RadioPolska.pl - Jeszcze więcej radia!

Jeszcze więcej radia!
Radiowe adresy: (66) Łaz k/Zielonej Góry

Kontaktując się z panem Stanisławem Włochem, wieloletnim szefem Radiowego Ośrodka Nadawczego w miejscowości Łaz koło Zielonej Góry, pracującym w nim przez ponad trzy dekady, myślałem o przygotowaniu kilku odcinków cyklu „Radio w pamięci zapisane” – tak, jak było to w przypadku dawnych pracowników Woli Rasztowskiej, Raszyna, Żórawiny czy Boguchwały. Nasza rozmowa potoczyła się jednak inaczej i w efekcie – po kilku tygodniach – na moim biurku znalazł się dwunastostronicowy rękopis opisujący ten obiekt. Jego historia w pewniej mierze przypomina opisywane przeze mnie ostatnio losy ośrodka w Rudzie Śląskiej – choć miejsca te dzielił dystans niemal trzystu kilometrów, to z obu prowadzono zagłuszanie zachodnich audycji, potem z obu nadawano regionalne programy Polskiego Radia, oba też w drugiej połowie lat pięćdziesiątych wyposażono w maszty rurowe i oba zlikwidowano jeszcze przed obradami Okrągłego Stołu… Ale o ile Ruda Śląska miała swojego godnego następcę – RCN w Koszęcinie – o tyle wraz z wyłączeniem nadajnika w Łazie zakończył się pewien etap historii radiofonii na Ziemi Lubuskiej.

Zanim jednak wyruszymy na zachodnie rubieże Rzeczypospolitej, krótka wizyta na wschodzie. Jak podaje strona ogólnopolskiego Klubu Seniorów PZK (SP OTC), pan Stanisław Włoch urodził się pod koniec sierpnia 1933 w niewielkiej wsi Alfredówka, położonej 34 kilometry na wschód od Lwowa. Według ukraińskiej Wikipedii, jej nazwa pochodzić miała od właściciela tamtejszych ziem, Alfreda Potockiego. Dziś licząca kilkudziesięciu mieszkańców miejscowość nazywa się Косичі (Kosyczi). Pięć miesięcy po wkroczeniu Sowietów – w lutym 1940 roku – wraz z rodziną deportowany został na Syberię, gdzie przebywał do roku 1946. Po powrocie do Polski Włochowie osiedlili się w Cigacicach koło Zielonej Góry. Tam pan Stanisław kontynuował rozpoczętą podczas zesłania naukę w szkole podstawowej. Po jej ukończeniu uczęszczał do liceum ogólnokształcącego w Zielonej Górze, ale po dziewiątej klasie przeniósł się do poznańskiego Technikum Telekomunikacyjnego. Nie było mu dane zostanie jego absolwentem, bowiem już w 1953 roku upomniało się o niego wojsko... na dwa lata stał się radiotelegrafistą w jednostce wojskowej w Kęszycy Leśnej, nieopodal Międzyrzecza, a następnie – z nakazem pracy – w grudniu 1955 roku trafił do ośrodka nadawczego w Łazie. Wtedy też zaczęła się jego przygoda z krótkofalarstwem. Czynnym krótkofalowcem był do zdania licencji w czasie stanu wojennego. Za swoją pracę zawodową odznaczony był m.in. Srebrnym Krzyżem Zasługi (1979), Odznaką Tysiąclecia Państwa Polskiego (1966) oraz Złotą (1977) i Brązową (1970) Odznaką „Zasłużony Pracownik Łączności”.

W 1949 roku – po uruchomieniu długofalowego Raszyna i uzyskaniu nowej siedziby – Polskie Radio wyrównało przedwojenny stan posiadania. Regionalne rozgłośnie odtworzone zostały w Krakowie, Katowicach, Poznaniu, Łodzi i nowej stolicy województwa pomorskiego – Bydgoszczy. W miejsce utraconego Lwowa, Wilna i Baranowicz pracował Wrocław, Gdańsk i Szczecin. Jaskółką zwiastującą dalszy rozwój była zmiana lokalnej Warszawy II w nadawany na falach średnich drugi program ogólnopolski. Inne miejscowości na tym etapie zadowolić się musiały tworzoną na wzór Związku Radzieckiego radiofonią przewodową. Oprócz retransmisji programu ogólnopolskiego przez głośniki nadawano także komunikaty i krótkie audycje z niewielkich studiów zlokalizowanych głównie w miastach powiatowych. W ten sposób nagłaśniano też odbywające się w miastach wiece, choć to wymagało uzyskania stosownej zgody…

Historia zielonogórskiego radiowęzła sięga roku 1945. Trzy lata później, jak odnotowano w publikacji „Władza i społeczność Zielonej Góry w latach 1945-1975”, miał on około 800 abonentów. Zradiofonizowanych było też pięć szkół powszechnych, a dwie były w trakcie radiofonizacji. W tym samym czasie w mieście powołano Społeczny Komitet Radiofonizacji Kraju. Nie wszystko jednak szło, jak należy… problemy odnotowywała nawet partyjna prasa. 3 sierpnia 1950 roku korespondent zakładowy Nowakowski na łamach „Gazety Lubuskiej” donosił: „Radiowęzeł zielonogórski nie spełnia swojego zadania”. Uzasadniał to pozostawiającą wiele do życzenia retransmisją audycji. „Stałe zgrzyty i szum nie zawsze pozwalają wysłuchać ciekawego programu. Bywają często wypadki, że powstałe spięcia elektryczne na linii przewodowej uniemożliwiają całkowicie odbiór. Obsługa Radiowęzła nie wykazuje żadnego zainteresowania tymi sprawami”. O niewłaściwej pracy lokalnych komórek SKRK donosili „Gazecie Zielonogórskiej” również terenowi korespondenci z Żar, Żagania czy Słubic1.

W wyniku reformy administracyjnej z 6 lipca 1950 roku z województwa poznańskiego wydzielone zostało województwo zielonogórskie, z takimi miastami jak Zielona Góra, Gorzów Wielkopolski, Głogów, Żagań i Żary. Było ono jednym z siedemnastu województw w Polsce. Niedługo później – w sierpniu 1951 roku – zapadła decyzja o utworzeniu, na wzór radziecki, przy Radzie Ministrów Komitetu do Spraw Radiofonii „Polskie Radio”. Zastąpił on działający wcześniej Centralny Urząd Radiofonii oraz Przedsiębiorstwo Państwowe „Polskie Radio”. Wkrótce zapadła też decyzja, aby w stolicach, w których nie było jeszcze rozgłośni regionalnych, utworzyć Ekspozytury. Jak zauważał Stanisław Miszczak w książce „Historia radiofonii i telewizji w Polsce”, miały one zmniejszyć istniejące dysproporcje w radiowej obsłudze poszczególnych regionów kraju.

Mniej więcej w tym samym czasie, w październiku 1951 roku, Rada Ministrów ZSRR podjęła tajną uchwałę „O stworzeniu na terytorium Polski przeszkód dla antypolskiej propagandy radiowej”. Jej następstwem była decyzja Biura Politycznego KC PZPR z grudnia 1951 roku o zorganizowaniu na terenie Polski służby głuszącej wrogie audycje radiowe. Plan zakładał wybudowanie ośrodków nadawczych wzdłuż granicy. W ramach jego realizacji powstały m.in. obiekty na górze Chełmiec koło Wałbrzycha czy w Boguchwale koło Rzeszowa.

Realizacja obu tych projektów zbiegła się w czasie. Jesienią 1952 roku na potrzeby zielonogórskiej Ekspozytury rozpoczęto adaptację pomieszczeń w budynku willowym po szkole ogrodniczej przy ulicy Kukułczej. Redakcja zajęła wówczas trzy pokoje. Funkcjonująca pod patronatem Rozgłośni Poznańskiej placówka oficjalnie zainaugurowała swoją działalność 22 lipca 1953 roku, ale pierwszy program, poprzez sieć ok. 35 tysięcy głośników, trafił do słuchaczy już trzy tygodnie wcześniej – 1 lipca.

Gdy radiowcy z Zielonej Góry wypowiadali pierwsze słowa do mikrofonu, 11 kilometrów na wschód od studia – pomiędzy miejscowościami Łaz i Przytok – rozpoczęta w 1952 roku budowa trwała w najlepsze.

Pierwotnie wybrano lokalizację na wzniesieniu Wilkanowskim, 221 metrów n.p.m. – wspominał Stanisław Włoch – Z uwagi na niekorzystne ukształtowanie tego terenu przeniesiono lokalizację na teren polany leśnej, wysokość 156 metrów n.p.m., w miejscowości Łaz.

Trzy kilometry od Odry podłoże było gliniaste, o bardzo dobrej przewodności. Na mierzącej 11,25 ha działce ogrodzonej podwójnym płotem z drutu kolczastego stanął budynek techniczny wraz z zapleczem administracyjnym, trafostacja 15 kV z podwójną linią zasilającą, wartownia i agregatownia. Wykopano również studnię głębinową i postawiono drewniany, mierzący 52 metry wysokości drewniany maszt.

W 1953 roku zainstalowano sprowadzony z Węgier nadajnik średniofalowy Standard Budapest o mocy 20 kW. Montażu dokonała ekipa węgierska, która solidnie zatroszczyła się o parametry jakościowe – wspominał Włoch.

Stół kontrolny nadajnika Standard Budapest - wersja pierwotna (fotografia z książki „Radiodyfuzja w Wielkopolsce i Ziemi Lubuskiej 1945-2018. Historia i wspomnienia”)

W czasie prób Węgrzy starannie synchronizowali nośną z Gdańskiem i Szczecinem na fali 230,1 metra. Odbywało się to poprzez precyzyjne dostrojenie znajdującego się w pomieszczeniu odbiornika z „magicznym okiem” do wybranej stacji, a następnie uruchomienie samego oscylatora i dobranie jego częstotliwości tak, aby – już bez ruszania gałki radia – „oko” ponownie wskazywało najsilniejszy sygnał.

Mówiło się, że sprowadzony do Polski nadajnik zbudowany został w oparciu o przedwojenną licencję angielską. Aparatura tej firmy już w na początku lat trzydziestych XX wieku zaczęła pracować w głównej wówczas stacji węgierskiej w Lakihegy oraz w czterech ośrodkach tworzących tamtejszą sieć regionalną – Magyaróvár (dziś, po połączeniu z sąsiednim miastem to Mosonmagyaróvár), Miskolc, Pécs i  Nyíregyháza. Rok wcześniej niż w Łazie – w roku 1952 – 25-kilowatowe nadajniki oznaczone logiem Standard Budapest pojawiły się w miejscowościach Nyíregyháza i Szombathely. Samo przedsiębiorstwo niedługo po nacjonalizacji, do której doszło na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, zmieniło nazwę na BHG. Był to skrót od Beloiannisz Hiradastechnikai Gyar (Fabryka Komunikacyjna Beloiannisz), gdzie Beloiannisz to zapisane po węgiersku nazwisko straconego w roku 1952 działacza zdelegalizowanej Komunistycznej Partii Grecji Nikosa Belojanisa. Człowiek ten nie miał większych związków ani z radiokomunikacją ani z Węgrami… ale, tu ciekawostka, ma swój pomnik w Krościenku na Podkarpaciu, gdzie – wraz ze swoimi rodakami – przebywał na emigracji od sierpnia 1949 do czerwca 1950 roku.

Stół kontrolny nadajnika Standard Budapest w Lakihegy (fotografia ze strony https://www.postamuzeum.hu/hu/targyak/kategoria/68/a-kozephullamu-adoberendezesek-60-eve-1925-1985) Nadajnik Standard Budapest w Szombathelyi (fotografia ze strony https://www.postamuzeum.hu/hu/targyak/kategoria/68/a-kozephullamu-adoberendezesek-60-eve-1925-1985) Nadajnik Standard Budapest w Szombathelyi (fotografia ze strony https://www.postamuzeum.hu/hu/targyak/kategoria/68/a-kozephullamu-adoberendezesek-60-eve-1925-1985) Stół kontrolny nadajnika Standard Budapest w Szombathelyi (fotografia ze strony https://www.postamuzeum.hu/hu/targyak/kategoria/68/a-kozephullamu-adoberendezesek-60-eve-1925-1985)

Jeszcze Węgrzy nie zdążyli wyjechać, przybyli na obiekt funkcjonariusze UB i polecili przestroić nadajnik na częstotliwość amerykańskiej stacji RIAS nadającej z Berlina Zachodniego. Jako źródło modulacji zainstalowali generator z „symfonią Stalina”­ – opowiadał pan Stanisław Włoch.

Przed laty, w rozmowie z Arturem Łukasiewiczem z „Gazety Wyborczej”, Franciszek Smolarz, inny pracownik radiostacji wspominał, że początkowo inżynierowie węgierscy się wściekli i odmówili wykonania polecenia. Po paru telefonach do wyższych szczebli mieli odpuścić sobie strajk. Wykonawszy zlecone przeróbki pozostawili po sobie dokumentację w języku niemieckim i odjechali. Wszelkie późniejsze modyfikacje wprowadzała już ekipa polska. W wyniku przeprowadzonych prac ostatecznie uzyskano moc 30 kW.

Stół kontrolny nadajnika Standard Budapest - wersja zmodyfikowana (fotografia z książki „Radiodyfuzja w Wielkopolsce i Ziemi Lubuskiej 1945-2018. Historia i wspomnienia”) Stół kontrolny nadajnika Standard Budapest - wersja zmodyfikowana (fotografia z książki „Radiodyfuzja w Wielkopolsce i Ziemi Lubuskiej 1945-2018. Historia i wspomnienia”)

Dziś trudno ocenić czy przekonanie Węgrów o uruchamianiu obiektu dla Polskiego Radia było efektem wprowadzenia ich w błąd, niedopowiedzenia czy też powstałego po latach zniekształcenia przy przekazywaniu opowieści z ust do ust… Finalnie w styczniu 1954 roku nadajnik rozpoczął pracę na zajmowanej przez RIAS częstotliwości 989 kHz. Zagłuszana rozgłośnia nadawała od stycznia 1953 roku z ośrodka w południowej części Berlina, w dzielnicy Britz. Jej sygnał emitowany był z mocą 300 kW, największą wówczas na falach średnich w Europie Środkowej. Odległość, która dzieliła oba obiekty, to 160 kilometrów.

Wykorzystywany do emisji drewniany maszt, stojący w odległości mniej więcej 150 metrów od budynku technicznego, nie był odpowiedni do tak nierównej walki…

Bezmyślne zwiększanie mocy fali nośnej spowodowało zapalenie się drewnianej konstrukcji w połowie wysokości – wspominał Włoch – Dwaj pracownicy z narażeniem życia, przy pomocy gaśnic, ugasili ten pożar.

W efekcie praca nadajnika wstrzymana została na kilka dni, a załoga – mimo ofiarnej akcji ratunkowej – zamiast słów uznania doczekała się potrącenia premii.

– Ponowne uruchomienie nadajnika było powiązane z pewną „modernizacją” – uzupełniał pan Stanisław – Modulator anodowy został odłączony, a generator sterujący został zastąpiony generatorem z modulacją częstotliwości z telegraficznym sygnałem identyfikacji.

Aby częste w ówczesnych czasach awarie prądu nie wpływały na pracę obiektu, w budynku agregatowni zainstalowano silnik diesla czeskiej Skody o mocy 600 KM. Agregat odpalany był sprężonym powietrzem. Jeśli w pierwszej próbie się nie udało, wymagał ręcznego nabicia butli rozruchowej.

Normalnie silnik okrętowy na sześć cylindrów, z bakiem na paliwo i jeszcze pompą – opowiadał w 2002 roku dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” Władysław Dziobek, były wartownik – Paliwo żłopało jak koń. Aż szkoda było. Wyło jak traktor, albo i gorzej.

Można by odnieść wrażenie, że usytuowany niecałe siedemdziesiąt kilometrów od granicy ośrodek, zagłuszający amerykańską stację nadającą w języku niemieckim, miał pracować na potrzeby naszych zachodnich sąsiadów. Jednak – jak zaznaczał Włoch – trzeba pamiętać o mieszkających wówczas w Polsce, w szczególności na Ziemi Lubuskiej czy Śląsku Opolskim, osobach mówiących płynnie po niemiecku. W samym tylko rejonie Sulechowa, Żagania, Zielonej Góry, Sulęcina, Kożuchowa i Świebodzina blisko dziesięć tysięcy dotychczasowych obywateli niemieckich zostało uznanych za Polaków przez lata mieszkających na obczyźnie i wymagających repolonizacji. Z Łazu przez pewien czas zagłuszano także nadającą w języku polskim na falach krótkich Wolną Europę. Jak wspominał Stanisław Włoch, zainstalowana w ośrodku „szmitówka” miała się jednak szybko uszkodzić i później już jej nie naprawiono ani nie wymieniono.

 Sytuacja taka trwała do października 1956 roku, kiedy w reakcji na wydarzenia w kraju załoga samowolnie wyłączyła nadajnik.

Byłem wtedy na zmianie – wspominał Włoch – Z kolegą powykręcaliśmy bezpieczniki z nadajnika. Później przyszedł jeden inżynier i uruchomił go ponownie. Obawialiśmy się konsekwencji, ale nic się nie wydarzyło… Niedługo potem przyszło polecenie z góry, żeby wyłączyć.

Wkrótce społeczeństwo Ziemi Lubuskiej zaczęło domagać się uruchomienia emisji Polskiego Radia. Jak wspominał pan Stanisław Włoch, powstał nawet ruch społeczny stawiający sobie taki cel. Decyzja zapadła na szczeblu centralnym.

Rozentuzjazmowana załoga techniczna przystąpiła z ogromnym zapałem do przywrócenia pierwotnego układu nadajnika. Prace trwały dzień i noc. Niektórzy zapaleńcy nie opuszczali obiektu nawet przez trzy doby – opowiadał Włoch – Pod koniec grudnia 1956 roku nadajnik był gotowy do emisji. Próby przeprowadzono w godzinach nocnych na częstotliwości Gdańska i Szczecina. Rozgłośnia Zielonogórska przesyłała program kablem modulacyjnym, który był ułożony równocześnie z budową obiektu.

Mowa o Rozgłośni, bowiem 1 stycznia 1957 roku Ekspozytura Polskiego Radia przeszła do historii. Regularną emisję Programu II z ośrodka w Łazie rozpoczęto w połowie stycznia tegoż roku, a pierwszą godzinną audycję zielonogórską nadano 21 stycznia o godzinie 14:00, dzień po wyborach do Sejmu PRL.

– Program składał się z krótkich przemówień zastępcy przewodniczącego WRN tow. Koleńczuka i sekretarza KW PZPR w Zielonej Górze – tow. Siedleckiego. W imieniu zespołu rozgłośni zielonogórskiej Polskiego Radia pozdrowił słuchaczy dyrektor rozgłośni mgr Krzysztof Wójtowicz – pisał redaktor „Gazety Zielonogórskiej” w artykule „Inauguracyjny program zielonogórskiej rozgłośni Polskiego Radia” z 22 stycznia 1957 roku – Podczas nadawania programu płynęły telefoniczne życzenia dla członków zespołu rozgłośni. Jako pierwszy złożył życzenia w imieniu Wydziału Propagandy WK PZPR w Zielonej Górze tow. Czesław Stępień. Hymn państwowy zakończył uroczysty program.

Na etapie synchronu z Gdańskiem i Szczecinem nie było transmisji programów lokalnych tych rozgłośni w Zielonej Górze – wspominał Włoch – Ten stan rzeczy trwał stosunkowo krótko.

W kolejnym roku zdecydowano się zastąpić wysłużony już, drewniany maszt półfalowym, rurowym masztem stalowym. Stanął on około 160 metrów na północny-zachód od budynku technicznego. Wtedy też zmieniła się wykorzystywana częstotliwość na 1259 kHz. Od 1 września 1958 roku zamiast z Gdańskiem i Szczecinem synchronizowano się z Wrocławiem. Wtedy też – jak wyjaśniał pan Stanisław – wprowadzono wspólną emisję programów lokalnych z obu nadajników. Do synchronizacji wykorzystywano wówczas tzw. system Marconiego, osobny stojak korygowany linią kablową z centrali. O tym, jak przebiegał ten proces w cyklu „Radio w pamięci zapisane” opowiadał Andrzej Jaśkiewicz, ówczesny pracownik Ośrodka Pomiarowo-Kontrolnego w Grodzisku Mazowieckim:

Metodę opracowali Anglicy, firma Marconi. W połowie lat sześćdziesiątych to już było na wszystkich obiektach. Każda taka stacja miała swój generator wzbudzający. To był duży taki stojak, wielkości dwóch szafek dużych, i był generator na cztery megacykle w wysokiej stabilności w termostacie. Na każdym moim nocnym dyżurze – robiłem to rutynowo – na odbiorniku komunikacyjnym ustawiałem stację Droitwich, londyńską stację radiofoniczną na 200 kHz. To był wzorzec europejski. Na jedne płytki oscyloskopu szedł Droitwich, jego fala nośna, a na drugą szedł mój 1 kiloherc. I patrzyłem. Nie ma bardziej dokładnego pomiaru w fizyce, jak pomiar dwóch częstotliwości… tak zwane krzywe Lissajous. To było takie kółko i poruszała się taka zielona plamka. Jeżeli ona szła w tę stronę, to ten mój kiloherc był za nisko. I jak już ustawiłem dokładnie, to ten 1 kiloherc wysyłałem na wszystkie obiekty. Tam nie mieli odbiorników komunikacyjnych, tylko takie same stojaki Marconiego. To była linia Ministerstwa Łączności, specjalna, lepszej jakości niż zwykłe telefony. I ten kiloherc szedł do Krakowa – bo to była wiodąca dla Rzeszowa – tak samo jak Gdańsk dla Szczecina, Białystok, Lublin, Łódź… I oni ustawiali sobie według tonu, który przychodził linią kablową… Czyli pracownik stacji nadawczej doprowadzał na oscyloskop swoją falę nośną, która tam ulegała podziałowi, a z drugiej strony ton, który ja wysyłałem z Grodziska. I tam też się rysowało takie i można było to zatrzymać… Czyli było to dokładnie zgodne z wzorcem i te stacje szły łeb w łeb.

W praktyce jednak nie zawsze było tak różowo…

Generator sterujący nie był zbyt stabilny, od przypadku do przypadku to się rozjeżdżało – wspominał pan Stanisław Włoch – Dokładna synchronizacja sumuje amplitudę fali nośnej i poprawia odbiór radiowy. Gdy następowało odstrojenie, pojawiało się ograniczenie zasięgu, zaniki i interferencje… Mieliśmy takiego korespondenta w Górze Śląskiej, mniej więcej w połowie drogi między Zieloną Górą a Wrocławiem, i on do nas dzwonił, kiedy sygnały się znosiły, żebyśmy coś z tym zrobili.

Ale częstotliwości nie korygowano jedynie doraźnie. Co dwadzieścia cztery godziny – w czasie nocnej zmiany – należało zdudniać sygnał z opisaną wyżej wzorcową linią kablową.

Dozór nadajnika był całodobowy przez cztery dwuosobowe zmiany po dwanaście godzin w dzień i dwanaście godzin w nocy – kontynuował opowieść pan Stanisław. Do ich obowiązków należała m.in. kontrola parametrów. Oprócz synchronizacji sprawdzano zniekształcenia liniowe i nieliniowe, pasmo przenoszenia – od 300 Hz do 9 kHz – a także „wyrównanie linii”, czyli jednakowe wzmocnienie poszczególnych częstotliwości pasma akustycznego. Ponadto podczas konserwacji należało wymienić oświetlenie przeszkodowe zainstalowane przy nasadzie odciągów.

Jak zgasło, to była awantura – opowiadał pan Stanisław – Zajmował się tym pan Wojciechowski, metr sześćdziesiąt… Szybko się wspinał, załatwiał i znosił te używane. Ja też wchodziłem na szczyt. W środku była drabinka, na szczycie pokrywa. Widać było Ślężę i okolice Świebodzina.

Dzienny zasięg sygnału emitowanego z masztu w Łazie był nieco mniejszy i wynosił około 60 kilometrów. W praktyce pokrywał niemal całe województwo zielonogórskie.

Wyobraź sobie grubą, stutonową rurę o średnicy półtora metra, oświetloną jak latarnia morska, wysoką na 125,5 metra, z betonowym postumentem na 130 metrów. Maszt, niczym most zwodzony, przytrzymują u dołu i od góry naprężone stalowe liny – opowiadał dziennikarzowi „Wyborczej” Franciszek Smolarz.

Był stabilizowany sześcioma odciągami. W niektórych warunkach pogodowych maszt ulegał drganiom. Drgania zostały złagodzone po rozwieszeniu ciężarków na wyznaczonych wysokościach – swoje wspomnienia kontynuował Włoch – W połowie lat sześćdziesiątych, podczas regulacji naciągów przez ekipę specjalistów, górny odciąg od północy zerwał się z zakotwiczenia od podstawy, a konstrukcja masztu przechyliła się w kierunku południowym. Omal nie doszło do katastrofy budowlanej. Na szczęście dolny odciąg zdołał go podtrzymać.

Po tym zdarzeniu nastąpiła kilkudniowa przerwa w emisji. W tym czasie udało się przywrócić maszt do pionu.

Maszt rurowy zimą (fotografia z książki „Radiodyfuzja w Wielkopolsce i Ziemi Lubuskiej 1945-2018. Historia i wspomnienia”) Widok z masztu rurowego na teren RON Zielona Góra/Łaz (fotografia z książki „Radiodyfuzja w Wielkopolsce i Ziemi Lubuskiej 1945-2018. Historia i wspomnienia”)

Pracownicy początkowo mieszkali w domkach z ogródkami w Łazie. Później przekwaterowani zostali do nowego bloku w Zielonej Górze. Stamtąd dowożeni byli przez Przedsiębiorstwo Transportu Samochodowego Łączności w Poznaniu. Ochroną zajmowała się Straż Przemysłowa.

W trakcie eksploatacji nadajnika przeprowadzono kilka modernizacji. W stopniach wstępnych przestarzałe lampy zastąpiono nowoczesnymi. Stopień mocy w układzie przeciwsobnym emitował trzecią harmoniczną… Przebudowano go na układ równoległy z filtrem π na wyjściu – wyliczał pan Stanisław Włoch – Przestarzałe gazotrony w prostowniku anodowym 12,5 kV, zasilające stopnie końcowe nadajnika – stopień mocy w.cz. i końcowy modulatora – zostały zastąpione przez KZ3K, wysokonapięciowe diody półprzewodnikowe produkcji czeskiej. Dzięki tym zmianom zmniejszyła się awaryjność.

Podczas modernizacji nadajnika Standard Budapest emisja prowadzona była z dostarczonego z Poznania nadajnika zastępczego o mocy 3 kW. Było to urządzenie wykorzystywane po II Wojnie Światowej przy ulicy Bukowskiej. Efekty nie były jednak zadowalające.

23 listopada 1978 roku dokonano kolejnego przestrojenia. Nowa częstotliwość – 1368 kHz – dzielona była tym razem z Krakowem… jednocześnie zrezygnowano wówczas z nadawania okienek lokalnych na falach średnich. Trzy lata później, po wprowadzeniu stanu wojennego, praca nadajnika została wstrzymana. Ten czas wykorzystano na gruntowny przegląd podzespołów.

– W 1984 roku zapadła decyzja o likwidacji obiektu. Zakończenie emisji nastąpiło 31 sierpnia – wspominał ostatni kierownik, Stanisław Włoch – Część załogi już wcześniej znalazła zatrudnienie w innych zakładach. Demontaż urządzeń wykonywany przez pozostałych pracowników trwał do końca roku 1984. Maszt antenowy został zlikwidowany w marcu 1985 roku. Obiekt został przejęty przez Okręgowy Urząd Telekomunikacji Międzymiastowej w Poznaniu. Po kilku latach przebudowano go na stację wzmacniakową, którą po kilku latach eksploatacji również zlikwidowano.

Bezpośrednim powodem likwidacji obiektu były problemy z częściami do nietypowego w naszym kraju nadajnika oraz względy ekonomiczne. Był to czas, kiedy słuchacze Programu IV zamiast fal średnich wybierali pasmo UKF. Pracownicy techniczni RON Zielona Góra/Łaz znaleźli zatrudnienie w Urzędzie Telekomunikacji – w stacjach wzmacniakowych i centralach telefonicznych.

Trzydzieści pięć lat po położeniu masztu Łaz z aparatem fotograficznym odwiedził Daniel Kucharski. Dziś jest to miejscowość, jakich wiele. Wikipedia podaje, że założona została w XIV wieku i posiada zabudowę z przełomu XIX i XX wieku. Mieści się w niej kilka winnic oraz gospodarstwo rolno-szkółkarskie Bio-Las. Aby dotrzeć do działki, na której znajdował się obiekt, należy – jadąc od strony centrum wsi – z drogi wojewódzkiej numer 282 skręcić na Przytok. Po pięciuset metrach po prawej stronie w miejscu lasu pojawią się pojedyncze, przydrożne drzewa oraz ogrodzenie, a za nim polana z kilkoma budynkami. Na działce, na której mieścił się obiekt działa dziś stacja demontażu pojazdów i sklep z używanymi częściami. O ile od strony drogi ogrodzenie jest już nowe, to od strony lasu nadal można jeszcze odnaleźć charakterystyczne betonowe słupy z siatką. W ziemi pozostały też betonowe bloki, do których umocowane były odciągi.

Pozostałości po odciągach masztu rurowego Pozostałości po odciągach masztu rurowego (fot. Daniel Kucharski) Pozostałości po odciągach masztu rurowego (fot. Daniel Kucharski)

Ogrodzenie z drutu kolczastego od strony lasu (fot. Daniel Kucharski) Ogrodzenie z drutu kolczastego od strony lasu (fot. Daniel Kucharski)

Za to na Kukułczej – w południowej części Zielonej Góry – nadal mieści się siedziba publicznego radia. Pośród drzew stoi ta sama willa, w której redakcja zaczynała na początku lat pięćdziesiątych. Obok w latach 1966-1968 dobudowano wolnostojący pawilon mieszczący pokoje biurowe oraz studia. Od 1994 roku program regionalny działa pod nazwą Polskie Radio Zachód.

Radio Zachód wymyśliłem z powodu Gorzowa. Okazuje się bowiem, że w Gorzowie, wśród jego mieszkańców, wszystko co z Zielonej Góry to „Falubaz”. Traciliśmy sympatię Gorzowa tylko dlatego, że byliśmy z Zielonej Góry – wspominał ówczesny prezes zarządu Tadeusz Krupa, a jego słowa w artykule „Z dziejów Polskiego Radia w Zielonej Górze. Kukułcza 1 – chwila wspomnień” opublikowanym w piątym tomie „Studiów Zielonogórskich” przytoczył Krzysztof Rutkowski. Co prawda wkrótce nazwa Radio Zielona Góra ponownie pojawiła się w eterze, ale już jako rozgłośnia lokalna skierowana tylko do mieszkańców miasta i okolic.

Willa przy ulicy Kukułczej w Zielonej Górze Wieża antenowa przy ulicy Kukułczej w Zielonej Górze Radiowe flagi przy ulicy Kukułczej w Zielonej Górze

Za pomoc w przygotowaniu tego artykułu dziękuję panom Stanisławowi Włochowi oraz Janowi Chrzanowskiemu, a także Danielowi Kucharskiemu i Andrzejowi Sołtysowi.

 

[1] 31 lipca 1951 roku „Gazeta Zielonogórska” opublikowała wiersz o sytuacji w Słubicach:

Trzęś głośnikiem,
kręć gałkami,
radiowęzeł
jakoś zamilkł.

Do wieczora
od poranku
milczy głośnik
bez przestanku.

Chcesz posłuchać
radia w domu,
a tu nadać
nie ma komu.

Ani odczyt,
ni muzyka
nie dobywa
się z głośnika.

Ale za to
raz na miesiąc
punktualnie
składkę niesiesz.

Bo na forsę,
jak na lato,
zawsze znajdzie
się amator.

I pierwszego
z chęcią zerka
w twoją kieszeń
SKRK-a.

Ale głośnik
milczy nadal:
ani nie gra
ani gada.

Bo brakuje
pracownika,
by płynęła
znów muzyka.

Można wprawdzie
przyjąć kogoś,
ale to by
było drogo.

Przyjąć składki
znacznie taniej,
i nic w zamian
nie dać za nie.

Radiowy adres na mapie

Comments

There are no comments

Post a comment