Jeszcze kilka lat temu temat funkcjonowania Radia Solidarność praktycznie nie istniał w przestrzeni publicznej. Wiem ze swojego doświadczenia, że jedni wykazując się zwyczajną skromnością, inni zaś nadal stosując się do zasad z czasów konspiracji, nie chcieli opowiadać o swojej działalności i zasługach. Ten trend zaczął się zmieniać w ostatnim czasie, gdy twórcy podziemnej rozgłośni zaczęli odchodzić, a wraz z nimi pamięć o ich pracy. „Ta książka powinna była powstać ćwierć wieku temu, kiedy żyli wszyscy bohaterowie opisywanych wydarzeń. Powstała dopiero teraz i czas, który minął, miał największy wpływ na zawarte w niej usterki” – napisał w posłowiu autor. Trzeba się jednak cieszyć, że taka publikacja w ogóle powstała! Paweł Pietkun starał się w niej uporządkować porozrzucaną w różnych źródłach, a niekiedy w ogóle nie spisaną wiedzę. Odkrył też karty, o których dotychczas mówiło się chyba jedynie w gronie Twórców rozgłośni – np. szczegółowo opisał proces sprzedaży radia inwestorowi, który nie podzielał solidarnościowych ideałów.
Niestety obok wspomnianych przez autora usterek, które zweryfikować mogliby tylko uczestnicy tamtych wydarzeń, są też innego rodzaju niedociągnięcia. Pierwsze rzucające się w oczy to tytuły rozdziałów, niekiedy zbyt hasłowe – np. „Współpraca” czy „To całe podziemie”. Irytuje fakt, że część fotografii nie jest podpisana, a skany gazet czy dokumentów bywają traktowane jako „ozdobniki” (nieczytelne, jedne zasłaniają drugie). A jeśli już któryś jest czytelny, to potem i tak zostaje zacytowany w tekście, sprawiając u Czytelnika wrażenie déjà vu. To zresztą nie jedyny powód osiągania takiego stanu. Kilka zagadnień po prostu opisano dwukrotnie… Tak jest m.in. ze wspomnieniami dotyczącymi pierwszej audycji. Słowa Janusza Klekowskiego: „Nagrywaliśmy na bardzo wiekowym magnetofonie szpulowym. Aby uniknąć pogłosu, robiliśmy to klęcząc przed tapczanem, z głowami pod kołdrą” przywoływane są na stronach 12 i 94… Podobnie jest np. z informacją o wyemitowaniu bajki dla dzieci (strony 76 i 91). Potknięcie typu „policja” zamiast „milicja” pewnie łatwiej wybaczyć. Autorowi zabrakło jednak również pewnego rodzaju krytycyzmu, czy też wiedzy z zakresu propagacji fal radiowych. Sformułowanie „setki anten na dachach domów w nowo wybudowanych osiedlach, które wzmacniały sygnały stając się przy okazji wtórnymi nadajnikami audycji” brzmi nieswojo… Książkę momentami czyta się jak trzymające w napięciu wspomnienia Stefana Korbońskiego o organizacji łączności radiowej w czasie okupacji niemieckiej. Wspólne są chociażby wątki poszukiwania mieszkań do nadawania czy transportu sprzętu. Są też miejsca, kiedy akcja toczy się wolniej – trudno byłoby jednak mieć pretensję do autora o to, że przywołuje strukturę podziemnego radia czy cytuje mowę wygłoszoną w czasie procesu Zbigniewa Romaszewskiego przez jego obrońcę, Jana Olszewskiego. To też niezwykle ważny element tej historycznej układanki. Mimo, że książce trochę brakuje do gdańskiej monografii Macieja Pawlaka, to dobrze, że powstała. Zdecydowanie warto!
Comments
There are no comments