RadioPolska.pl - Jeszcze więcej radia!

Jeszcze więcej radia!
Radiowe adresy: (61) Opatów

Wyrzucić ich! Wyrzucić ich! – donośny głos księgowej słychać było w najodleglejszych zakamarkach budynku przy ulicy Partyzantów 13b w Opatowie. Gdyby mógł, z całą pewnością obudziłby nawet nieboszczyków. W miejscu, w którym jeszcze przed trzydziestoma czterema laty funkcjonował zlikwidowany na podstawie zarządzenia Ministra Gospodarki Komunalnej kirkut, powiedzenie to nabierało bardziej dosłownego znaczenia.

 – Ja tu zawału przez nich dostanę! Gdzie się moje kropelki? – kontynuowała, gdy w drzwiach pokoju stanął ściągnięty jej krzykami dyrektor Władysław Słapek1. Takiego poniedziałku się nie spodziewał. Przez całą długość pokoju – od wybitego okna, aż po ścianę – na wysokości mniej więcej półtora metra przechodziła zupełnie namacalna, czterometrowa drabinka… Antena. A wszędzie dookoła szkło i porozrzucane papiery, które najpewniej jeszcze w piątek leżały skrupulatnie poukładane na biurku.

Krótkofalowcy! – wycedził dyrektor i zaczął uspokajać swoją podwładną. Godziny współpracy obchodzącego swoje dwudziestolecie opatowskiego klubu krótkofalarskiego z miejską placówką wydawały się policzone. Dorobek w postaci połączeń z całą Europą, Azją, Ameryką, a nawet łączności kosmicznych nie miał tu najmniejszego znaczenia. To, że krótkofalowcy sami wyremontowali pomieszczenie, w którym według planów miała być łazienka, ale z pośpiechu przed oficjalnym otwarciem nie doprowadzono rur do umywalek i sedesów, również.

Siedziba Opatowskiego Ośrodka Kultury (rok 2017) Siedziba Opatowskiego Ośrodka Kultury (rok 2017)

Trzynastometrowy maszt na dachu domu kultury stanął w sobotę. Mimo, że była końcówka stycznia, pogoda nie stanęła na przeszkodzie grupie entuzjastów. Zima roku 1990 była tak łagodna, że do dziś utrzymują się ustanowione wówczas regionalne rekordy temperatur. Tyczka przymocowana została do kwadratowego komina znajdującego się w najwyższej części dachu i zabezpieczona odciągami doprowadzonymi do łapek piorunochronu. Na niej krótkofalowcy zainstalowali nową antenę, która miała umożliwić im łączność w kolejnym zakresie częstotliwości. Po dobrze – jak im się wydawało – wykonanej pracy wrócili do domów. Być może oglądali „Wiadomości” relacjonujące ostatni zjazd PZPR, być może zainteresował ich emitowany po nich w Programie 1 amerykański film muzyczny „Lili” Charlesa Waltersa. Jedno jest pewne, nadawana pomiędzy tymi pozycjami prognoza pogody powinna ich zaniepokoić.

W czwartek 25 stycznia nad Wyspami Brytyjskimi znalazło się centrum niespotykanie głębokiego niżu. Mapy pogodowe wskazywały ciśnienie na poziomie 950 hPa. Wywołało to gwałtowne wichury, w wyniku których kilkadziesiąt osób zginęło, a straty materialne szacowane były na setki milionów dolarów. W kolejnych dniach niż ten przemieszczał się na wschód, m.in. pozbawiając prądu mieszkańców pięciuset miejscowości na Wybrzeżu Szczecińskim. Wiało również w Opatowie. Gdy w poniedziałkowy poranek Wojciech Płódowski, założyciel i prezes klubu krótkofalarskiego zmierzał na ulicę Partyzantów, widział już, że coś jest nie tak. Nad budynkiem domu kultury nie było widać masztu i nowej anteny. Nie spodziewał się jednak, że jest aż tak źle…

Mimo panującego w domu kultury zamieszania Płódowski bez trudu odnalazł dyrektora… a właściwie, to dyrektor odnalazł jego.

– To dla pana – powiedział Władysław Słapek wręczając pismo. Płódowski spojrzał. Dokument, który trzymał w ręku był jak wyrok – nakaz natychmiastowego opuszczenia pomieszczeń miejskiej placówki.

­– Ale panie dyrektorze… Przecież nic takiego się nie stało. Zaraz posprzątamy, naprawimy… Nie będzie śladu­ – próbował bronić się pan Wojciech.

– Mowy nie ma! Wynosić się! – twardo stał przy swoim Słapek. Werdykt nie mógł być inny. Mając do wyboru obecność krótkofalowców albo księgowej nie miał wyboru.

Płódowski z nosem spuszczonym na kwintę opuścił gabinet i poszedł skrzyknąć kolegów. Jego nastrój udzielił się pozostałym. Po krótkiej naradzie, w czasie której nie udało im się znaleźć wyjścia z beznadziejnej sytuacji, w której się znaleźli, postanowili pójść na dach.

– Posprzątamy, może do jutra mu przejdzie i rozejdzie się to wszystko po kościach – zaproponował jeden z obecnych.

Ale nie przeszło… Gdy dzień później przyszli do klubowych pomieszczeń zastali zniszczoną aparaturę, powyrywane kable i zabite płytą przejście do drugiego pokoju.

– Akcja idzie na dobre – pomyślał Płódowski. Wkurzenie i bezsilność to dwa uczucia, które targały wtedy opatowskimi radioamatorami.

– A może wytniemy dziurę i zobaczymy co tam zrobili? – rzucił jeden w akcie desperacji.

Pomysł natychmiast podchwycili pozostali i po przyniesieniu odpowiedniej piły – niczym członkowie gangu Olsena – rozpoczęli cięcie. Obrana technika opierała się na przejściu ostrza na drugą stronę, a następnie wycinaniu pionowego przerębla. Najwięcej trudności sprawiała im górna część.

– Szło jak po maśle, a tu zobacz… Gwoździe chyba jakieś? – rzucił piłujący. Nie poddawał się jednak i przerębel nabierał właściwego kształtu. Nie zraził się również, gdy po drugiej stronie usłyszał trzask. W każdym razie piła znów szła jak w masło. Gdy już przebili się na drugą stronę okazało się, że to nie gwoździe stanowiły utrudnienie, a… struny powieszonej na płycie gitary.

– No to już po nas! Teraz na pewno nas wyrzucą – załamał się Płódowski. Tak jak się spodziewał, wkrótce otrzymał drugie pismo nakazujące natychmiastową wyprowadzkę. Teraz już tylko cud mógł ich uratować. Bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby poszedł na obiad i siedząc nad talerzem nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w leżącą obok gazetę. W pewnej chwili ostrość jego wzroku zatrzymała się na słowie „radio”:

W Krakowie rozpoczęło działalność – funkcjonujące na falach ultrakrótkich w paśmie 70,06 MHz – Radio Małopolska, powołane przez krakowską Fundację Komunikacji Społecznej. Na razie Radio Małopolska wraz z francuskim „Fun Radio” retransmituje przez całą dobę głównie muzyczny, stereofoniczny program paryskiej stacji. Po wejściu w życie nowej ustawy o łączności Radio Małopolska rozpocznie samodzielną działalność redakcyjną, przygotowując programy informacyjne, publicystyczne i kulturalne2.

– A gdyby tak… – pomyślał, po czym natychmiast udał się do Władysława Słapka.

– Chodź pan, chodź pan, poczytasz – zawołał odciągając dyrektora od jakiejś dyrektorskiej czynności.

– Czego pan znowu chcesz? – zapytał zirytowany dyrektor.

– Przeczytaj pan to! – odpowiedział Płódowski podsuwając gazetę.

Słapek wziął ją do ręki i długo wpatrywał się w treść depeszy w dziale „Kronikarz zanotował”. W końcu podniósł wzrok, spojrzał na czekającego jak na skazanie prezesa i powiedział coś, na co pan Wojciech tak bardzo liczył.

– Dobrze. Jak mi takie radio zrobicie, to was zostawię!

Gdyby spadający wówczas z serca krótkofalowca kamień miał realne rozmiary, skończyłoby się pewnie trzęsieniem ziemi… Wykonanie nadajnika i anteny nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu. Od lat prowadził w mieście zakład naprawiający sprzęt radiowo-telewizyjny. Gdy tylko wrócił do swojego warsztatu, natychmiast przystąpił do przerabiania jednego z posiadanych nadajników na pasmo UKF. Wieczorem urządzenie było już gotowe. Kolejnego dnia zajął się anteną. Zdecydował się na sprawdzoną konstrukcję, którą już w latach dwudziestych XX wieku opracowało dwóch Japończyków – Hidetsugu Yagi i Shintarō Uda. Do jej zbudowania wykorzystał elementy ze starej anteny telewizyjnej. Na trzeci dzień radio było już gotowe. W odzyskanych pomieszczeniach stanął nadajnik wraz z podłączonym do niego magnetofonem. Antena zainstalowana została na maszcie na dachu.

W pierwszą sobotę lutego nadszedł czas na próbną emisję. Nie było jednak otwarcia z pompą ani nawet szampana. Po zakończeniu pracy w swoim zakładzie pan Wojciech przyszedł do domu kultury, w kieszeni odtwarzacza umieścił kasetę pożyczoną z prowadzonego przez żonę stoiska z raczkującą wówczas muzyką disco polo i z dumą nacisnął przycisk play. Następnie udał się do samochodu, gdzie dostroił odbiornik do częstotliwości 66,98 MHz i ruszył w trasę, aby sprawdzić zasięg. Najpierw na północ – do Ostrowca Świętokrzyskiego. Po pokonaniu 20 kilometrów znalazł się w okolicach huty. Jak na moc rzędu piętnastu watów odbiór był zadowalający. Dalsze sprawdzanie uniemożliwiła cisza, która zapadła w głośnikach… Nie była to jednak awaria odbiornika, a… koniec kasety. Podłączony w „studiu” magnetofon nie posiadał funkcji autorewers. Po powrocie do Opatowa pan Wojciech przełożył stronę i ruszył na wschód. Tym razem kaseta skończyła się, gdy dojechał do Ożarowa.

 

Słowo się rzekło, nadany z domu kultury sygnał znalazł się w eterze… księgowa pozostawała jednak nieugięta. Do jej ułagodzenia potrzeba było nadludzkiej niemal mocy, a tej dyrektorowi brakowało… ale do czasu. W kolejną sobotę na korytarzu domu kultury pojawił się tajemniczy gość w oliwkowym mundurze obwieszonym medalami. Zupełnie jak radzieccy generałowie pokazywani w telewizji. Obok niego stało czterech ludzi.

Здравствуйте товарищ – wypalił w kierunku nadchodzącego dyrektora – Я ищу радиоклуб3.

Po czym wskazał na trzymaną przez jednego z jego towarzyszy kartę QSL.

– Znów Ci krótkofalowcy – przeszło przez myśl Władysławowi Słapkowi – Jeszcze radzieckiego generała mi tu brakowało.

Robiąc dobrą minę do złej gry zawołał panią Dorotę.

Niech pani idzie po Płódowskiego. Goście do niego przyszli – wycedził zachowując pozorowany uśmiech. Odnalezienie pana Wojciecha nie stanowiło większego problemu. Jego zakład mieścił się przy tej samej ulicy, tylko kilka numerów bliżej centrum. Zawołany przez panią Dorotę zamknął drzwi, zostawił kartkę informującą o chwilowej nieobecności i poszedł do domu kultury.

Obraz, który zastał w dolnym korytarzu wzbudził jego niepokój. W dwóch towarzyszach generała rozpoznał miejscowych agentów Służby Bezpieczeństwa. Pozostałe dwie owalne twarze były mu zupełnie obce. Co więcej, pierwszy raz w życiu widział tego rodzaju urodę.

– Radziecki generał? Ale który głupi gadał z Ruskimi – zaczął się zastanawiać – A może to przez te rozmowy ze stacją kosmiczną? Zawsze się zastanawialiśmy skąd oni tam wódkę mają… Bijąc się z myślami przystąpił do rozmowy. Wojskowy chciał obejrzeć ich radiostację krótkofalową. Gdy zaprowadził niespodziewanych gości do niedoszłej łazienki na pierwszym piętrze generał usiadł przy stole, uruchomił stojące tam urządzenie, przestawił częstotliwość i zaczął wołać po rosyjsku. Chcących zamienić kilka słów nie brakowało. Minęła jedna godzina, druga, a tu jak nie jeden Wańka to drugi i rozmowom nie było końca. Ochroniarze generała zaczynali się niecierpliwić. Wiele w życiu przeszli, ale tak długiego czekania bez uzupełniania płynów się nie spodziewali. Po krótkiej wymianie zdań ustalili, że pójdą z dyrektorem do kawiarni, a generał – kolega z eteru – będzie kontynuował rozmowy.

Gdy chętnych do pogaduszek zaczęło ubywać, a ochroniarze jeszcze nie wracali, pan Wojciech zaproponował zademonstrowanie zrobionej przez siebie radiostacji o mocy 1,2 kW. Wiedział, że w Związku Radzieckim takie przeróbki fabrycznego sprzętu nie były możliwe, mogła to więc być jedyna okazja, aby generał coś takiego zobaczył na własne oczy. Rosjanina nie trzeba było długo namawiać – tak duża moc zrobiła na nim wrażenie. Sprzęt nie znajdował się jednak w siedzibie klubu, a w warsztacie – niecałe dwieście metrów stamtąd.

– Спасибо, товарищ – powiedział generał, gdy już wracali4. Dodał, że tyle się naoglądał, że teraz nie będzie mógł spać. Tymczasem w domu kultury trwała rozróba. Ochroniarze, którzy po posileniu się nie znaleźli strzeżonego przez nich oficjela przekonani byli, że został uprowadzony, a palce maczał w tym dyrektor, który odciągnął ich przecież od zleconej czynności. Gdy generał z Płódowskim pojawili się w korytarzu przy pomieszczeniu radioklubu zastali przypartego do ściany Władysława Słapka z rękami w górze. Pytający prawdopodobnie o to gdzie jest generał okrągłogłowi ochroniarze przystawiali mu do głowy pistolety. Wszystko skończyło się dobrze. Po tym zdarzeniu dyrektor już nigdy nie zająknął się nawet na temat wyrzucania krótkofalowców. Widać lęk przed księgową był mniejszy niż przed broniącymi krótkofalowców uzbrojonymi Mongołami, jak wśród świadków tego zdarzenia nazywano ochroniarzy generała.

 

Tymczasem wieść o nowym radiu może nie lotem błyskawicy, ale rozchodziła się wśród mieszkańców położonego nad Opatówką miasteczka. Co sobotę pan Wojciech zamykał zakład o szesnastej, szedł do domu kultury, przygotowywał wycinki z gazet do odczytania w czasie programu i o godzinie siedemnastej na trzy godziny uruchamiał nadajnik. Po kilku tygodniach i tyluż samo mniej lub bardziej udanych próbach wcielania się twórcy radia w rolę spikera zgłosiła się do niego kobieta. Pochodząca z ziemi opatowskiej młodziutka studentka polonistyki z Kielc, córka dyrektorki miejscowej biblioteki.

– Ale się wymalowała, jak wali zapachami… a jakie kółka w uszach ma, jakby to telewizja była – pomyślał Płódowski spoglądając na nią po raz pierwszy.

– To ma być radio? Zagracona klitka cztery metry na dwa, jeden magnetofon, jakiś dziwny mikrofon i dwie kasety. Jedna grupy Fanatic, a druga Top One – w odpowiedzi pomyślała Bożena Domagała – Ale nic, spróbuję.

Zebrała się w sobie i powiedziała:

– Dzień dobry. Tata powiedział mi, że tworzy Pan radio i szuka osób do pomocy. Chciałabym podjąć się pracy w weekendy.

– Chcesz pracować? Proszę – odpowiedział Płódowski, po czym pokrótce – bez wiary w efekty wykładu – wytłumaczył jak włącza się nadajnik, magnetofon i mikrofon. Wbrew jego pierwszym obawom pani Bożena radziła sobie całkiem nieźle. Ucieszył się zatem, że teraz będzie mógł dojechać do skraju zasięgu, bo będzie ktoś, kto przełoży kasetę na drugą stronę… Posiadanie współpracownika pozwalało także na przeprowadzanie innego rodzaju testów.

Bożena, czy Ty mnie teraz słyszysz? – usłyszeli pewnego razu nieliczni jeszcze słuchacze, którzy już wówczas ustawili w swoich odbiornikach nową rozgłośnię. Mieszkająca trzy kilometry od Opatowa Bożena odpowiadała drogą telefoniczną, dzięki czemu pan Wojciech mógł wprowadzać stosowne poprawki. Jakość emisji stawała się coraz lepsza. Potem prosty mikrofon zastąpiony został przez pojemnościowy, kupiony od Ukraińców na bazarze. Później ci sami Ukraińcy sprowadzili jeszcze mikser, dzięki któremu emitowanie programu stało się jeszcze prostsze. Kiedy już wszystko działało jak należy podzielili się rolami – ona przygotowywała i prowadziła program, a on zajmował się wszelkimi sprawami technicznymi.

***

Wkrótce do radia przyszli kolejni. Panie z Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Opatowskiej zdecydowały się na prowadzenie audycji o historii regionu, Adam Kościołek – pierwsza w tej grupie osoba z doświadczeniem zdobywanym w studenckim radiowęźle – zajął się tematami dręczącymi mieszkańców, w tym polityką, działka Jerzego Krełowskiego – zwycięzcy ogłoszonego na antenie konkursu, w którym do wygrania była kawa z Bożenką – to realizacja dźwięku, montaż i muzyka. W zespole znalazły się także Wioletta Rolka (dziś Pietruszka) i Małgorzata Woźniak.

Pierwsza ekipa Radia Opatów

– Byliśmy tam wszystkim jednocześnie, czyli i sprzątaczami i reżyserami dźwięku i scenarzystami… Wszystko to do nas należało. Biegaliśmy po mieście, robiliśmy wywiady – wspominała po latach Bożena Domagała-Rej – Później dodaliśmy piątki, potem jeszcze niedziele. Program był chyba od 14 do 20. Pamiętam jak przyjeżdżałam ze szkoły z Kielc, szybciutko do radia i tam do późnych godzin wieczornych… Kiedy pojawiły się już informacje, że to radio zaczyna działać w miarę systematycznie, to było to coś wyjątkowego w Opatowie. Każdy chciał słuchać tego radia. Zaczęliśmy współpracować z policją, mieliśmy co tydzień zestaw informacji co się wydarzyło.

– Nie było komórek, zawsze musieliśmy biec do straży, biec do komendy, odebrać przygotowany dla nas raport, potem go jakoś obrobić i przedstawić – wtórowała jej Wioletta Pietruszka.

– Wiadomości nie były o pełnej godzinie, na przykład siedemnastej, tylko jak „Teleexpress” – o 17:15 – wyjaśniał Adam Kościołek – Różnie to się układało, ale w którymś momencie doszło do typowej ramówki i każdy wiedział, że o tej godzinie w Radiu Opatów leci to.

– Były odczytywane z gazet porady dla kobiet, kucharskie, horoskopy, muzyka, piosenki na telefon, konkursy – kontynuowała Domagała-Rej – A później zaczynaliśmy już tworzyć takie programy, które były bardziej ambitne – audycje literackie, książki w odcinkach… Adam miał bardzo lubianą audycję „Przy muzyce o polityce”, w której podejmował tematy kontrowersyjne, niekoniecznie wygodne, ale bardzo ciekawe.

– Ja przez pewien czas prowadziłam „CZO – Czy Znasz Opatów?”, cykl konkursowy podbudowany wiadomościami – uzupełniała Pietruszka – Mieliśmy takie nagrody, jak szampon albo mydełko, bo takich mieliśmy sponsorów – lokalnych właścicieli sklepów czy cukierni.

– Bardzo szybko zdobyliśmy słuchaczy koncertu życzeń – opowiadał Kościołek – Ten koncert pojawił się znikąd… Ktoś przyszedł, powiedział, żeby piosenkę puścić jego dziewczynie, to stwierdziliśmy, że dlaczego nie… Możemy przecież stworzyć koncert życzeń i zarabiać na rozbudowę tego radia. W którymś momencie doszliśmy do wniosku, że mamy zbyt mały zasięg. Rozglądaliśmy się za masztami. Najpierw żeśmy się uwzięli na maszt, który stał na internacie zespołu szkół zawodowych, identyczny miała policja. Ale nie dostaliśmy go, bo piratom się nie daje. Potem pojawił się pomysł, że z rusztowań warszawskich można zupełnie przyzwoitą rzecz skomponować.  To są takie metalowe elementy. Doszliśmy do wniosku, że jak postawimy na dachu kilkanaście takich rusztowań i na tym antenę, to będzie nas bardzo daleko słychać. I autentycznie wybudowaliśmy maszt wysokości kilkunastu metrów. Proszę sobie wyobrazić poskładanie tych historii na dachu, kiedy wiatr wieje, a jak się wyjdzie powyżej piątego czy szóstego żeberka, to odchyla się na pół metra. Po kilku miesiącach zaczęliśmy szukać dobrej lokalizacji. W Opatowie o taką nie trudno, bo z każdej strony górka, a Opatów w dole. Na budynku spółdzielni inwalidów na ulicy Leszka Czarnego – to jest trasa na Staszów – była wręcz wymarzona lokalizacja. Rzeczywiście osiągnęliśmy efekt, bo maksymalny zasięg był do Kraśnika chyba.

Obiekt nadawczy Radia Opatów (rok 2007) Obiekt nadawczy Radia Opatów (rok 2007)

– Dosył odbywał się po kablu, który wcześniej służył wodociągom do kontroli poziomu wody. Tam było dwadzieścia kilka żył – wspominał Wojciech Płódowski – Zrobiłem wodociągom sterowanie drogą radiową, a kabel przeszedł na naszą własność. Prowadził od Iwanisk do Leszczkowa. Obcięliśmy go przy domu kultury. Pomogli mi ludzie z cementowni w Ożarowie. Trzeba go było dostosować. Oprócz dwóch kanałów szło nim też sterowanie nadajnikiem.

– Któregoś pięknego dnia powiedziałem, że – jako, że byliśmy piratami – przydałaby nam się jakaś flaga piracka – opowiadał Jerzy Krełowski – Zorganizowałem coś takiego z białego prześcieradła, ale nie spodobała się.  Potem pan Wojtek pojechał do Warszawy i załatwił taką flagę, oryginalną piracką flagę ze sklepu, z nadrukiem – czarna flaga i Black Jack. W studiu wisiała, także jak ktoś przychodził, to widział, że piraci są z nami.

– Władze samorządowe nigdy nie podchodziły do tego w ten sposób, że działamy nielegalnie. One bardziej podchodziły z punktu widzenia co my mówimy i o kim mówimy – wspominał Kościołek – Ówczesny burmistrz był prawnikiem, więc bardzo szybko mógł znaleźć tysiące paragrafów przeciw nam. Śmieszność sytuacji polegała na tym, że funkcjonowaliśmy w instytucji samorządowej. I tu chwała Władkowi Słapkowi, ówczesnemu dyrektorowi domu kultury, któremu burmistrz nieraz głowę zmył, a on mimo wszystko nas tolerował. To jest takie najwłaściwsze słowo. Nie darzył nas może miłością, ale nas tolerował.

– Kiedy przyszło z sądu wezwanie na sprawę o nielegalne zajęcie częstotliwości zostałem sam – żalił się Płódowski – Sprawa się odkręciła i zrobiła bardzo przyjemna. Szefem PAR-u był mój kolega ze studiów, z akademika na Grójeckiej w Warszawie. Potem rozpocząłem poszukiwania nowej załogi.

Inaczej zapamiętał to Adam Kościołek.

– To była dżentelmeńska umowa. Odszedłem, bo przeszkadzałem burmistrzowi i taki był warunek finansowania przez niego stacji. Uznałem, że ważniejsza jest sprawa radia niż moja w nim bytność.

O przyznanie koncesji na prowadzenie radia wystąpiła Gmina Miasta Opatów i to ona miała pokryć wszelkie koszty z nią związane. Burmistrz Jan Borek obiecywał przekazanie na ten cel 400 milionów ówczesnych złotych. Wysłuchania wnioskodawców przed Krajową Radą Radiofonii i Telewizji odbywały się 7 i 8 kwietnia 1994 roku w siedzibie regionalnej rozgłośni Polskiego Radia w Rzeszowie. Jako reprezentanci stacji z Opatowa obok wspomnianego już burmistrza stawili się założyciel radia Wojciech Płódowski, główna redaktor Bożena Domagała-Rej, Irena Szczepańska i Aleksandra Gromek-Gadkowska z Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Opatowskiej.

Myślę, że zrobiliśmy dobre wrażenie na komisji i licencję na nadawanie otrzymamy – komentował na gorąco Wojciech Płódowski, a jego słowa przytoczył Ryszard Biskup w dzienniku „Słowo Ludu”.

Żar, z jakim ludzie ci mówili, zrobił na Radzie niewątpliwie wrażenie – komentował Adam Warzocha, dziennikarz rzeszowskich „Nowin”.

I udało się. Koncesję na nadawanie Gmina Miasta Opatów otrzymała 22 grudnia 1994 roku.

Fragment artykułu „Legalnie w eterze” z „Tygodnika Nadwiślańskiego” z 21 maja 1994 roku

 

[1] Retrospekcja na podstawie relacji osób trzecich, sytuacja w szczegółach mogła się różnić od tej opisanej.

[2] „Antena”, 31 stycznia 1990

[3] Witajcie towarzyszu, szukam klubu krótkofalarskiego

[4] Dziękuję towarzyszu.

Radiowy adres na mapie

Comments

Pająk *.3.152.160 30-01-2020 16:26

Na razie całego świetnego artykułu nie przeczytałem z braku czasu. Chodzi w nim o stację która miała pomysłowo zrobiony maszt zmontowany z elementów rusztowania budowlanego. Jakieś zdjęcia były kiedyś na forum RP.

Post a comment