
Uczniowie i nauczyciele, aktorzy i hutnicy, serwisanci różnego rodzaju urządzeń, księża i… politycy – przedstawiciele tych wszystkich grup w 1990 roku postanowili chwycić za rogi zmieniającą się rzeczywistość i uruchomić swoje stacje radiowe… Ale był jeszcze ktoś, kto nie znalazł się w powyższej wyliczance – studenci! W ich przypadku droga do eteru była nawet prostsza, od kilku dekad działały bowiem nieźle wyposażone i dysponujące niekiedy olbrzymimi archiwami studenckie studia radiowe, których programy nadawane były przez sieci radiowęzłowe w akademikach.
– Według przepisów o obronie cywilnej, w takich budynkach zamieszkania zbiorowego musiała być sieć głośników… sieć radiowęzłowa na wypadek, żeby móc w razie czego powiadomić, że coś się dzieje – wspominał pierwszy kierownik poznańskiego Radia Afera Kazimierz Marchlewski – I tę sieć głośników jeszcze w latach sześćdziesiątych zaczęto wykorzystywać do nadawania programów radiowych.
Początkowo retransmitowano Program I Polskiego Radia, później również Trójkę. Była to kontynuacja procesu radiofonizacji przewodowej rozpoczętego zaraz po wojnie, w roku 1945. Tworzone na wzór Związku Radzieckiego radiowęzły miały zagwarantować, że odbiorcy będą słuchali tego, co powinni… Nie bez znaczenia był też stan przemysłu radiotechnicznego po zakończeniu działań wojennych. Indywidualne głośniki łatwiej było wyprodukować niż np. zaproponowane przez inżyniera Edwarda Kroka odbiorniki UKF. Wedle jego koncepcji wykorzystanie fal ultrakrótkich pozwalało uniknąć plątaniny kabli, zwłaszcza w przestrzeni miejskiej, a jednocześnie – z uwagi na właściwości tego zakresu – gwarantowało brak możliwości odbioru wrogich treści nadawanych z odległych miejsc. Ostatecznie pierwszy nadajnik radiofoniczny pracujący na falach ultrakrótkich uruchomiono w Polsce dziewięć lat później. Jednak i wówczas nie skorzystano z recept inżyniera Kroka – większość oferowanych odbiorników obok zakresu UKF posiadała również fale długie i średnie.
– W każdym pokoju wisiał głośnik i ten głośnik był tak podłączony, że nawet gdy się go wyłączyło, to w przypadku zagrożenia można było nadawać – kontynuował Marchlewski – Była to instalacja trójprzewodowa, także wyłączenie powodowało przełączenie na linię awaryjną. W razie ewentualnego zagrożenia można było studentów powiadomić, że mają zejść np. do schronów.
– Myśmy sami, studenci, radiofonizowali na przykład akademik w Gliwicach – wspominała po latach Filomena Grodzicka, zajmująca się później międzynarodową koordynacją częstotliwości – W czynie społecznym oczywiście. Był plan, ktoś tam narysował sobie odręcznie, i według tego planu trzeba było działać. Były dwa piętra, dość długie korytarze i do każdego zakątka trzeba było dotrzeć. To takie normalne głośniki były, zawieszane wysoko zresztą, żeby nikt tego nie ruszał… Mniejsze niż te na ulicy.
Z czasem do retransmitowanych programów dołączano audycje przygotowywane przez studentów. Początkowo wstawki słyszalne były tylko w poszczególnych akademikach, później tworzono wspólną sieć dla kilku budynków. Sprzętu, który wówczas był używany w uczelnianych studiach, niekiedy pozazdrościliby nie tylko ówcześni, ale i współcześni radiowcy.
– Wiadomo, wszystko się załatwiało – o wyposażeniu z początku lat siedemdziesiątych opowiadał Andrzej Belof, wieloletni szef techniczny częstochowskiego Radia Pryzmaty – To były dwa studia z dwoma stołami SMK, z pięcioma magnetofonami stacyjnymi… Nowa „Fonia”, świeżutka, pachnąca… Wyciszone super, panele… Na początek były kupione mikrofony AKG, nowiutkie, prosto z Austrii przyszły. Mikrofony C12 dostaliśmy z Polskiego Radia – absolutne arcydzieło sztuki, które do dzisiaj jest marzeniem wszystkich dźwiękowców. Za darmo dostaliśmy, bo w Polskim Radiu były wycofywane jako stary sprzęt. Wprowadzali wtedy C24, czyli stereofoniczne.
W drugiej połowie lat osiemdziesiątych, gdy regionalnym rozgłośniom Polskiego Radia zdarzało się jeszcze korzystać z odtwarzaczy płyt kompaktowych wypożyczanych od osób prywatnych, niektóre studenckie studia radiowe mogły się już pochwalić swoim kompaktem – może nie profesjonalnym, studyjnym, ale własnym.
– Radio było agendą Zrzeszenia Studentów Polskich. To otwierało dużo możliwości, jeśli chodzi o finansowanie – wspominał Adam Bortnik, ostatni szef programowy Akademickiego Radia Pomorze – Odtwarzacz został zakupiony prawdopodobnie z funduszy ZSP. Był taki malutki, przenośny… Przegrywało się z niego muzykę na taśmy studyjne albo podłączało w studiu emisyjnym, żeby od razu grać z płyty. To były pierwsze lata istnienia płyty kompaktowej, więc tego nie było za dużo, ale każdy miał jakiś dostęp.
Marek Wójcik, ówczesny redaktor naczelny ARP, w rozmowie z dziennikarzem pisma ITD (nr 33/1986) wskazywał jednak inne źródło finansowania.
– Koszty rozwoju bazy lokalowej i technicznej pokrywa Politechnika Szczecińska, a ZSP finansuje wszelkie wyjazdy na imprezy organizowane w środowisku studenckim – tłumaczył Jarosławowi Gaszyńskiemu.
W okresie PRL-u radiofonia akademicka była prężnie działającą gałęzią życia studenckiego. Studenci z poszczególnych uczelni co roku rywalizowali między sobą o „Laur Czerwonej Róży” dla najlepszej rozgłośni w Polsce. Odbywały się też inne konkursy, cykliczne – jak Ogólnopolski Przegląd Studenckiej Twórczości Radiowej „Przestwóra” w Szczecinie – ale też okazjonalne, np. dla uczczenia „60. rocznicy Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej”.
– Kiedy ja przyszedłem na studia, to każdy pobierał w akademiku głośnik radiowęzłowy i te głośniki grały we wszystkich pokojach – rok 1987 wspominał Adam Bortnik – Ktoś tam miał jakąś wieżę, ale było tak, że jak była studencka lista przebojów, to się wyłączało swój sprzęt i słuchało się radiolki.
I kiedy wydawało się, że tak już będzie zawsze… nadszedł czas przełomu i nastąpiło załamanie.
– Trzy lata później w zasadzie każdy w pokoju miał swoje własne radyjko. Ludzie, jak przychodzili w październiku na studia, to nawet nie chcieli pobierać tych głośników – żalił się Bortnik.
Podobny scenariusz realizował się też w innych ośrodkach akademickich.
– Problem głośników to był problem – wspominał Sławomir Jaworski, odpowiadający wówczas za sprawy techniczne w poznańskim Radiu Afera – Politechnika Poznańska miała sześć akademików. Kiedyś kupowała te głośniki… a one ludziom do różnych rzeczy służyły, niektórzy bawili się i lotkami rzucali. W każdym razie następowała dewastacja i co roku było ich coraz mniej. W końcu Politechnika przestała już chcieć je kupować.
– Pamiętam nasze emocje – opowiadał Rafał Regulski, ówczesny redaktor naczelny Afery – Ta świadomość, że jeden uszkodzony lub zepsuty głośnik, to utrata od dwóch do czterech słuchaczy, bo tylu studentów mieszkało w jednym pokoju, nie licząc ewentualnych waletów.
Stawało się jasne, że jeśli studenckie studia miały istnieć nadal, to musiały znaleźć na siebie nowy pomysł…
– Żeby idea tego radia przetrwała, bo ludzie się bawili… ale żeby nie bawili się na zasadzie kolaudacji tego, co wyprodukowali – uśmiechał się Jaworski.
Skoro zatem nie chodziło o komisyjny odbiór audycji czy reportaży we własnym gronie, to jedynym rozwiązaniem wydawał się eter… w poszczególnych ośrodkach cel ten starano się osiągnąć na różne sposoby.
Poznań
W stolicy Wielkopolski było bardzo formalnie. Jeszcze w 1989 roku tematem zajęli się Sławomir Jaworski i Rafał Regulski.
– Najpierw były rozmowy w Politechnice Poznańskiej – wspominał Regulski – Pamiętam przekonywanie przedstawicieli władz Politechniki do tego kroku. Bardzo duże wrażenie zrobił na nich argument, że mając swoje radio zdolne będą dotrzeć do każdego mieszkańca Poznania z ofertą i myślą naukową „Polibudy”. Pamiętam, jak przekonywaliśmy, że z naukowcami uczelni i ich dorobkiem będzie można wyjść poza uczelnię, aby przybliżać ich prace i badania poznaniakom.
– Byliśmy radiem studenckim, tak nie do końca chcianym przez Politechnikę w tamtym czasie – wracał pamięcią Sławomir Jaworski – To byli rektorzy z czasów minionych… „wicie, rozumicie”… Nie byli za, nie byli przeciw, nikt nam paluchem nie groził…
Kiedy jednak udało się uzyskać poparcie uczelnianych władz, rozpoczęły się wycieczki… Pierwsze było Ministerstwo Łączności.
– Pamiętam, że zupełnie pierwszy papier wieźliśmy do Warszawy z kolegą Krzysztofem Kulpińskim – uzupełniał Rafał Regulski – Połączyliśmy to z wizytą w Programie 3 Polskiego Radia. Kolega Qulpa Kulpiński zorganizował pojawienie się w audycji Piotra Kaczkowskiego, która zaczynała się o 12:05… Ale kiedy zapytałem go o to niedawno, to nie pamiętał, że byliśmy wtedy w Ministerstwie, zapamiętał tylko Trójkę.
Być może dlatego, że wizyta w Ministerstwie Łączności nie przyniosła żadnego przełomu. Druga wycieczka była krótsza, do Państwowej Inspekcji Radiowej w Poznaniu, przy ulicy Przemysłowej.
– PIR nas odesłał do przedsiębiorstwa Polska Poczta Telegraf i Telefon, do Zakładu Radiokomunikacji i Teletransmisji – wspominał Jaworski – Byliśmy nawet na rozmowach, takie okrągłe rozmowy, bo jeszcze nie było wiadomo, w którą stronę to wszystko pójdzie… Wiadomo, że na nadajnik nas nie było stać, na obsługę też nie… No nie mieliśmy takich kolegów, znajomych w Warszawie, że niby doktor Rusin się podpisał… My tam małe pikusie byliśmy, studenty gdzieś tam wymyśliły sobie, że chcą jakieś radio.
Nie jedną Aferą jednak wówczas Politechnika Poznańska stała… Rejon miasteczka akademickiego u zbiegu Kórnickiej i Serafitek Państwowej Inspekcji Radiowej znany był już od wiosny 1989 roku.
– Już wcześniej były takie nieśmiałe, krótkie, spazmatyczne i niezbyt legalne próby zaistnienia w eterze – opowiadał Rafał Regulski – Wszak Politechnika Poznańska to uczelnia techniczna, nie można było tego nie czynić!
– Nadawali tam początkowo muzyczkę – wspominał Jan Chrzanowski, dyrektor Okręgowego Inspektoratu Państwowej Inspekcji Radiowej w Poznaniu – Przychodziły zgłoszenia o tej emisji do PIR, ale nie interweniowaliśmy, bo nikomu nie przeszkadzali, a młodzi mieszkańcy Rataj i okolic byli zachwyceni… Niestety potem zaczęły przychodzić skargi, gdyż zaczęli nadawać komunikaty, a po piwku zaproszenia do akademika, w stylu „przyjdźcie do akademika, mamy fajne dziewczyny”. Oburzeni rodzice nie dawali nam spokoju. Nas z kolei martwiła powstała sytuacja, bo zbliżały się wybory czerwcowe i stacja mogła stać się przyczynkiem do uznania, że zakłóca ich przebieg w dość napiętej sytuacji społeczno-politycznej. Na szczęście rozpoczęła się sesja egzaminacyjna i radio umilkło.
Częstochowa
W przeciwieństwie do studentów z poznańskiej Afery, osoby działające w częstochowskim Radiu Pryzmaty miały odpowiednio usytuowanych kolegów… w efekcie pewnej nocy po zakończeniu emisji przez Polskie Radio, z należącego do ZRiT-u obiektu na Błesznie odezwał się program lokalny.
– Kończył się program normalny i po północy był wrzucony program częstochowski – opowiadał Andrzej Belof – Nikt nie wiedział o tym, tylko „paka” częstochowska… Ludzie, którzy kierowali nadajnikami to krótkofalowcy, znajomi… no i tak na zasadzie: »Dobra, tutaj wieczorem akurat nikt nie będzie tego nasłuchiwał, to robimy próbę«. No i była próbna emisja. Jedna albo dwie, w tej chwili nie pamiętam.
W Częstochowie nie udało się jednak powielić historii Radia Alex, które w taki sposób zadebiutowało w zakopiańskim eterze.
– Katowice się nie zgodziły – żalił się Belof.
Szczecin
Najbardziej przyjazny studentom okazał się Szczecin, a dokładnie Polskie Radio Szczecin – bo tam zapukali studenci tworzący Akademickie Radio Pomorze.
– To był rok 1990 – wspominał Adam Bortnik – Radio Szczecin dostało dużo więcej czasu antenowego. Najpierw było to kilka godzin dziennie, coś tam w ciągu dnia i wieczorami od 20 do 24, z wyłączeniem godziny na BBC. Później tego czasu było jeszcze więcej i ich bardzo dobra wola do współpracy z Akademickim Radiem Pomorze być może wynikała również z tego, że musieli czymś ten czas antenowy zapełnić… Efekt był taki, że najpierw – jako ARP – dostaliśmy dwie godziny dziennie w środy, potem kolejne dwie godziny w piątki i potem jeszcze godzinę we wtorki wieczorem. Tak, że łącznie było pięć godzin na antenie Radia Szczecin.
Oczywiście nie oznaczało to, że na częstotliwości 67,52 MHz było słychać to samo, co w danej chwili w głośnikach w akademikach. Audycje dla „dużego radia” były nagrywane i dostarczane na ulicę Niedziałkowskiego na taśmie.
– Nagrania były robione w innych godzinach, żeby nie kolidować z programem – opowiadał Bortnik.
Wśród takich pozycji znalazł się nadawany w środowym bloku magazyn rzeczy różnych „Szuflada”.
– To był rzeczywiście program na poziomie, taki publicystyczno-studencki – kontynuował Adam Bortnik.
Radio Szczecin pozostawało również otwarte na młodych, doświadczonych już radiowców. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku z Akademickiego Radia Pomorze do zespołu Radia Szczecin przeszli m.in. Roman Czejarek i Cezary Gurjew, dziś dziennikarze Programu 1 Polskiego Radia.
Poznań
– Myśl, że będziemy funkcjonować jak prawdziwe radio, w eterze, w każdym radioodbiorniku, kręciła nas niepomiernie! – wspominał Rafał Regulski – Po tylu latach pracy w radiowęźle… Sama ta myśl to było coś!
– Tak żeśmy chodzili i potem padł pomysł, że znajdziemy kolegę, który nam taki nadajnik ulepi – dopowiadał Sławomir Jaworski.
Niedługo później do prac nad urządzeniem zabrał się student informatyki nie związany bliżej z Aferą.
– Miał na imię Grzegorz. Na płytkach drukowanych jego znakiem rozpoznawczym było 3055 czy 3054 gdzieś tam na dole zapisane – kontynuował Jaworski – On sobie sam wszystko wymyślił i pokazywał mi na różnych etapach… Za którymś razem go pytam: „Ty to zrobisz na 1 października?”, a on: „O Jezu! O Jezu!”. Bo on się komputerami zajmował, naprawiał przetwornice, serwisował i takie tam.
Ostatecznie pod koniec września 1990 roku nadajnik trafił do testów. Jednak nie wypadły one pozytywnie.
– Grzegorz tak nie do końca słyszał – wspominał Jaworski – Musieliśmy to poprawić, bo tam „dołu” w ogóle nie było… Potem jeszcze trochę „jeździł”, ale od tego żeśmy zaczęli.
Całość umieszczona była w puszce po głowicy od telewizora.
– Wtedy nie można było nic kupić… Wygląda, jak wygląda, widać, że polutowane jest z laminatu, dziurki powiercone, wentylacja była, z demontażu jakieś kondensatory przepustowe, żeby nie zakłócało, regulacja dewiacji na potencjometrze – wyliczał Sławomir Jaworski pokazując pierwszy nadajnik Afery – Najpierw była taka wersja, potem jeszcze kolega Grzegorz dolepił tę drugą część, wzmacniacz. Wtedy dopiero myślał, jak go zrobić. Siermiężne to było, mono… Ale nadawaliśmy stereo. Kupiłem na wyprzedaży taki generator za grosze w jakimś Merazecie, puszczaliśmy sygnał 19 kHz i wszyscy mówili, że stereo gra.
Z uwagi na trudności z pozyskaniem podzespołów początkowo moc była minimalna.
– W tamtych czasach zdobyć chociażby tranzystory nadawcze w tym paśmie to nie było tak hop-siup, to było pasmo zakazane – wspominał Jaworski – Tranzystor największej mocy, jaki udało nam się dostać, to był jakiś pięciowatowy, ruski, chyba KT 907. Potem Ruscy zaczęli przyjeżdżać, to przywozili różne tranzystory i się od nich kupowało… Handlowali dezodorantami, perfumami, tranzystorami, narzędziami… wszystko było. Nie wiem czy kradli czy z przemytu czy coś… Na rynku na Bema się kupowało.
Jak nie trudno się domyślić, wydatki te pozostały nieudokumentowane, a to uniemożliwiło rozliczenie ich w kasie uczelni.
– Politechnika nie oddała. Wtedy była taka panna, upierdliwa, o wszystko dopytywała… Nawet żeśmy nie podchodzili do tematu, żeby jej tłumaczyć – wyjaśniał Sławomir Jaworski – Była to inwestycja prywatna, kapitał zakładowy własny wniesiony przez spółkowiczów.
Zbudowany przez Grzegorza nadajnik pracował na częstotliwości 73,4 MHz.
– To była częstotliwość z kapelusza… na zasadzie takiej, że to miało być na końcu albo na początku pasma – tłumaczył Jaworski – To 73,4 MHz dało się jeszcze w odbiornikach łapać, aczkolwiek nie na wszystkich. Dewiacja na OIRT była określona na 50 Hz, ale w czasach wolnej amerykanki było to na zasadzie, że jak będziemy grać głośniej, to będzie nas lepiej słychać. Taki był tryb… Radio studenckie nie miało żadnych procesorów wieki całe.
Co do pierwszej anteny, to zdania są podzielone… W swojej pracy magisterskiej Tomasz Dworek, redaktor naczelny Afery z lat 1994-2001 pisał, że była ona zainstalowana na kiju ustawionym na trawniku pomiędzy Domem Studenckim nr 1 a Domem Studenckim nr 3 przy ulicy Kórnickiej. Tymczasem Sławomir Jaworski wspominał, że promiennik zainstalowany był na dachu trzypiętrowego Domu Studenckiego nr 1, stojącego u zbiegu Kórnickiej i Zamenhofa (dziś na tym odcinku jest to ul. Jana Pawła II).
– Antena była przy kominie na rurkach hydraulicznych, na końcu był taki przewód współosiowy, który się odwijało… Ta prosta rzecz była promiennikiem, a masą było to owinięte w dół – tłumaczył – Ale ile to jest? Trzy piętra, to jest jakieś tam piętnaście metrów góra. Zasięg był na rzut kamieniem, jak to się mówi…
Jeszcze zanim doszło do uruchomienia radia zmienił się redaktor naczelny. Rafał Regulski skończył studia i odszedł z zajmowanego stanowiska, a zastąpił go Dariusz Krakowiak. To jemu przypadł zaszczyt wypowiedzenia pierwszych słów w eterze. Nie było to jednak tak uroczyste, jak dziś mogłoby się wydawać.
– Przez wakacje radio nie grało, w akademikach była dezynsekcja. Robale krótko mówiąc dusili – opowiadał Jaworski – Trzeba było wyłączyć wzmacniacze i żadne głośniki nie grały. Trudno więc mówić o jakiejś reklamie czy propagandzie, że coś takiego się wydarzy… Po prostu włączyliśmy nadajnik i zaczęliśmy gadać… W dużym studiu jeszcze kolega klepał na maszynie jakąś gazetkę o muzyce metalowej, więc Darek nadawał z małego studia. Podał numer telefonu, taki normalny, stacjonarny… i nagle zadzwonili jacyś klerycy z seminarium duchownego na Ostrowie Tumskim… O ile coś mi się nie pomyliło, może coś ubarwiam, bo już trochę lat temu to było. W każdym razie po uruchomieniu nadajnika była satysfakcja, ale jak już ktoś zadzwonił, to było coś!
Początek emisji odnotowany został nawet na antenie poznańskiej rozgłośni Polskiego Radia.
– Jak myśmy ten pierwszy program rozpoczęli, to nie pamiętam czy to tego dnia… chyba następnego, w ówczesnym Radiu Merkury pani Janka Karasińska, spikerka, mówiła: „Witamy i serdecznie pozdrawiamy naszą… konkurencję, młodych kolegów nadających z Politechniki” – wspominał Sławomir Jaworski – W dzienniku radiowym Radia Merkury w 1990 roku to było.
Radość nie trwała jednak długo. Pewnego dnia telefony owszem dzwoniły, ale z informacją, że nie słychać…
– Weszliśmy na dach, kierowniczka nas wpuściła, i okazało się, że się komin zawalił – wspominał Jaworski – Antena nie była ciężka, ale był tak umocowany, że jak wiatr zawiał to przewrócił się razem z anteną. Na szczęście kierowniczka tam nie wchodziła, jej pomagier – taki gruby pan Henio – też nie wszedł, więc ten komin żeśmy ustawili ponownie, a antenę przywiesiliśmy do innego.
Jak można się było spodziewać, nowy sygnał na skali nie umknął uwadze kontrolerów z Państwowej Inspekcji Radiowej.
– Jak powstawała Afera, to były jakieś problemy – wspominał Jan Chrzanowski – Wysyłaliśmy z PIR pisma do Rektora w sprawie pracy radia, ale żadnych konsekwencji nie wyciągaliśmy. Przepisy nie nadążały za życiem.
– Pan Janek Chrzanowski, bo on wtedy był dyrektorem najpierw PIR-u, a potem PAR-u, tak po przyjacielsku raczej podchodził – opowiadał Sławomir Jaworski – Czasem może ktoś się wyrwał z jakimś papierem… Ale z tego co wiem, to Politechnika nas nie ścigała. Nie było zadymy, żeby ktoś się musiał spowiadać albo żeby kazali to wyłączyć… Tak z przymrużeniem oka nas traktowano.
Szczecin
Pięć godzin specjalnie przygotowanych audycji na antenie regionalnej rozgłośni Polskiego Radia nie do końca satysfakcjonowało szczecińskich studentów. Wciąż marzył im się pełnowymiarowy program, z którym mogliby dotrzeć do każdego żaka. Tymczasem złożony przez władze radia jeszcze w 1989 roku wniosek w Biurze Gospodarki Częstotliwościami wciąż pozostawał bez pozytywnej odpowiedzi. Skoro nie było również szans na nowe głośniki, postanowili oni wykorzystać instalację AZART (Abonencka Zbiorcza Antena Radiowo-Telewizyjna) w największym – liczącym ponad sześćset pokoi – akademiku Politechniki Szczecińskiej… zresztą jedynym, który takową posiadał. Był to Dom Studencki nr 5.
– Krzysiek zrobił modulator, który pozwolił wpuścić sygnał ARP w tej instalacji – urządzenie skonstruowane przez pracującego dziś w Radiu Szczecin kolegę wspominał Adam Bortnik – Krzysiek Skonieczny, mówiłem na niego artysta elektronik, bo on jak coś robił, to naprawdę było piękne… I użył tam takiego wzmacniacza AZART-owskiego, który miał na wyjściu około 1 wata. Ludzie, którzy mieli odbiorniki radiowe, mogli sobie na UKF-ie tego słuchać… ale to było tylko w instalacji, za budynkiem już nie dało rady tego odebrać.
Dalsze udoskonalanie wzmacniacza doprowadziło do uzyskania na wyjściu mocy rzędu 15 W.
– To był ten moment, w którym zdecydowaliśmy się pójść w eter, po piracku – opowiadał Bortnik – Na dachu mieszczącego studio Domu Studenckiego nr 1, na jego wyższej części, została zainstalowana antena typu J, czyli jedna z najprostszych konstrukcji anten, też autorstwa Krzyśka Skoniecznego. Był długi pręt, a z boku taki wąs… i ten sygnał podawany był na wąs, który go przenosił na tę długą część…
Antena wykonana została własnym sumptem z rurek od namiotu. Wówczas nastał już rok 1991.
– Pamiętam jak się ekscytowaliśmy tym, że nadajemy, że jesteśmy na UKF… ale jakiejś celebracji tego, że to jest właśnie pierwszy dzień emisji nie było – relacjonował Adam Bortnik – Powstał afisz z nazwą Pirackie Radio Pomorze 71 MHz… Ale nie robiliśmy żadnej wielkiej promocji, to było takie nasze ćwiczenie się w technice, w umiejętnościach radiowych… Baliśmy się, że zaraz przyjedzie PAR i będzie tutaj nam robił pod górkę. Ta współpraca z Polskim Radiem też trochę nas zmuszała do tego, żeby się za bardzo nie odsłaniać… chociaż było i takie poczucie, że to są takie czasy, że komuna upadła i niby wszystko wolno…
Sam nadajnik nie miał układu kwarcowego stabilizującego częstotliwość. Dostrajało się go trymerem tak, aby na odbiorniku z syntezą częstotliwości w wybranym miejscu skali uzyskać najsilniejszy sygnał. Zasięg – z uwagi na to, że akademik miał tylko trzy piętra – nie był powalający.
– Sami byliśmy ciekawi jaką mamy słuchalność. Dzwonili różni ludzie, nie tylko studenci, ale również gdzieś tam z osiedla… Mieliśmy sygnały tak w promieniu paru kilometrów. Ale co można zrobić piętnastoma watami z anteny, która wisi dwadzieścia parę metrów nad ziemią? – pytał retorycznie Bortnik – Pamiętam, że w studiu w szafie rackowej u góry były takie dwa wskaźniki. Można tam było skierować sygnał, żeby zobaczyć jego poziom… Jeden z nich miał szwankujący wzmacniacz, że jak nic nie było podłączone, to wskazówka i tak drgała na jakimś poziomie. Jak ktoś nie bardzo wiedział, to pokazywaliśmy, że to nasz wskaźnik słuchalności.
Natomiast słuchacze okazywali się czasem szczerzy do bólu…
– Na pytanie co takiego wyróżnia nasz program padła odpowiedź, że nie pali się diodka stereo – śmiał się Bortnik – Rzeczywiście nie mieliśmy kodera stereo, tylko sam modulator.
Jak wspominał Adam Bortnik, nadawany program – w przeciwieństwie do audycji z Radia Szczecin – był bardzo spontaniczny…
– To było bardziej podporządkowane gustom tych osób, które przy tym działały – tłumaczył – Od tej 20 do 24 był regularny program, ale jeśli ktoś miał ochotę pociągnąć dłużej, to proszę bardzo. I wtedy na UKF-ie po nocy też szły jakieś takie luźniejsze rzeczy. Nawet dżingiel się zachował, „Nocnik, czyli program nocny”. Był kolega, który był DJ-em i dużo takiej popularnej muzyki grał. Dużo korzystaliśmy z taśmoteki, z płytoteki może w mniejszym stopniu… Gramofon był bardzo uciążliwy w obsłudze. Nawet kupiliśmy jakiś taki zwykły, bo w profesjonalnym była kwestia głowicy do niego czy igieł… Natomiast to były już czasy, że ludzie mieli dużo kompaktów, kaset… Rok 1992, 1993. Kiedy już trochę zaczął szwankować ten odtwarzacz płyt kupiony do radia, to się nawet z własnym przychodziło.
Częstochowa
Skoro nie udało się z Błeszna, pozostawała metoda sprawdzona już trzy dekady wcześniej.
– Był zrobiony akademik – wtedy to było jeszcze Studium Nauczycielskie – na Rakowie. I żeby jakoś dosyłać program, to był zrobiony nadajniczek nieduży na Politechnice… ale nawet anteny na dachu nie było – opowiadał Andrzej Belof – Ponieważ w latach sześćdziesiątych pasmo na UKF-ie było czyste, tam nic nie było, nic nie zakłócało, to całkiem się to nieźle sprawdzało.
Na początku lat dziewięćdziesiątych z miejscem na skali było trudniej, ale się udało… I to właśnie w ówczesnym Radiu Pryzmaty swoje pierwsze radiowe kroki – jeszcze jako nastolatek – stawiał Przemysław Kimla, późniejszy twórca Radia Marconi.
– Była grupa zapaleńców, która tworzyła program radiowy dla studentów… de facto radiowęzeł studencki – wspominał po latach – Ale, że to wszystko się popsuło, to ktoś wpadł na pomysł, że zrobi mały nadajniczek i w obrębie kilku kilometrów było to słychać.
Program ze studia w Domu Studenckim nr 1 nadawany był co czwartek przez cztery-pięć godzin.
– To się wszystko działo na żywo, ludzie siedzieli za tą szybą – opowiadał Kimla – Ja chciałem to od razu robić, ja chciałem zaraz tutaj montować, magnetofon obsługiwać, za konsoletą siadać… Mnie tam przepędzali, ja za chwilę przychodziłem.
Co tydzień prezentowano też taśmy z bogatego archiwum częstochowskiego studia.
Poznań
Według Tomasza Dworka, początkowo program zaczynał się o 21:30, a dopiero w roku 1991 wydłużył się o półtorej godziny i startował o 20:00. Sławomir Jaworski zapamiętał, że od początku była to godzina 20:00. Obaj natomiast zgodnie twierdzą, że pierwsze programy kończyły się o północy.
– Nadajnik nie był wyłączany, po prostu była tak zwana nośna – wyjaśniał Jaworski – Potem program rozrastał się trochę „w dół”, trochę „w górę”.
Systematycznie zwiększała się też liczba słuchaczy…
– Pocztą pantoflową… Koledzy nie mieszkający w akademikach już nie musieli przychodzić, żeby przez głośnik posłuchać, tylko sobie włączali radio – opowiadał Sławomir Jaworski – Z Rataj ludzie dzwonili, później z Osiedla Piastowskiego i tak się zaczęło… Nie wiem, może na palcach dwóch rąk dałoby się policzyć, może w porywach sto osób słuchało… Ale to napędzało wtedy.
W 1991 roku antenę nadawczą udało się przenieść na dach mierzącego ponad czterdzieści metrów DS 5.
– Początkowo studio było jeszcze w DS 1 i program do nadajnika szedł po kablach… Potem sami też się przeprowadziliśmy, bo ten kabel był taki stary, że jak deszcz popadał, to zaczęło wszystko „żyżyć” – dokonaną dwa lata później przeprowadzkę siedziby Afery do DS 5 wspominał Sławomir Jaworski – Nadajnik stał na takiej rurze odpływowej od dachu i gołębie na niego robiły, a antena wisiała na maszcie z rurek. W którymś momencie jeden odciąg puścił i była akcja ratunkowa masztu… Był stres, żeby to komuś na głowę nie spadło, bo to było na jedenastym piętrze. Na szczęście dwa odciągi trzymały, ale rurki się zgięły.
Równolegle prowadzone były prace nad zwiększeniem mocy nadajnika.
– Pomagał nam taki krótkofalowiec, Górski się nazywał. Na „Polibudzie” wynalazłem gościa, on się na lampach znał – wspominał Jaworski – To wtedy nadajnik pracował na lampie, która miała moc nominalną między 60 a 100 W. To było na lampie QQE 06/40 strojone. Jedyny problem polegał na tym, że tę lampę trudno było kupić, bo pracowała w starych nadajnikach policyjnych.
Program w dużej mierze składał się z audycji muzycznych.
– Było najłatwiej, bo każdy się na muzyce znał – wspominał Jaworski – Ale zawsze była jakaś grupa ludzi, którzy gdzieś chodzili z mikrofonami, nagrywali dźwięki… Były wiadomości o tym co się dzieje na „Poligrodzie”, na AWF, bo taki był początkowo zasięg… Ale jak już ludzie z Poznania zaczęli dzwonić, to myśmy mówili o wszystkim… Wśród słuchaczy oprócz studentów bardzo dużo było ludzi z liceów, techników. Większość dziennikarzy to raczej „Uniwerek”, Akademia Rolnicza… studenci z „Polibudy” byli z reguły w realizacji, każdy tam się lubił hebelków potrzymać… Muzyka zawsze była taka bardziej rockowa, nigdy w stronę disco polo żeśmy nie wchodzili.
Studio odwiedzały też osoby znane z pierwszych stron gazet czy Polskiego Radia.
– Kiedyś chyba śp. Beksiński przyjechał i swoje płyty prezentował… Duma, jak to się mówi, do dzisiaj! Marek Niedźwiecki przyszedł. To był chyba taki kaprys ludzi uznanych, taki folklor… pirackie radio – zastanawiał się Sławomir Jaworski – Kiedyś żywo Jędrzej Skrzypczak prowadził pogadanki z ówczesnymi notablami politycznymi. Przychodziła pani Wiesława Ziółkowska, późniejszy członek Rady Polityki Pieniężnej, Janusz Korwin-Mikke… i pamiętam, że właśnie na jego programie – a facet ma gadane – w pewnym momencie pstryk i się skończyło… Lampa się sfajczyła. Nie mówiliśmy nawet, że nie nadajemy, tylko szybka kombinacja, przełączyliśmy na mniejszą moc, tylko na wzbudnik… Za daleko to nie było, ale… takie czasy były.
Zdobycie nowej lampy okazało się nie do przeskoczenia…
– Zacząłem kombinować, szukać jakichś tranzystorów, początkowo wspólnie z Grzegorzem, potem sam – wspominał Jaworski – W każdym razie udało się i była już wersja tranzystorowa tych urządzeń.
Koncesje
Wyjście w eter nie okazało się gwarantem utrzymania przy życiu działających od kilku dekad rozgłośni studenckich. Jak w swoich wspomnieniach pisał Miron Pietras, jeden z twórców częstochowskiego Studenckiego Radia Pryzmaty, historia tej stacji definitywnie skończyła się, gdy budynek DS 1 został przekazany Wydziałowi Budownictwa.
– Wszystko co zostało stworzone takim trudem i dużymi kosztami zostało zburzone – pisał.
Swojej przyszłości z radiem nie wiązała również Politechnika Szczecińska. Gdy pod koniec 1992 roku utworzone rok wcześniej Radio AS wystąpiło do władz uczelni o wydzierżawienie pomieszczeń Akademickiego Radia Pomorze, nie spotkało się to z jednoznacznym sprzeciwem. W wystosowanym po tym zdarzeniu piśmie adresowanym do Rektora Politechniki studenci tworzący rozgłośnię skarżyli się na „brak zainteresowania co do obecnej i przyszłej działalności ARP”.
– Generalnie cały upadek radia studenckiego miał dwie przyczyny – analizował po latach Adam Bortnik – Pierwszy powód to jest zmiana rynku i zmiana przyzwyczajeń słuchaczy. Drugim było to, że po 1989 roku uczelnie szukały sposobu, aby ciąć koszty. Likwidowały wszystkie wydatki związane z agendami różnego rodzaju, sport, turystyka czy właśnie coś takiego, jak radio. My rzeczywiście mieliśmy duży problem z finansowaniem ze strony Politechniki.
Tymczasem wiele wskazywało na to, że do dotychczasowych kosztów dojdzie jeszcze opłata za koncesję czy profesjonalny nadajnik.
– Były prowadzone rozmowy z władzami uczelni, żeby startować o koncesję – wspominał Bortnik – W roku 1993 ruszał proces koncesyjny… nic, tylko złożyć dokumenty i kto wie, może się uda. Gdyby była koncesja, wystarczyłoby niby niewiele… kupić nadajnik, postawić antenę. Cała reszta techniki, tej podstawowej, już była. Na pewno trzeba by było tę infrastrukturę odświeżyć i już nie bazować w dużej mierze na magnetofonach studyjnych… ale Politechnika była tak bardzo na nie, tak bardzo nie miała pieniędzy, żeby to jeszcze finansować...
…że finalnie wniosek w ogóle nie został złożony.
– To był już gwóźdź do trumny – podsumował ze smutkiem Bortnik.
Ale to nie ta decyzja stała za zakończeniem pirackiej emisji.
– Kluczowym zdarzeniem było to, że powstało Radio ABC. Ruszyło 13 czerwca 1993 roku i do tego radia w dużej mierze zrekrutowani zostali ludzie z ARP. Ci, którzy zajmowali się muzyką tutaj, tam stali się DJ-ami – wyjaśniał Adam Bortnik – Pamiętam moje rozgoryczenie, gdy nagle nie miałem z kim pracować.
Ostatecznie sam również trafił do radia tworzonego przy ulicy Mazowieckiej.
– Koledzy przyszli i powiedzieli, żebym też przyszedł do Radia ABC. Byłem taki urażony, że miałem do tego, który mi rozbił moje radio pójść i tam działać… Ale nie było wyjścia. Radio ABC ruszyło w niedzielę, a ja w poniedziałek poszedłem tam na rozmowę. Od razu dostałem do zagospodarowania całe pasmo od 20 do 24, w sensie żeby obstawić to ludźmi. I to był ten moment, kiedy tu już w ARP totalnie nikogo nie było.
Więcej szczęścia miała poznańska Afera.
– Większego kłopotu nie stanowiło przygotowanie wniosku koncesyjnego, prawdziwym problemem było przekonanie rektora Politechniki Poznańskiej do zakupu koncesji i przeznaczenia środków na działalność rozgłośni – pisał w swojej pracy Tomasz Dworek – Być może w podjęciu pozytywnej decyzji władz Politechniki pomogła rywalizacja o koncesję trzech największych poznańskich uczelni. Do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o zgodę na nadawanie programu wystąpił Uniwersytet Adama Mickiewicza z programem UNI Radia, Akademia Rolnicza, przy której działało Radio Winogrady i Politechnika Poznańska, jako właściciel Studenckiego Radia Afera.
– Po tę koncesję żeśmy grupowo pojechali do tej Warszawy, na ostatnią chwilę składali papiery na pierwszą koncesję – sięgał pamięcią Jaworski – No i dostaliśmy.
Jednak zanim Afera otrzymała przydział na nową częstotliwość pojawił się jeszcze jeden problem – wcześniej pozwolenie na nadawanie w Poznaniu na 73,52 MHz otrzymało warszawskie Radio Zet. Odległość 0,12 MHz nie pozwalała Aferze na pozostanie w dotychczasowym miejscu skali.
– Dzwonił do nas Leszek Żardecki z Zetki i nas straszył – wspominał Sławomir Jaworski – Jakoś potem zaczęliśmy lawirować z tym odstrajaniem. Myśmy wtedy piratowali, a oni już mieli papier…
Ostatecznie Afera przeniosła się na 71,71 MHz. W październiku 1994 roku Politechnika Poznańska kupiła profesjonalny nadajnik CTE TX 250/S i trzy anteny Satcom ANA-1.
– To chyba z dziewięćdziesiąt milionów kosztowało, jeszcze były stare pieniądze – mówił Jaworski – Politechnika musiała wyłożyć prawie sto milionów, bo z antenami…
Piracka przygoda Radia Afera zakończyła się 23 kwietnia 1995 roku osiem minut po północy. Wtedy wyłączony został nadajnik pracujący na 71,71 MHz. Kilka godzin później emisja prowadzona była już z nowego nadajnika, choć jeszcze ze starego masztu, na zapisanej w koncesji – i wykorzystywanej do dziś – częstotliwości 98,6 MHz.
– Nowy maszt zasponsorował nam Polkomtel, bo chciał się postawić na akademiku ze swoimi antenami bazowymi. I jakoś tak żeśmy to załatwili, że jak oni się postawią, to muszą nam wybudować taki z prawdziwego zdarzenia – wyjaśniał Sławomir Jaworski – I ten maszt tam do dziś stoi. A anteny ekipa dzisiejszego Emitela zakładała, po godzinach. Trzy anteny i dzielnik mocy, to już było takie porządne zrobione.
Wśród rozgłośni akademickich, które w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych – nie czekając na regulacje prawne – pojawiły się w eterze, były też m.in. UNI Radio Uniwersytetu Adama Mickiewicza, Radio Akadera Politechniki Białostockiej, Radio Rezonans Uniwersytetu Śląskiego oraz Radio ARnet tworzone na bazie Studenckiej Agencji Radiowej Politechniki Gdańskiej. W pierwszym procesie koncesyjnym dokument uprawniający do nadawania otrzymały ostatnie trzy. Dziś spośród wszystkich wymienionych w tym artykule tylko dwie – Afera i Akadera – działają niezmiennie pod swoimi szyldami. W Sosnowcu i Gdańsku na bazie rozgłośni studenckich utworzone zostały lokalne Eski.
Comments
przydało by się więcej stacji nie nadających 24 h ( to było widoczne np. analogoo na satelicie (co prawda głównie stacje tv- ale niektóre rozgłosnie też tak emitowały). przydałby sie artykuł o przechodzeniu z dolnego na górny UKF . śledziłem w odbiorniku( w mojej okolicy małe stacje bądź nadawały albo przerwały sygnał ,duze typu PR, rmf i tym podobne mówiły o przejściu na górny ukf- i nie pamiętam ,może podawały też częstotliwości. mogę się mylić więc proszę nie brać wpisu jako informacji .to było tak dawno . ale wspomnienia z dzieciństwa zostały
Nie żaden "gość", tylko już niestety Ś.P. Pan Jerzy Górski, SP3DG ("delta-golf", lub bardziej żartobliwie: drut-guma), pracownik PP.
Z tą QQE to chyba tak nie za bardzo szukali, tych lamp było na tony, wystarczyło popytać właśnie wśród krótkofalowców.
Pobobna samoróbka jak na fotkach choć już z syntezą była przy nadajniki radia S 93 MHz na kominie w Karolinie (końcówka lat 90.), służyła jako odbiornik dosyłowy do odbioru tejże "eSki" z 72.92 MHz z Piekar (a tam z kolei była słynna antena "ekologiczna" he he).
Fajnie, jak by ktoś napisał o "Jan Babczyszyn Radio JAZZ FM", pierwowzorze 88,4 FM z Karolina...
Radio Afera, jest najlepsze. Wyjątkowym programem, jest czterogodzinne nawiedzone studio, prowadzone przez pana Andrzeja Masłowskiego, niezmiennie od ponad 20 lat. audycja jest emitowana, w nocy z niedzieli, na poniedziałek od dwudziestej drugiej, do 2 w nocy. Tylko pan Andrzej Masłowski, emituje nagrania z gatunku melodyjnego heavy metalu. W audycji można też usłyszeć, rocka, rock Progresywny, oraz inne gatunki muzyczne. Wartą uwagi, jest także audycja Bluz Ranus, prowadzona przez pana Krzysztofa Ranusa tylko radio Afera, ma tak szerokie Spektrum gatunkowe. Żadna inna stacja radiowa w Polsce, nie jest tak bogata w różnorodność muzyczna jak właśnie ta wyjątkowa stacja. Gdy już raz włączycie aferę, to już nigdy jej nie wy łączycie. Pozdrawiam Szymon, od przyszłego roku pracownik afery.