegorz Majchrzak „Wojna o eter”, op.cit.; Eugeniusz Pudlis „Złote spinki doktora Cieleckiego”, „Gazeta i Nowoczesność” (dodatek do „Gazety Wyborczej”) 1990, nr 15.

[18] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 23 (24) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

[19] Danuta Siemińska „W rocznicę kolejnego grudnia…”, „Pismo PG” 2011, nr 9.

[20] Barbara Olak „Ostatnia barykada”, „Kulisy” (dodatek „Expressu Wieczornego”) 1997, nr 179.

[21] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 28 (29) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

[22] Szczegółowy opis problemów Andrzeja Cieleckiego, konstruktora urządzeń do badania monokryształów germanu i krzemu (Mikroskop Analizujący w Podczerwieni P-50-2 albo MAP i DEP – Dynamiczny Elastometr Podczerwony), który – jak napisał Jerzy Zieliński, dziennikarz „Życia i Nowoczesności”, „nie mieścił się w pragmatykach służbowych zinstytucjonalizowanej nauki” opublikowany został m.in. w artykule „»Punkt osobliwy« – jeszcze jedna ballada o straszliwym Cieleckim”, który ukazał się w tym dodatku 17 sierpnia 1972 roku (nr 118) (online: http://bc.radom.pl/dlibra/docmetadata?id=35307&from=publication – dostęp: 24.06.2017) oraz w sekwencji „Cierpienia wynalazcy” Polskiej Kroniki Filmowej (81/15A) (online: http://www.kronikarp.pl/szukaj,24266,strona-1 – dostęp: 12.06.2017).

[23] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinki 26 (27) i 32 (33) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

[24] „Encyklopedia Solidarności” (http://www.encysol.pl/wiki/Radio_Wola – dostęp: 12.06.2017); Sebastian Ligarski, Grzegorz Majchrzak „Wojna o eter”, op.cit.

[25] Audycja poświęcona historii Radia Jutrzenka (archiwum Radia Jutrzenka).

[26] Ibidem.

[27] Audycja „Sprawa polska w czasie II wojny światowej w świetle pamiętników”, odc. 1 (archiwum Radia Jutrzenka).

[28] Ibidem.

[29] Odc. 2, 4, 5, wyemitowane 24 stycznia, 7 lutego i 14 lutego 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[30] Odc. 3, wyemitowany 31 stycznia 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[31] Odc. 8, wyemitowany 7 marca 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[32] Odc. 10, wyemitowany 21 marca 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[33] Odc. 16, wyemitowany 2 maja 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[34] Odc. 13, wyemitowany 11 kwietnia 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[35] Audycja „Wstęp do realizacji Polski sowieckiej”, odc. 1, wyemitowany 9 maja 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[36] Odc. 2, data emisji nieznana – pomiędzy 9 maja a 23 maja, prawdopodobnie 16 maja 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[37] Odc. 3, wyemitowany 23 maja 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[38] Odc. 4, wyemitowany 30 maja 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[39] Audycja „Realizacja Polski sowieckiej”, odc. 1, wyemitowany 7 czerwca 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[40] Odc. 2, data emisji nieznana – pomiędzy 7 czerwca a 21 czerwca, prawdopodobnie 14 czerwca 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[41] Odc. 3, wyemitowany 21 czerwca 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[42] Odc. 4, wyemitowany 28 czerwca 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[43] Ibidem.

[44] Odc. 8, wyemitowany 8 sierpnia 1985 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[45] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 55 (56) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka)

[46] Audycja „Na marginesie filmu »Shoah«”, nadana 7 listopada 1985 (archiwum Radia Jutrzenka).

[47] Władysław Cybulski „Zapiski kinomana: »Shoah«, Dziennik Polski 1985, nr 256 (błędna data emisji); „Dziś w radiu i TV”, Dziennik Polski 1985, nr 254.

[48] Pseudonim dziennikarski rzecznika Rządu Jerzego Urbana .

[49] Jan Rem „Polska – USA co dalej”, Dziennik Polski 1985, nr 279.

[50] Audycja „W sprawie naszej zależności gospodarczej”, nadana 15 stycznia 1986 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[51] Marian Turski „Ucieczka Stanisława Mikołajczyka”, „Polityka” 1986, nr 5 (1500); Jan Rem „Samosądy: Milczenie służby bezpieczeństwa”, „Dziennik Polski” 1986, nr 33 („Życie Warszawy” 1986, nr 32).

[52] Audycja „Jeszcze raz o komunizmie”, wyemitowana 19 lutego 1986 roku (archiwum Radia Jutrzenka).

[53] Barbara Olak „Ostatnia barykada”, „Kulisy” (dodatek „Expressu Wieczornego”) op.cit.

[54] Audycja poświęcona rocznicy rewolucji październikowej, data emisji nieznana (archiwum Radia Jutrzenka).

[55] Pierwsza promocyjna audycja Radia Jutrzenka, wyemitowana 27 października 1991.

[56] Nieopisana audycja w archiwum Radia Jutrzenka, data emisji nieznana.

[57] Eugeniusz Pudlis „Złote spinki doktora Cieleckiego”, „Gazeta i Nowoczesność” (dodatek do „Gazety Wyborczej”) op.cit.

[58] „Moja Dzielnica”: „Piraci na Ursynowie” (https://www.youtube.com/watch?v=fhp8IVLEs-Q – dostęp: 14.06.2017).

[59] „Pod prąd” – program telewizyjny Jerzego Zalewskiego, odcinek 41, op.cit.

[60] Odcinek cyklu „Radio w pamięci zapisane” o Jutrzence w latach dziewięćdziesiątych (http://radiopolska.pl/90lat/radiofonia-komercyjna/elzbieta-zelabincielecka-o-jutrzence-w-latach-90tych – dostęp: 14.06.2017).

[61] „Pod prąd” – program telewizyjny Jerzego Zalewskiego, odcinek 41, op.cit.

[64] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 55 (56) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka).

[65] Antoni Zambrowski „O człowieku, który przeżył własną śmierć”, „Tygodnik Solidarność” 1997, nr 50.

[66] Pierwsza promocyjna audycja Radia Jutrzenka, wyemitowana 27 października 1991.

[67] Nieopisana audycja w archiwum Radia Jutrzenka, data emisji nieznana.

[68] Mateusz Wyrwich „Cielecki wciąż walczy”, brak opisu, prawdopodobnie dodatek do „Życia” z 23 lutego 2001 roku.

[69] Wspomnienia Elżbiety Żełabin-Cieleckiej, op.cit.

[70] Audycja poświęcona początkom Radia Jutrzenka, data emisji nieznana, prawdopodobnie rok 1992 (archiwum Radia Jutrzenka).

[71] Pierwsza promocyjna audycja Radia Jutrzenka, wyemitowana 27 października 1991.

[72] Wydana przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji koncesja nr 269/2001-R z 24 lipca 2001 roku.

[73] Notatki Elżbiety Żełabin-Cieleckiej.

[74] Pierwsza promocyjna audycja Radia Jutrzenka, wyemitowana 27 października 1991.

[75] Andrzej Cielecki „Listy do profesora”, list szósty (archiwum Radia Jutrzenka).

[76] Pierwsza promocyjna audycja Radia Jutrzenka, wyemitowana 27 października 1991.

[77] Wspomnienia Wojciecha Reszczyńskiego, styczeń 2017.

[78] Krzysztof Wielgopolan „Kto nie daje i zabiera”, „Gazeta Wyborcza” 1992, nr 255.

[79] Notatki Elżbiety Żełabin-Cieleckiej.

[80] Słuchowisko „Perpetuum mobile” autorstwa „Radiowego anonima”, wyemitowane 2 listopada 1991 roku.

[81] „Pod prąd” – program telewizyjny Jerzego Zalewskiego, odcinek 41, op.cit.

[82] Archiwum Radia Jutrzenka.

[83] Ibidem.

[84] Słuchowisko „Śmierć rotmistrza” Andrzeja Cieleckiego, wyemitowane 11 listopada 1991 roku.

[85] Notatki Elżbiety Żełabin-Cieleckiej.

[86] „Wielka sonda” Radia Jutrzenka przeprowadzona prawdopodobnie w roku 1992.

[87] Audycja poświęcona historii Radia Jutrzenka (archiwum Radia Jutrzenka).

[88] Jerzy Pawlas „Wolne słowo wolnego człowieka”, „Tygodnik AwS” 1999, nr 2.

[89] Audycja wigilijna, wyemitowana prawdopodobnie w roku 1991.

[90] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 25 (26) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

[91] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 66 (67) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka).

[92] Paweł Burdzy „Żołnierze AK znów schodzą do podziemia. W odwodzie czeka półtora tysiąca nadajników”, „Życie Warszawy”, po 10 sierpnia 1992 roku.

[93] Ibidem.

[94] Notatki Elżbiety Żełabin-Cieleckiej.

[95] Andrzej Cielecki „Listy do profesora”, list pierwszy (archiwum Radia Jutrzenka).

[96] Nieopisana audycja w archiwum Radia Jutrzenka, data emisji nieznana.

[97] Paweł Burdzy „Żołnierze AK znów schodzą do podziemia. W odwodzie czeka półtora tysiąca nadajników”, op.cit.

[98] Nieopisana audycja w archiwum Radia Jutrzenka, data emisji nieznana.

[99] Ibidem.

[100] Ewa Wieczorej „Już legalni”, „Gazeta Stołeczna” 1994, nr 101.

[101] Nieopublikowany jeszcze odcinek cyklu „Radio w pamięci zapisane” ze wspomnieniami Macieja Iłowieckiego.

[102] Barbara Olak „Ostatnia barykada”, „Kulisy” (dodatek „Expressu Wieczornego”) 1997, nr 179.

[103] Wydana przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji koncesja nr 269/2001-R.

[104] Pismo Zarządu Głównego Światowej Federacji Polskich Kombatantów do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z dnia 20 kwietnia 1998 roku.

[105] Uchwała Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji nr 265/98 z dnia 20 sierpnia 1998 roku.

[106] Wydana przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji koncesja nr 269/2001-R.

[107] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 58 (59) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka).

[108] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 21 (22) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

[109] Antoni Żak „Radiowy pasjonat, „Gazeta Ostrowiecka” 1999, nr 50.

[110] Pismo Andrzeja Cieleckiego do dyrektora Domu Kultury w Ćmielowie Gustawa Hadyny, 15 kwietnia 1999 roku.

[111] Wspomnienia Stanisława Hadyny, maj 2017.

[112] Wspomnienia Gustawa Hadyny, maj 2017.

[113] Wspomnienia Elżbiety Żełabin-Cieleckiej, op.cit.

[114] Wspomnienia Użytkownika marcin1982 przytoczone przez Użytkownika Jarek.

[115] Antoni Żak „Radiowy pasjonat, op.cit.; wspomnienia Użytkownika marcin1982 przytoczone przez Użytkownika Jarek.

[116] Antoni Żak „Radiowy pasjonat, op.cit.

[117] Pismo Andrzeja Cieleckiego do dyrektora Domu Kultury w Ćmielowie Gustawa Hadyny, niedatowane.

[118] Antoni Żak „Radiowy pasjonat, op.cit.

[119] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 58 (59) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka).

[120] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 30 (31) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

[121] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 62 (63) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka).

[122] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 60 (61) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka).

[123] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 63 (64) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka).

[124] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 64 (65) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka).

[125] Film Jacka Jopka „Punkt osobliwy Andrzej Cielecki” (https://www.youtube.com/watch?v=FfxI6aiV6V4).

[126] Sławomir Poleszak, Rafał Wnuk „Zarys dziejów polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956” (wstęp do wydanego przez IPN „Atlasu Polskiego Podziemia Niepodległościowego 1944-1956” Warszawa-Lublin 2007): http://pamiec.pl/pa/edukacja/akcje-i-obchody/ogolnopolskie/1-marca-narodowy-dzien/historia/10063%2Cdok.html?poz=1&search=68721451 (dostęp: 18.06.2017).

[127] Felieton o Radiu Jutrzenka, data emisji nieznana (archiwum Radia Jutrzenka).

[128] Wspomnienia Macieja Iłowieckiego, luty 2017.

[129] Andrzej Cielecki „Listy do profesora”, list pierwszy (archiwum Radia Jutrzenka).

[130] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 41 (42) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

[131] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 42 (43) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit

[132] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 43 (44) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

[134] Wydana przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji decyzja DK-174/2001 z 18 września 2001 roku.

[135] Audycja poświęcona historii Radia Jutrzenka (archiwum Radia Jutrzenka).

[136] Biogram Zygmunta Kujawskiego na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego (http://www.1944.pl/powstancze-biogramy/zygmunt-kujawski,25488.html – dostęp: 18.06.2017).

[137] Wydana przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji koncesja nr 269/2001-R z 24 lipca 2001 roku.

[138] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 1 – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

[139] Andrzej Cielecki „Błękitna parasolka”, odcinek 7 (8) – niewydane wspomnienia (archiwum Radia Jutrzenka), op.cit.

Radiowy adres na mapie

Comments

Blekitny *.radio7.pl 14-07-2017 09:10

... wciągająca, wzruszająca lektura. dzięki...

Misiek *.156.44.23 15-07-2017 11:23

Dziękuję... przeczytałem na raz, całkowicie wyłączony z rzeczywistości ....

Post a comment