
W 1997 roku Cezary Makiewicz wyśpiewał na Pikniku Country, że wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa. Przyglądając się historii Radia Kormoran można z całą pewnością stwierdzić, że zanim tam trafią, wiodą przez oddalone o 50 kilometrów Węgorzewo. To w mieście nad Węgorapą na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku przecięły się losy Joanny i Tomasza Zieleniewskich ze Śląska, Doroty Typiak-Nowak i Dariusza Nowaka z Lubelszczyzny, a także senatora ziemi suwalskiej, reżysera Andrzeja Wajdy, pracującej w ambasadzie Stanów Zjednoczonych, stawiającej pierwsze dziennikarskie kroki w Studiu Ursynat na warszawskim Ursynowie Jolanty Pieńkowskiej i Wojciecha Reszczyńskiego, dziennikarza radiowego i telewizyjnego znanego m.in. z Teleexpressu. Odtworzenie tej historii po trzydziestu latach jest nie lada wyzwaniem. Opierając się na artykułach opublikowanych przed laty w lokalnej i ogólnopolskiej prasie oraz zebranych wspomnieniach twórców stacji można stworzyć kilka alternatywnych wersji! Rozbieżności pojawiają się już przy próbie odpowiedzi na pytanie kto pierwszy wypowiedział słowa: „a może w Węgorzewie prywatne radio?”…
Tomasz Zieleniewski pochodzi z Poznania, jego żona – Joanna – ze Śląska. Zanim trafili na Mazury mieszkali w Gliwicach. On był nauczycielem, ona bibliotekarką w Ośrodku Informacji Naukowo-Technicznej. Pracowała też w radiowęźle w gliwickich Zakładach Mechanicznych „Bumar-Łabędy”. Do Węgorzewa trafili dzięki mieszkającej tam babci Zieleniewskiego. Kiedy okazało się, że klimat Śląska nie służy wnukowi, namówiła małżeństwo na przyjazd. Był maj 1986 roku. Nowe miejsce powitało ich doskonałą pogodą. W tym miejscu poniżej opalaliśmy się, tam były kocyki, leżaczki – wspominał Tomasz Zieleniewski wskazując na brzeg jeziora Święcajty poniżej cmentarza wojennego na Wzgórzu Saksońskim – I nie wiedzieliśmy, że wybuchł Czarnobyl, nikt o tym nie mówił. Tak trzy dni siedzieliśmy w tym upale. W tych niesprzyjających okolicznościach zaczynali nowe życie. Jemu udało się znaleźć pracę jako nauczyciel, potem – wraz z żoną – został administratorem Ośrodka Wypoczynkowego Instytutu Energii Atomowej „Atomek” w położonej 25 kilometrów od Węgorzewa miejscowości Jeziorowskie. Zaczęliśmy się angażować w działalność lokalną – opowiadał Zieleniewski. Tak trafili do Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” w Węgorzewie. Był rok 1989. W tym czasie był problem z przekazywaniem informacji do odbiorców – wspominał – Powstawały gazety, jakieś biuletyny, a ja stwierdziłem, że trzeba coś nowszego. Telewizja raczej odpadała, ale mówię – radio. To będzie doskonałe medium, żeby taką rzecz zrobić.
Dariusz Nowak radiem interesował się od zawsze. Był krótkofalowcem, z zamiłowania również dziennikarzem. Przed przyjazdem na Mazury, po godzinach pracy w cukrowni „Krasnystaw”, realizował się jako korespondent Radia Lublin. Na koncie miał też nadanie w roku 1989 – wraz z Romanem Fornalskim, inżynierem z miejscowego domu kultury – nielegalnej audycji na falach krótkich. Składała się ona z piosenek Jana Pietrzaka i wystąpień przedwyborczych solidarnościowych kandydatów na senatorów w wyborach z 4 czerwca 1989 roku. Do Węgorzewa przybył z będącą już w dość zaawansowanej ciąży żoną Dorotą na początku roku 1990. I tutaj o wyborze nowego miejsca do życia decydowała rodzina – nad Węgorapą mieszkała już siostra żony. Oprócz rodziny i radiowego sprzętu swoim „maluchem” na jeziora przywiózł też abstrakcyjne jak na tamte czasy marzenie – o uruchomieniu własnej rozgłośni. Potrzebował jednak wsparcia natury finansowej i organizacyjnej. Najpierw szukał go u rodziny. Mój szwagier wypożyczył mu „Arię”, był taki magnetofon – wspominała Dorota Typiak-Nowak, wdowa po Dariuszu Nowaku – Małżonek miał bardzo dużo taśm z różnymi nagraniami. To jednak nie do końca było to, czego poszukiwał. Ostatecznie ze swoim pomysłem trafił do skupiającego wiele znanych w Węgorzewie osobistości Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”…
Kiedy poruszony został temat radia, obaj panowie szybko znaleźli ze sobą wspólny język. Gorzej było z przekonaniem innych. Wszyscy, do których się zwracał, pukali się w głowę: „No co Ty? Radio?”. I właśnie w Komitecie Obywatelskim Asia i Tomek Zieleniewscy zapalili się do tego. Oni są ryzykantami, są odważni – wspominała Dorota Typiak-Nowak. Pojawił się facet, który był krótkofalowcem. Ja nie miałem pojęcia o stronie technicznej, a on miał pomysł jak to zrobić – wyjaśniał Tomasz Zieleniewski – Miał taki malutki radiotelefon. Zrobiliśmy pewne próby, nawet puściliśmy to w eter na tej „dolnej” częstotliwości, przy pomocy kawałka drutu… i odebraliśmy ten sygnał. Pomyśleliśmy, że trzeba to zrobić. Inni członkowie Komitetu Obywatelskiego nadal jednak nie dawali się przekonać. Mowy nie ma! Zrobimy gazetę, nie ma o czym gadać – mieli usłyszeć przyszli radiowcy w odpowiedzi na swoją propozycję. Nie zrażając się tym postanowili szukać wsparcia wyżej.
Jednym z pierwszych kroków było wysłanie pisma do suwalskiego senatora Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, reżysera Andrzeja Wajdy. Stwierdziłem, że dobrze by było, aby nam pomógł te sprawy formalne w Warszawie załatwić w jakiś sposób – wspominał Tomasz Zieleniewski. Późniejszy laureat Oscara 19 lutego 1990 roku odpisał: Szanowny Panie! Spełniam Pana prośbę i zwracam się do Ministra Łączności z odpowiednim poparciem. Sama idea Radia Węgorzewo jest świetna i zgodna z naszym życzeniem, aby nareszcie po latach niewoli wyzwoliły się inicjatywy indywidualne i społeczne! Serdecznie pozdrawiam, życzę sukcesu. Andrzej Wajda.
Pozytywna odpowiedź dodała ekipie skrzydeł. Dariusz Nowak zajął się przygotowaniem nadajnika – z przerobionego radiotelefonu – oraz anteny. Nie mogłam liczyć na męża, bo on przez całą dobę siedział przy nadajniku, żeby jak najszybciej wystartować – żaliła się będąca wówczas w ostatnim miesiącu ciąży Typiak-Nowak – Miał radiotelefony przemysłowe na częstotliwość 33 z groszami megaherca, miały bardzo niewielką moc, chyba 10 watów. I Darek przerobił jeden na te 66,4 MHz. Ta część pasma UKF była w okolicy wolna. Nadajnik był monofoniczny, pasmo przenoszenia było nieco szersze niż w telefonie, stąd nie była to dobra jakość, jeśli chodzi o muzykę… ale jakoś to działało – wspominał Zieleniewski. Z czasem, dzięki pozyskaniu ze straży pożarnej radiotelefonu z porządną końcówką mocy, udało się poprawić zasięg.
Podczas, gdy Nowak zajął się sprawami technicznymi, Zieleniewski – mając większe rozeznanie w panującej w mieście sytuacji – organizował lokal dla radia. Udało mu się pozyskać na ten cel piwnicę o powierzchni ośmiu metrów kwadratowych w nowym, czteropiętrowym bloku przy ulicy Kopernika 21, w południowej części Węgorzewa. Taka typowa, na ziemniaki – wspominał Tomasz Zieleniewski – Z jednej strony były ziemniaki, z drugiej ziemniaki, a myśmy te ziemniaki, że tak powiem, wyrzucili i adaptowaliśmy to na takie małe studio. Z pomieszczeniem po drugiej stronie korytarza podobnie postąpił dentysta, pan Jarmoc, który otworzył tam gabinet stomatologiczny. U dentysty nie zawsze jest cicho. I czasami pacjentów było słychać na antenie – śmiała się Typiak-Nowak. Nie były to jednak jedyne problemy radiowców z sąsiadem. Antena nadawcza Radia Kormoran zawieszona została na maszcie AZART-u na dachu budynku. Wszystko działało dobrze do momentu, gdy wspomniany dentysta – z pomocą znajomego krótkofalowca – zainstalował sobie CB radio. To CB, jak robili jakieś próby, to wszystko było słychać na antenie radia – wspominała Typiak-Nowak.
Wystrojem zajęła się Joanna Zieleniewska. Na wspomnianych ośmiu metrach kwadratowych wydzielona została reżyserka, w której znalazła się m.in. konsoleta, magnetofony i nadajnik, a także oddzielone przepierzeniem z dykty i niewielką szybą tak zwane „akwarium”, z podwieszonymi na nitkach mikrofonami. Drzwi nie było, tylko była jakaś zasłona, kotara i tam siedział spiker – opisywała Dorota Typiak-Nowak. Pierwszą konsoletę pożyczyliśmy w gminnym domu kultury – opowiadał Tomasz Zieleniewski – Była chyba na pięć czy sześć suwaków, taka do podłączenia magnetofonu, gitary… bo nie było żadnych konsolet emisyjnych w tym czasie. Później zastąpiła ją prosta konsoleta kupiona w sklepie w Suwałkach. Dopiero po jakimś czasie pojawił się odtwarzacz płyt kompaktowych.
Pozostawała kwestia nazwy. Chcieliśmy ją zakorzenić tutaj, na Mazurach – opowiadał Zieleniewski. Na giełdzie pomysłów przewijało się wspomniane w liście Andrzeja Wajdy Radio Węgorzewo, a także Radio Mamry i Radio Mazury. Ta ostatnia najbardziej odpowiadała całej trójce, okazało się jednak, że starania o uruchomienie takiej rozgłośni czynił już wówczas Mirosław Bryćko. Wtedy pojawił się Kormoran. To jest taki ptak, który jest wszędzie na Mazurach… Nazwa jest trochę przydługa, ale ten Kormoran się przyjął – wspominał Tomasz Zieleniewski.
Kiedy wszystko było już gotowe – nie zważając na przesądy – wystartowali w piątek, 13 kwietnia 1990 roku, w samo południe. Sześć tygodni przed wyborami samorządowymi. Dwugodzinną audycję próbną zapowiadały ulotki. Według nich główną pozycją w programie było studio wyborcze Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”. Kolejne audycje nadawane miały być codziennie od godziny 16 do 18… ostatecznie jednak blok ten przesunięto o godzinę – zaczynał się o 17, a kończył o 19. Biznesplan polegał na tym – w cudzysłowie rzecz biorąc – że pracowaliśmy prowadząc ośrodek wypoczynkowy Instytutu Energii Atomowej koło Kruklanek i z tego finansowaliśmy funkcjonowanie radia, bo po prostu radio nie przynosiło żadnych dochodów – opowiadał Zieleniewski. W Jeziorowskich – jako konserwator – zatrudniony został też Dariusz Nowak. Czas trwania audycji i popołudniowa godzina emisji związane były z odległością dzielącą ośrodek od siedziby radia. Dojeżdżaliśmy do Węgorzewa, robiliśmy audycje, wsiadaliśmy w samochód albo w autobus i wracaliśmy. Tak to się odbywało codziennie, bez względu na pogodę i porę roku – wspominał Tomasz Zieleniewski – Pamiętam, że raz nawet puścili dla nas specjalnie autobus, ponieważ były takie zaspy, że nie mogliśmy wrócić.
W pierwszym okresie radio tworzone było spontanicznie. Dotyczy to zarówno ramówki, jak i formy prawnej. Funkcjonowało to radio na zasadzie ogólnego ruszenia – opowiadała Dorota Typiak-Nowak. Dopiero 21 stycznia 1991 roku w gminnej Ewidencji Działalności Gospodarczej pojawił się wpis dotyczący produkcji i rozpowszechniania przez całą trójkę materiałów reklamowych, informacyjnych i ogłoszeniowych. W tamtym okresie nie było takich przepisów, które pozwoliłyby funkcjonować prywatnym rozgłośniom, w związku z tym oni działali na zasadzie zgłoszenia działalności gospodarczej – relacjonowała Typiak-Nowak. Na samym początku to nawet i ja się udzielałam, bo byłam na urlopie macierzyńskim, a to dopiero zaczynało funkcjonować. I Darek mówi: „Wiesz, Ty będziesz pogodynką, będziesz mówiła jaka pogoda” albo „Przygotuj rozmowę z jakąś tam osobą, bo zbliżało się jakieś wydarzenie kulturalne” – uzupełniała. Ten program sam się rodził – mówił Zieleniewski – Oczywiście goście byli zapowiadani. Różni goście – posłowie, senatorowie, ciekawi ludzie z różnych dziedzin. Ktokolwiek przyjechał do Węgorzewa… I wszystko było na żywo. Chcieliśmy nagrywać na początku, żeby mieć jakiś większy komfort. Nagrywanie powodowało, że było mnóstwo różnych problemów i trzeba było to znowu nagrywać… Natomiast ten stres przy emisji na żywo powodował, że nie było żadnych potknięć. 1 maja 1990 roku piwnicę przy Kopernika odwiedził Andrzej Wajda. W radiowej kronice pozostały zdjęcia i wpis: Drodzy Przyjaciele! Życzę Wam sukcesów na tym jałowym polu polskiej wolnej i niezależnej Radiofonii. Bądźcie pierwsi! Z przyjaźnią Andrzej Wajda.
Widząc efekty pracy kolegów, dotychczasowi sceptycy z Komitetu Obywatelskiego starali się na swój sposób włączyć w tę inicjatywę. Wyglądało na to, że chcą narzucić cenzurę! Mieliśmy nagrać to, co idzie na antenę i dać do Komitetu. Oni to przesłuchają i zezwolą na emisję – oburzał się Zieleniewski –Powiedziałem: „Mowy nie ma! O to walczyliśmy, żeby tej cenzury nie było. Kto będzie miał coś sensownego do powiedzenia, to będzie mógł coś powiedzieć”. I zaczęły się między nami pewne różnice zdań, mówiąc delikatnie. Był to zalążek trwającego kilka lat konfliktu. Kiedy wydawało się, że po dojściu do władzy ludzi z Komitetu Obywatelskiego radiu bez problemu uda się otrzymać lepszą siedzibę czy telefon, okazało się, że nie jest to takie oczywiste. Może dlatego, że po wyborach Kormoran nadal patrzył władzy na ręce. Radio raz po raz atakowało miejscowych kacyków. Świętych krów nie uznawało. Nikt w Węgorzewie nie mógł czuć się bezpieczny. Władzy dostawało się za gnuśność, służbom oczyszczania za brudne ulice, nauczycielom za wódkę – pisała Bożena Dunat w „Kurierze Porannym”. W Węgorzewie mówi się powszechnie, że Kormoran wyspecjalizował się w emitowaniu programów pod hasłem „Kij w mrowisko” – relacjonował Michał Bucikiewicz w „Kulisach”. Wielu kacyków było przyzwyczajonych w minionych latach, że tylko słuszne poglądy mogą być prezentowane publicznie. Dlatego właścicieli Kormorana zaczęto nawet szkalować, pomawiać o brak doświadczenia, indolencję – donosił Andrzej Kowaniec w „Dzienniku Północnym”. Ci wszyscy, którzy objęli władzę w Węgorzewie, u nas zostali wypromowani. I pierwszy ich ruch po objęciu władzy był taki, żeby nałożyć nam kaganiec. To było najbardziej perfidne – żalił się Tomasz Zieleniewski.
Sztandarowym, choć nie jedynym przykładem robienia radiu „pod górkę” jest historia przyznania numeru telefonu. Radio bez telefonu to jest radio bez kontaktu ze słuchaczami – mówił Zieleniewski – Zwróciłem się do Urzędu Miejskiego, bo zawsze Urząd Miejski miał pewną pulę numerów takich awaryjnych, rezerwowych, aby nam burmistrz jeden z tych numerów wynajął czy podarował. Nawet położyliśmy we własnym zakresie linię telefoniczną ze studia do urzędu, w tych studzienkach, sfinansowaliśmy. Ale okazało się, po jakiejś naradzie na szczycie, że tego numeru nam nie dano. Rozwiązanie przyszło z dość nieoczekiwanej, jak na działającą wówczas jeszcze bez stosownych zezwoleń rozgłośnię radiową, strony. Pojawił się u nas na antenie komendant policji węgorzewskiej. I mówi: „Słuchajcie, ja mam troszeczkę wolnych numerów wewnętrznych, takich z pokoju do pokoju. Jak doprowadzicie kabelek do mnie, to ja Wam zrobię tak, że ten pan policjant, który siedzi na centrali, będzie łączył z Wami, z Radiem Kormoran” – wspominał Tomasz Zieleniewski – To było chyba jedyne radio w Polsce, które łączyła policja. Z czasem stało się to problemem. W sytuacjach takich, kiedy ludzie chcieli wszyscy naraz dzwonić, centrala była kompletnie zablokowana. I jak coś się działo w terenie, to nikt się nie mógł dodzwonić. I komendant mówi: „Słuchajcie, coś zróbcie, bo ja nie mogę funkcjonować w tym czasie… niech coś się stanie, niech ktoś kogoś zamorduje czy jakaś sytuacja na drodze, to ja nie jestem w stanie zareagować, bo po prostu nie mam łączności” – opowiadał Zieleniewski.
Niewiele brakowało, a swoich pierwszych urodzin Kormoran nie świętowałby w eterze. W poniedziałek, 25 lutego 1991 roku, w studiu przy Kopernika byli Joanna Zieleniewska i Dariusz Nowak. Ja byłem wtedy we Wrocławiu – wspominał Tomasz Zieleniewski – Przedzwoniono do mnie czy napisano, że stworzymy taki konwent niezależnych stacji radiowych i telewizyjnych. A ściślej Federację Wspierania Prywatnych Stacji Radiowych i Telewizyjnych. Z inicjatywą jej powołania wystąpił wówczas twórca Telewizji Echo, Ireneusz Orzechowski. Wtedy do mnie żona dzwoni i mówi: „Słuchaj, mamy PIR1 na karku, musimy coś zrobić, chcą nam zamknąć stację!” – relacjonował Zieleniewski. Prowadząca audycję Joanna Zieleniewska nie ukrywała, że siedzi w studio kontrola z olsztyńskiej Państwowej Inspekcji Radiowej – opisywała rok po tym zdarzeniu Bożena Dunat z „Kuriera Porannego”. P. Zieleniewska judziła jak mogła, używając niezapomnianych sformułowań typu „pewni ludzie”, „podkładanie świni”, „mamy wrogów”, „byliśmy dla kogoś niewygodni”, „wiemy kto to zrobił, ale nie powiemy” itp. – pisała na gorąco w sympatyzujących z władzą „Wiadomościach Węgorzewskich” Joanna Cierkońska. Mieszkańcy Węgorzewa, jak się dowiedzieli o tym, że zamykają im radio, błyskawicznie zebrali się na tym osiedlu, zablokowali uliczki i obrzucili ich śnieżkami. Także panowie salwowali się ucieczką – opowiadał Tomasz Zieleniewski – I później chyba w Trzecim Programie Polskiego Radia, chyba jeszcze Radio Olsztyn o tym mówiło, że w Węgorzewie po awanturze zamknięto piracką stację radiową. W mieście rozpętała się burza. Już w piątek w domu kultury odbyło się spotkanie w sprawie Kormorana, a na niedzielę – 3 marca – zwołane zostało nadzwyczajne posiedzenie Rady Miasta. Radni poczuli się zobligowani do tłumaczenia wszystkim, że to nie oni spowodowali zamknięcie radia. Wręcz przeciwnie – uważali, że spełniało ono ważną funkcję w naszym środowisku. Wyrazili gotowość poparcia wniosku właścicieli radia do ministerstwa łączności o prawo wykupienia pasma – pisała Berta Trusiewicz w „Wiadomościach Węgorzewskich”. Miasto zasypane zostało ulotkami o treści „Oddaj swój podpis na Radio Kormoran. To właśnie ono było pierwszym niezależnym radiem w Polsce”. Już tydzień po ostatniej audycji gotowe były skierowane do ministra łączności pisma mieszkańców i zakładów pracy, przewodniczącego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, burmistrza, przewodniczącego Rady Miejskiej, wójta pobliskiej gminy Budry, a nawet zastępcy komendanta rejonowego policji. Pojechaliśmy do ministra Rusina, który wiedział o całej sytuacji – wspominał Tomasz Zieleniewski – I mówi tak: „Słuchajcie, w porządku, róbcie swoje, ja Wam nie mogę nic dać na piśmie, ale róbcie to po cichu”. A ja mówię: „Ale panie ministrze, jak po cichu można robić radio?”. Na podstawie tej ustnej zgody Kormoran wznowił emisję po czterdziestodniowej przerwie. Kolejne wizyty panów z Olsztyna kończyły się koniecznością stawienia się przed węgorzewskim kolegium do spraw wykroczeń, a następnie uiszczenia grzywny.
Po powrocie w eter pojawił się pomysł wydłużenia czasu emisji poprzez nawiązanie współpracy z Radiem Wolna Europa, symbolem radiowej niezależności. Siedzibą Wolnej Europy było Monachium, natomiast w Warszawie miała jakieś biuro – opowiadał Zieleniewski – Rozmawiałem telefonicznie z panem Maciejem Wierzyńskim. On z niedowierzaniem troszeczkę to przyjął i sprawa się jakby urwała. Potem jednak wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szukaliśmy sposobu zaistnienia na falach ultrakrótkich, bo krótkich mało kto już wtedy słuchał – wspominał Jarosław Anders z Głosu Ameryki – Przy okazji chcieliśmy nieco „dowartościować” nowe, prywatne, na ogół lokalne stacje powstające wtedy jak grzyby po deszczu. Miało to być coś na wzór amerykańskich „networków”, gdzie stacje lokalne, w zamian za wsparcie programowe, udostępniają swoje częstotliwości „stacji matce”. Do Kormorana dotarli dzięki Jolancie Pieńkowskiej. Pieńkowska przyjeżdżała tutaj na wczasy i po prostu się poznali. Okazało się, że ona w ambasadzie pracuje – opowiadała Typiak-Nowak. I ona mówi tak: „Słuchaj, ja spróbuję nawiązać kontakt z Waszyngtonem, tam jest Głos Ameryki. Może tam złapiecie jakiś kontakt między sobą” – relacjonował Zieleniewski – I po pewnym czasie dzwoni do mnie i mówi: „Słuchaj, jest! Są zainteresowani nawiązaniem kontaktu”. I tak to się zaczęło… Choć do pojawienia się VoA Europe na antenie Kormorana trochę wody w Węgorapie musiało upłynąć.
Amerykanie preferowali wysyłanie zaproszeń czy komunikatów faksem. Jedyne takie urządzenie znajdowało się w komendzie policji, ale – wszystko na to wskazuje – od nowości nie było jeszcze używane… Jola Pieńkowska kiedyś dzwoni do nas i mówi: „Słuchaj, wysłałam Wam faks. Będzie do odbioru w komendzie”. I zaczęła opowiadać jak ten faks wysyłała… – streszczał Zieleniewski. Udzielona policjantowi telefoniczna lekcja odbioru dokumentu okazała się skuteczna. Tym razem… Gdy Amerykanie wysyłali instrukcję dotyczącą instalacji 2,5-metrowej anteny satelitarnej do odbioru ich sygnału, coś poszło nie tak. Oni przywieźli tę antenę z Austrii – wspominał Tomasz Zieleniewski – Okazało się, że wcześniej wysłali do nas faks, jak mamy przygotować teren pod jej posadowienie. To miał być postument taki dwa na dwa metry betonowy, w ziemi wylany, o głębokości dwóch czy trzech metrów. I miało to na nich czekać… Ale ten faks do nas nie dotarł. Początkowo Austriacy, bo to oni w imieniu Amerykanów mieli dokonać instalacji, nie chcieli montować anteny na dachu budynku. Ostatecznie jednak udało się ich przekonać argumentem, że jak będzie na dole, to zaraz ukradną… Potrzebowaliśmy do posadowienia tej anteny grubą blachę. Nie mogliśmy takiej znaleźć – opowiadał Zieleniewski – Okazało się, że tutaj jeden człowiek rozbiera armaty. Pojechaliśmy do niego i on miał takie płyty czołowe z dział. To było grubości chyba z półtora centymetra… natomiast nie było możliwości wywiercenia w tym otworów na śruby. To on palnikiem te dziury powypalał i przyspawał podstawę anteny do tej wielkiej blachy. Przywieźliśmy to na Kopernika i wciągnęliśmy linami na dach. Jeszcze tego samego dnia program Głosu Ameryki dla Europy popłynął na częstotliwości Kormorana. Do siedemnastej na fali 66,4 leci amerykańska audycja. Co jakiś czas spiker po tamtej stronie globu pozdrawia słuchaczy Radia Kormoran. Na ogół zniekształca słowa „Kormoran”, „Węgorzewo”, „Węgorapa” – pisała Bożena Dunat w „Kurierze Porannym”. A później my, jako radio nadawane z tej piwnicy, byliśmy na antenie Głosu Ameryki w Waszyngtonie – dodał Zieleniewski. Było to w ramach przedświątecznego programu, w którym Amerykanie łączyli się telefonicznie ze swoimi partnerami w Polsce.
W sezonie turystycznym ciężar prowadzenia radia spadał na Dariusza Nowaka. Ta zmniejszona radiowa aktywność państwa Zieleniewskich powodowała napięcia wśród wspólników. Nie był już jednak na antenie sam. Zachęcał młode osoby odwiedzające studio do włączenia się w tworzenie programu. Interesujesz się radiem? To tutaj za konsoletę siadasz… A weź coś powiedz. O jaki masz świetny głos! Będziesz siedział za mikrofonem – relacjonowała wdowa po Nowaku. Na antenie pojawiły się m.in. prowadzone przez wolontariuszy audycje autorskie z reggae i szantami, lista przebojów, a także programy dla młodzieży i dla mniejszości ukraińskiej. W sylwestra 1991 roku radiowcy pojawili się na mieście. O północy zaprosili do wspólnej zabawy. Plac Wolności wypełnił się tłumami radosnych ludzi, nie było takiego zgromadzenia w Węgorzewie – pisał Jerzy Morawski w tygodniku „Spotkania”, kierowanym przez późniejszego zastępcę przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Macieja Iłowieckiego. Radio niezmiennie cieszyło się dużą popularnością. Na początku 1992 roku piszący do „Tygodnika Północnego” Andrzej Kowaniec wybrał się do Węgorzewa i zapytał piętnaście losowo wybranych osób o Kormorana. Dziewięciu indagowanych wyraziło zachwyt, dwóch umiarkowaną sympatię, trzech miało mgliste pojęcie o rozgłośni, zaś jeden stwierdził autorytatywnie, że zna „Kormorana”, ale chodziło o knajpę w Ełku – opisywał później w artykule.
Po raz drugi Kormoran żegnał się ze słuchaczami 30 czerwca 1993 roku. Następnego dnia wchodził w życie zapis uchwalonej w grudniu 1992 roku ustawy o radiofonii i telewizji, mówiący o odpowiedzialności karnej za emisję programu bez koncesji. Nie chcieliśmy łamać prawa – wspominał Tomasz Zieleniewski – Jak już prawo zaistniało jakieś, to trzymaliśmy się tej litery. W skali kraju w ten sam sposób postąpili nieliczni. W grupie tej znalazła się Rozgłośnia Harcerska, białostockie Radio Akadera, nadające w Poznaniu Radio Afera i Radio Obywatelskie oraz – kilka miesięcy wcześniej – Radio Jelenia Góra. W tym momencie trzeba było odpowiedzieć sobie na pytanie czy brnąć w to dalej i występować o koncesję czy też zająć się czymś innym. Wniosek należało złożyć do 30 września 1993 roku. Powiedzieliśmy, że jak się zrobiło pierwszy krok, to trzeba robić następny – wspominał Zieleniewski – Nie bardzo nawet zdawaliśmy sobie sprawę co nas czeka… masa dokumentów do wypełnienia, wnioski koncesyjne, załączniki, biznesplany, różne dziwne rzeczy dla nas po raz pierwszy do wykonania, sprawy techniczne oczywiście też. Kiedy pod koniec września we trójkę udali się do Warszawy z wypełnionymi dokumentami, natrafili – podobnie zresztą jak wielu innych ówczesnych wnioskodawców – na problem natury formalnej. Zgodnie z artykułem 35 ustawy, koncesja udzielona mogła być osobom fizycznym i prawnym. Jednak, w ocenie prawników Rady, osobą prawną nie była spółka osobowa. Nie mogły być wpisane trzy osoby, jako właściciele radia – wyjaśniała Typiak-Nowak – Więc oni wszyscy się zgodzili na to, żeby Tomek ich reprezentował. Darek to w ogóle nie lubił… on wolał zająć się konkretną robotą, a nie świecznikami czy czymś takim.
Kolejnym krokiem wprowadzonej przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji procedury były publiczne wysłuchania. Spotkanie dla województw olsztyńskiego, suwalskiego, łomżyńskiego i białostockiego wyznaczono na weekend 12-13 lutego 1994 roku. W obradującej w siedzibie Polskiego Radia Białystok komisji oprócz trzech członków Rady – wiceprzewodniczącego Macieja Iłowieckiego, Bolesława Sulika i Jana Szarfańca – znalazł się także ekspert do spraw technicznych Mieczysław Pietruski i asystent Gniewomir Rokosz-Kuczyński. Spośród piętnastu wnioskodawców z tego regionu dwóch nie zgłosiło się w wyznaczonym terminie. Były to spółki Regionalna Telewizja Podlaska sp. z o.o. i Białostockie Radio City sp. z o.o. Tomasz Zieleniewski na wysłuchanie wchodził jako ostatni – trzynasty – w niedzielę o godzinie 14:00. Pomimo kilku niewygodnych pytań, m.in. o spór z ZAIKS-em i braki w części ekonomiczno-finansowej, dobrze zapamiętał tę rozmowę. Pamiętam, że pan Sulik zostawił nas na koniec tego całego cyklu – wspominał – I mówi tak: „A teraz państwo z Radia Kormoran. Tyle o Was słyszeliśmy, tyle o Was czytaliśmy, tyle Was się naoglądaliśmy, że postanowiliśmy Was po prostu bliżej poznać”.
Trzy miesiące później – po uzyskaniu informacji o pozytywnej uchwale Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji – Kormoran wrócił w eter. Choć emisja prowadzona była jeszcze z piwnicy przy Kopernika, trwały już przygotowania do przeprowadzki do nowej siedziby w bloku przy ulicy Bolesława Chrobrego. Dystans między obiema lokalizacjami wynosił około 750 metrów. To był lokal spółdzielni mieszkaniowej – wspominał Zieleniewski – To było pomieszczenie, gdzie jakiś sklep miał być. Wysokie, z takim korytarzem długim. Tym razem radiowcy mogli liczyć na trzy pokoje i łazienkę. Jak się wchodziło do klatki, to po lewej stronie były drzwi – uzupełniała Typiak-Nowak – Był pokój dla gości, było też pomieszczenie socjalne, gdzie można było zaparzyć kawę, herbatę. Wyposażenie nowego studia udało się kupić dzięki środkom otrzymanym z VoA Europe. Radio nabyło też profesjonalny nadajnik. Z przeprowadzką wiązała się również zmiana lokalizacji anteny nadawczej. Wybór padł na kilkudziesięciometrowy komin ciepłowni, który znajdował się mniej więcej 250 metrów od nowej siedziby. Pomysłodawcą nowego systemu antenowego był Dariusz Nowak, a wykonał go miejscowy ślusarz – Bogdan Wiszniewski. Wszedł ten mój Dareczek na ten komin, razem z Bogdanem Wiszniewskim, nie wiem czy tam jeszcze razem z nimi był Tomek Zieleniewski, i tak się potwornie zaczął bać, że nie mógł zejść – wspominała Dorota Typiak-Nowak. Ostatecznie wszystko się udało i Radio Kormoran na nowych częstotliwościach – w paśmie CCIR na 107,0 MHz oraz w paśmie OIRT, gdzie 66,45 MHz zostało zastąpione początkowo przez 67,07 MHz, a następnie przez 69,09 MHz – rozpoczęło nowy, niezwykle burzliwy etap swojej działalności.
Przez siedem lat ważności koncesji doszło m.in. do rozejścia się dróg współtwórców Kormorana, co skutkowało czasowym zniknięciem stacji z eteru. Zmienił się także charakter programu. Były audycje żeglarskie czy inne, natomiast tematy takie prospołeczne, które rzucaliśmy na antenie, które też ludzie wywoływali, już nie cieszyły się takim poparciem. Ludzie bali się o tym mówić – wyjaśniał Zieleniewski. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych rozgłośnia podjęła współpracę z Radiem WAWa Wojciecha Reszczyńskiego, co – według relacji Tomasza Zieleniewskiego – miało nie podobać się ówczesnemu sekretarzowi Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Włodzimierzowi Czarzastemu. We wrześniu 1999 roku Rada podjęła uchwałę w sprawie wszczęcia procedury odebrania Kormoranowi koncesji. Na podjęcie takiej uchwały złożyło się szereg spraw – wyjaśniała na łamach „Gazety Olsztyńskiej” Joanna Stępień, rzeczniczka KRRiT – Chodzi o sprawy przestrzegania praw autorskich, zasad reklamowych i archiwizacji nagrań. Jak wspominał Zieleniewski, od jednego z polityków usłyszał, że remedium na to miała być współpraca z olsztyńską WaMą Ireneusza Iwańskiego. Ten okres naszej współpracy to było chyba gdzieś koło trzech-czterech miesięcy – wyjaśniał – Przerwałem tę współpracę, kiedy on próbował doprowadzić do tego, aby nas wchłonąć… żebyśmy zniknęli z eteru. Iwański patrzył na tę sprawę inaczej. Myśmy podpisali umowę o współpracy broniąc go wtedy przed dłużnikami – opowiadał – Myśmy wypowiedzieli po trzech czy czterech miesiącach tę współpracę, bo bardzo trudno nam się pracowało przede wszystkim na etapie biznesowym. Jeżeli myśmy podpisali umowę z klientem, że o godzinie takiej i takiej będzie emitowana reklama, to ta reklama nie była emitowana. W 2000 roku głośna była również sprawa przeprowadzki Kormorana z Węgorzewa do Giżycka i zainstalowania – za zgodą szefa ełckiej delegatury ochrony zabytków, pod nieobecność wojewódzkiego konserwatora zabytków – kilkudziesięciometrowego masztu na Twierdzy Boyen. W 2002 roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, podobnie jak wcześniej w przypadku krakowskiego Radia Blue FM, opolskiego Pro Koloru i Twojego Radia Wałbrzych, odmówiła wydania Kormoranowi nowej koncesji na nadawanie. Nie mogłem się dowiedzieć kto jak głosował w naszej sprawie, wszyscy bali się w Krajowej Radzie powiedzieć jak to wszystko wyglądało, do tej pory nie wiem… – wspominał Tomasz Zieleniewski. W 2008 roku koncesję na nadawanie w Giżycku na 107,0 MHz otrzymało Radio WaMa. Rok później współtwórca Kormorana dostał propozycję powrotu w eter. W lipcu w „Monitorze Polskim” ukazało się Ogłoszenie z giżycką częstotliwością 93,5 MHz. Ostatecznie jednak nie zdecydował się na start w konkursie i przypadła ona Radiu 5.
Artykuł powstał we współpracy z Urszulą Doliwą, prowadzącą kwerendy w Archiwum Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w latach 2017-2018 oraz w Ośrodku Dokumentacji i Zbiorów Programowych TVP w latach 2016-2019.
[1] Od 1 stycznia 1991 roku był to już PAR – Państwowa Agencja Radiokomunikacyjna.
Comments
W ramach uzupełnienia: stary nadajnik - a raczej jego stopień mocy NRM1 prod. WAREL - stoi w podziemiach budynku administracji Twierdzy Boyen - to ten budynek na ostatnim zdjęciu - tuz obok wejścia do męskiego WC. Niewątpliwie byłem mocno zdziwiony jego widokiem...
Może 30 % w tym jest prawdy...ale faktem jest Zieleniewscy nie współpracowali z Nowakiem od początku ! Prawdą jest ,że Zieleniewscy zniszczyli nie tylko Radio ,ale też założyciela i pomysłodawcę "Kormorana " D Nowak do końca swojego życia nie mógł wybaczyć im cwaniactwa i chamstwa ! Faktem jest ,że do tej pory Zieleniewscy nie rozliczyli się z D, Nowakiem którego wykończyli nie tylko psychicznie ! Nie rozliczyli się też ,że współpracownikami radia ...do dziś !
Bez względu na perypetie i kłopoty współzałożycieli i właścicieli Radia Kormoran warto byłoby napisać o trzeciej lokalizacji radia, czyli o przeprowadzce do giżyckiej Twierdzy Boyen.