Regularne nielegalne nadawanie komercyjnego programu radiowego w Polsce to domena początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Nie oznacza to jednak, że w okresie PRL-u w eterze można było usłyszeć samych legalnych nadawców. Choć pojawiające się wówczas emisje najczęściej nie były regularne, a już na pewno nie miały nic wspólnego z komercją… I nie chodzi tu jedynie o nadawane w latach osiemdziesiątych podziemne audycje Radia Solidarność, Radia Solidarność Walcząca czy Radia Jutrzenka. Przypominające konspiracyjną działalność Stefana Korbońskiego z czasów okupacji losy solidarnościowych radiowców to nierzadko gotowe scenariusze filmów sensacyjnych. Warszawa, Trójmiasto, Gorzów Wielkopolski czy Wrocław doczekały się już opracowań, które trudno byłoby streścić w krótkim artykule. Skupimy się zatem na innych… A choć trudno w to uwierzyć nie było dekady, aby w PRL-owskim eterze nie pojawił się jakiś obcy sygnał!
Wbrew powracającym co jakiś czas informacjom, pojęcie „piracka rozgłośnia” nie wzięło się od działającego od roku 1964 Radia Caroline1. Już sześć lat wcześniej niekoncesjonowanego programu składającego się z audycji rozrywkowych, muzyki i reklam mogli słuchać Duńczycy. I to właśnie tamtejsza prasa jako pierwsza użyła tego terminu, który dość szybko przyjął się również u nas2. Ciekawostką jest fakt, że Radio Mercur – bo o nim mowa – od początku nadawało w paśmie UKF, podczas gdy – według książki Stanisława Miszczaka „Radiofonia i telewizja na świecie 1920-1970” – Dania decyzję o rozpoczęciu nadawania w tym zakresie podjęła dopiero w sierpniu 1959 roku, a więc rok po starcie pirackiej stacji3. Pojawiające się skojarzenie z morzem nie było przypadkowe. Maszt z antenami oraz nadajnik wraz blokiem magnetofonów znajdował się na statku Cheeta zakotwiczonym na wodach międzynarodowych4. Jako że żadne z obowiązujących wówczas przepisów nie zabraniały takiej działalności, nie była to emisja nielegalna… jednak duńskie prawo już od 1925 roku zapewniało na tym polu monopol państwu. Jak trafne było to określenie okazało się w późniejszych latach, gdy prasa – również polska – opisywała przypadki istnie pirackiego zachowania radiowych piratów. W 1967 roku świat obiegła wiadomość o bitwie pomiędzy załogami Radia Caroline i Radia Essex5 o opuszczony fort „Rough Tower” – według korespondenta Reutera w ruch poszły bomby benzynowe i kłody drzewne, rozgorzała również wymiana karabinowych serii6. Innym razem jeden z nadawców – amsterdamski handlarz tekstyliami prowadzący Radio Veronica – kupił dynamit i wynajął nurków, aby pozbyć się konkurencji z silniejszym nadajnikiem7. Tą konkurencją było Radio Nordsee International.
Rok 1958 był jednak tylko czasem narodzeniem się medialnego określenia, bowiem nieuregulowane prawnie emisje istniały już wcześniej, niemal od początków radiofonii… Nowością nie były też emisje z obiektów pływających. Wcześniej praktykowali to Amerykanie… a nawet Polacy8! Jak wspominał Jędrzej Giertych, Radiostacja Polska w Walce zainstalowana była na statku S.S. „Maria” i w czasie rejsów po Morzu Śródziemnym w latach 1947-1948 nadawała przygotowane przez niego audycje9. W tym przypadku sprzęt do nadawania był jednak ukryty i nawet załoga nie wiedziała o tej działalności towarzyszącej codziennej pracy.
Mniej więcej w tym samym czasie miał rozpocząć funkcjonowanie nadajnik zainstalowany w kościele w Jeleśni na Żywiecczyźnie10. Zdarzenie to pozostało do dziś w pamięci jednego z jego uczestników – Jana Suchonia. Główny konstruktor nadajnika – Czesław Wróbel, kolega Suchonia z podstawówki, a wówczas uczeń technikum w Dzierżoniowie – już nie żyje, a zapytani starsi mieszkańcy Jeleśni niestety nie pamiętają o emisjach sprzed siedemdziesięciu lat. Wróbel odpowiedzialny był za elektronikę, Jan Suchoń za elementy konstrukcyjne. Wykorzystał w tym celu m.in. aluminium z Liberatora, który 13 września 1944 roku – po trafieniu przez Niemców – awaryjnie lądował w okolicy. Inne potrzebne części nastoletni chłopcy uzyskali od człowieka z Żywca, który składował i naprawiał uszkodzone odbiorniki. Zmontowane urządzenie, po uzgodnieniach z księdzem, dołączyli do wzmacniacza będącego elementem kościelnego nagłośnienia. Antena rozciągnięta została pod eternitowym dachem pomiędzy sygnaturką a zakrystią. Trzeba było sprawdzić czy ten nadajnik działa – wspominał Jan Suchoń – Ksiądz mówi, że on przyniesie radio, plebania była zaraz obok. I „Halo! Halo! Tu Radiostacja Jeleśnia, kościół Jeleśnia”… Tego nie pamiętam. Czesiek kręcił gałkami i szukał… I tam gdzieś złapaliśmy. Coś tam żeśmy popróbowali i powtarzało się na wszystkich zakresach, co jakiś tam kawałek, kręcąc gałką11. Potem pozostało już tylko sprawdzenie zasięgu. Wtedy ksiądz wpadł na pomysł szalony i mówi: „Słuchajcie chłopaki, to na rowery siadajcie i jedźcie do Korbielowa, do Krzyżowej, do Sopotni, do tych wiosek”… I on przyniósł metronom i ustawił, żeby nie wołać – kontynuował Suchoń – I myśmy jeździli po tych wsiach na rowerach, tamtych wsi jest trochę… Myślę, żeśmy odwiedzili koło setki domów, tam gdzie były radia. I myśmy mówili: „Jest Jeleśnia! Ksiądz będzie, Msza będzie!”12. Jak długo i jak często ksiądz wykorzystywał pozostawiony przez młodzież cud techniki nie wiadomo. Nie wiadomo też czy sam przestał korzystać z nadajnika czy też ktoś to na nim wymógł. Emitujące tyle harmonicznych urządzenie raczej nie mogło zostać niezauważone…
Więcej wiemy o radiostacji utworzonej w roku 1957 w Lublinie… Prasa relacjonowała proces przyłapanego na nadawaniu nielegalnych sygnałów 15-latka, powstał też o nim radiowy reportaż13. Wersja przedstawiona na jedynce „Expresu Wieczornego” z 28 marca 1958 roku jednak znacząco odbiega od tego, co zapamiętał sprawca tego zamieszania, Ireneusz Haczewski14. Redaktor napisał: „W połowie grudnia ub. roku technicy lubelskiej rozgłośni Polskiego Radia i oficer łączności Komendy Wojewódzkiej MO w Lublinie stwierdzili, że na fali 4,341 m15 pracuje nieznana dotychczas stacja radiowa”. Śmieszyć może dziś, że tak oni wpadli na to równocześnie, bo przecież jakby napisał, że któryś z nich cokolwiek wcześniej – choćby o godzinę – to rzucałoby cień na tego drugiego i jego proletariacką czujność – wspominał po latach Haczewski – I nie to powinno zadziwić czujnego czytelnika, że wpadli tak równocześnie, tylko dlaczego wpadli akurat w połowie grudnia, gdy stacja pracowała codziennie od września, nadając po 4 do 5 godzin dziennie16. Zastanawiająca jest również tak dokładna… choć całkowicie błędna długość fali. Moja młodzieńcza, nielegalna stacja nadawcza pracowała przecież na falach średnich – kontynuował Ireneusz Haczewski, późniejszy twórca Radia Solidarność na Lubelszczyźnie – Redaktor zapewne już wtedy przewidział, że za 25 lat mój nadajnik „zagra” na tej właśnie częstotliwości. Czyli na „dolnym paśmie” UKF, którego w 1957 i 1958 nie używano jeszcze u nas do emisji radiofonicznych. Żaden też odbiornik powszechnego użytku nie odbierał tego zakresu. Skąd u redaktora aż taka precyzja? Trzy miejsca po przecinku, więc nie wpisał liczb „z głowy”. Musiał mieć objawienie17. Ale w artykule nie znalazła się też jeszcze jedna, kluczowa informacja – redaktor pisał o piosenkach, gwizdach i wesołych śmiechach18, tymczasem… Zaskakujące było, że ani w aktach, ani podczas procesu, nie padł zarzut transmitowania RWE. A to było przecież główną treścią emisji i trudno by było to przeoczyć – dziwił się Haczewski19. Dlaczego Radio Wolna Europa? Z jednej strony dzięki patriotycznemu wychowaniu w AK-owskiej rodzinie, z drugiej… Nie miałem wtedy żadnego urządzenia do rejestracji dźwięku. Magnetofonów nie było jeszcze dostępnych w handlu – tłumaczył Ireneusz Haczewski – Mogłem więc albo transmitować, na żywo, audycje „z eteru” – i robiłem to z nadawanymi aktualnie audycjami RWE – albo muzykę z innych, aktualnie słyszanych radiostacji. Radioodbiornik mogłem także ustawić w pozycji „gramofon”, a wtedy z dołączonego na wejście gramofonowe małego głośnika dynamicznego z transformatorem mogłem nadawać – na żywo – swój głos20. Jakość dźwięku z takiego „mikrofonu dynamicznego” była bardzo dobra. Dobra też była czułość, więc nie musiałem mówić z wysiłkiem. Pomysł podpatrzyłem trzy lata wcześniej podczas przemówienia pierwszomajowego w miejscowości Raba Wyżna na Podhalu. Zauważyłem, że mówca mówi do głośnika typu „kołchoźnik” 21.
Do retransmisji służył odbiornik marki Philips. Jednostopniowy nadajnik lampowy wykonany był na lampie końcowej od wzmacniacza akustycznego. Moc w rozwieszonej nad dachami 40-metrowej antenie wynosiła 20 W22. Bawiło mnie, że gdy do przewodu, doprowadzającego sygnał do pracującej anteny zbliżałem palec, przeskakiwały do palca iskierki – wspominał Haczewski23. Zbudowana przez nastolatka stacja nadawcza miała zasięg 20 kilometrów. Efekt był zaskakujący. Najbardziej zaskoczeni byli jednak funkcjonariusze. Miotali się w bezsilności. Mieli urządzenia do walki ze szpiegami, ale ci nie używali nigdy fal średnich. Były dla nich nieprzydatne – opisywał – Wytypowanie sprawcy a potem aresztowanie ze szkolnej ławy nastąpiło dopiero po trzech miesiącach codziennych emisji niezidentyfikowanego radia24. Proces toczył się przed Sądem Rejonowym Dla Nieletnich w Lublinie. Obrońca z urzędu wnosił o „łagodny wymiar kary”25. Tymczasem – co w tej sytuacji zaskakujące – skończyło się na umorzeniu postępowania26. Dopiero akta IPN wyjaśniają prawdziwy powód umorzenia sprawy. Umorzyć nakazała Wysokiemu Sądowi bezpieka – tłumaczył Haczewski – Po latach, czytając wnikliwie zachowane akta uważam, że aż tak bardzo „świętokradcza” była ta działalność, że przede wszystkim zależało im na utajnieniu politycznego aspektu całego wydarzenia. Stąd i ta rozprawa, w zasadzie tajna i ta wściekłość, że przedostało się to do prasy27. Jakby prawda wyszła w całości na jaw, musieliby mnie usunąć skutecznie – co nie byłoby problemem – ale mógł ktoś spróbować naśladować moje działanie. Możliwe też, że utajnili ten najważniejszy aspekt sprawy nawet przed swoimi przełożonymi. Ci przecież wiedzieli, że akcja wykrywania „wrogiego” radia trwała aż trzy miesiące. Przez cały ten czas bezskutecznie. Zmniejszenie zagrożenia generowanego przez radio wydawać się mogło dla nich pewnym usprawiedliwieniem, a w każdym razie zmniejszeniem poczucia ich nieudolności28. Pisząc artykuł na gorąco po procesie redaktor „Expressu Wieczornego” podsumowywał: Dziwić się należy, że temu uzdolnionemu chłopcu nikt w porę nie powiedział, iż na posiadanie tego typu radiostacji potrzebne jest zezwolenie. Sprawa Ireneusza Haczewskiego jest jeszcze jednym sygnałem ostrzegawczym, wskazującym na to, że praca instytucji wychowawczych, powołanych do rozbudzenia i rozwijania zainteresowań młodzieży, pozostawia wiele do życzenia, prowadzona jest w sposób nieatrakcyjny, często biurokratyczny i odpychający młodzież29.
Patrząc z perspektywy wspomnianego dziennikarza, taką placówką edukacyjną, która nie dawała najlepszego przykładu młodzieży była Politechnika Częstochowska… W 1961 roku uruchomiony kilka lat wcześniej radiowęzeł zyskał nowe wyposażenie i nową nazwę – Radio Pryzmaty30. Po nawiązaniu współpracy z istniejącym od 1957 roku Studium Nauczycielskim pojawiła się potrzeba przyłączenia do sieci radiowęzła akademika tej uczelni, który znajdował się na Rakowie. Jako że studio oddalone było od rzeczonego domu studenckiego o kilka kilometrów, zdecydowano się na… wariant bezprzewodowy31. Emisja prowadzona była na wprowadzanym dopiero zakresie UKF! W czasie kiedy nie nadawano programu lokalnego32 retransmitowany był najpierw Program I Polskiego Radia, a później – po uruchomieniu w Katowicach nadajnika pracującego na 68,33 MHz – Program III. Żeby móc odbierać, bo to polskiego sprzętu jeszcze nie było na UKF, to kupiliśmy do odbioru samochodowe radio Stern, które miało dużą czułość. Konieczne było też wykonanie dobrego systemu antenowego – wspominał Andrzej Belof, nazywany „wiecznym kierownikiem technicznym” Radia Pryzmaty – To było tak zaskakujące, że nikt na to nie wpadł, że ktoś nadaje nielegalnie… Oni nawet może możliwości technicznych nie mieli do sprawdzenia tego33. Proceder ten trwał kilka lat – do momentu przeniesienia akademika Studium Nauczycielskiego w pobliże tych zamieszkałych przez studentów Politechniki Częstochowskiej. Efektem ubocznym było to, że Trójki w Częstochowie można było słuchać przez kilka lat przed startem oficjalnego nadajnika zlokalizowanego w dawnej zagłuszarce na Błesznie… W latach osiemdziesiątych studenci powrócili do pomysłu bezprzewodowego dosyłu na falach ultrakrótkich. Nadawany raz w tygodniu program przetrwał do początków lat dziewięćdziesiątych. I to tam swoje pierwsze radiowe kroki stawiał Przemysław Kimla, twórca pierwszej częstochowskiej rozgłośni – Radia Marconi34.
W roku 1969 niemal osiemdziesiąt kilometrów na północny-wschód od opisywanych wydarzeń swoją przygodę z nadawaniem rozpoczynał inny pionier komercyjnej radiofonii lat dziewięćdziesiątych – mający wówczas czternaście lat Tomasz Stachaczyk, twórca Radia Piotrków35. Były to jednak próby dość skromne. Już wtedy wiedziałem, że z legalnością tego typu działań no to jest tak nie bardzo – wspominał36. Nadajnik skonstruował na podstawie schematu generatora zamieszczonego w „Małej Encyklopedii Powszechnej”, mikrofon węglowy wymontował z telefonu, lampę… z telewizora rodziców. Było „Raz, dwa, trzy! Raz, dwa, trzy! Słychać mnie? Słychać mnie?” – treść nadanej „audycji” wspominał Stachaczyk – Koledzy rowerami jeździli po okolicy i słuchali jak z tej anteny telewizyjnej dołączonej do tego nadajnika to słychać37. Radiostacja miała szansę podziałać dłużej – odkupieniem jej byli zainteresowani zamożniejsi koledzy – ale potrzeba ponownego uruchomienia domowego telewizora przeważyła szalę…
Takich problemów z częściami nie miał Stanisław Królak, pracujący w latach 1970-1972 w Radiowym Centrum Nadawczym w Łazach pod Raszynem. Na terenie tego obiektu uruchomił on nadajnik małej mocy pracujący na falach krótkich38! Zrobiłem taki nadajniczek mały, lampowy, bo wtedy o tranzystory było ciężko. Tam sobie puszczałem z gramofonu i mówiłem na jakiej częstotliwości – wspominał39. Inną nielegalną transmisją prowadzoną w tym samym okresie z terenu oficjalnego obiektu nadawczego była realizacja projektu zastępcy dyrektora ds. technicznych Państwowego Przedsiębiorstwa „Stacje Radiowe i Telewizyjne” we Wrocławiu Jerzego Huchli. Jednym z takich pomysłów, pierwszych jego, była próba uruchomienia emisji w paśmie stu megaherców. To było pasmo w Polsce niestosowane, nadawaliśmy w paśmie OIRT 66-73 MHz – propozycję swojego szefa wspominał Andrzej Postawka – Do tego celu została wytypowana Ślęża40. Wykorzystano nadajnik o mocy poniżej 1 kW i skonstruowano specjalną antenę, która zainstalowana została na tamtejszej wieży. To były cztery dipole skrzyżowane, ukryte w takim ekranie wyglądającym jak okrągła wanna do kąpieli. Ta antena była przez to bardzo kierunkowa, była skierowana na Wrocław – kontynuował Postawka41. Początkowo nadawano sygnał testowy, później retransmitowano jeden z programów ogólnopolskich na Ślężę. Te próby trwały przez jakiś czas i okazało się, że był bardzo dobry zasięg – mówił Andrzej Postawka – Ta emisja została później zabroniona, to były jakieś powody administracyjne42.
W zasadzie wszystkie wspomniane wyżej emisje można zaliczyć do nielegalnych… spierać się można o testy Jerzego Huchli. Ale – może poza jednym, muzycznym wyjątkiem – trudno jest porównywać je do wspomnianego wcześniej Radia Mercur czy Radia Caroline. Wzorowana na tym ostatnim stacja powstała w roku 1972 w Legnicy, jej twórcą był Zbigniew Tymyk, na co dzień pracownik tamtejszej huty miedzi43. Na początku to prawie w ogóle nie mówiłem, tylko nadawałem muzykę. Puszczałem AC/DC, Budgie, Nazareth, Pink Floyd – wspominał w „Gazecie Legnickiej” z października 1991 roku44. Skończyło się w grudniu 1973 roku, kiedy o jego działalności dowiedziała się Milicja Obywatelska. Części do aparatury, według oficjalnej wersji przedstawionej prokuratorowi, kupiłem na targu, a w rzeczywistości tam gdzie wszyscy w Legnicy zaopatrywali się w towary, których nie było na rynku – opowiadał redaktorowi „Panoramy Legnickiej” w roku 1995 – Złośliwi twierdzą, że można tam było kupić nawet czołg, ale mnie wystarczyły lampy45. Do nadawania postanowił powrócić jedenaście lat później – w styczniu 1985 roku. Trudno było o półprzewodniki, ale odpowiednie kontakty z żołnierzami Armii Radzieckiej i… załatwili – tłumaczył Tymyk – Nie wiem skąd oni wzięli, w każdym razie potrzebnych rzeczy akurat nie znalazłem w tych nadajnikach, które oni tam mieli. To trochę się posztukowało i się zrobiło nadajnik na radzieckich tranzystorach. To miało jakieś 10 W i akurat na Legnicę starczyło46. Tym razem nadawał już na UKF-ie. Po trzynastu miesiącach ponownie wpadł. Tym razem jego działalnością zainteresowała się Służba Bezpieczeństwa. Stacja Tymyka po raz kolejny pojawiła się w legnickim eterze w roku 1990… ale to już zupełnie inna historia.
Lata osiemdziesiąte przyniosły szereg kolejnych tego typu inicjatyw… Skierowaną do młodzieży muzykę można było usłyszeć m.in. w Warszawie (Radiostacja Piracka), Słupsku, Inowrocławiu (Radio Top Non Stop), Lubaniu (Radio Lubań) czy Wyszogrodzie (Radio Trzy Szóstki). Od radia czterdziestoletniego już wówczas Tymyka różniło je to, że były tworzone przez nastolatków. W Warszawie byli to uczniowie Technikum Elektroniczno-Mechanicznego przy ulicy Zajączka. Emisja prowadzona była w marcu 1982 roku – w czasie trwania stanu wojennego47! Nadajnik o mocy 1 W pracował na częstotliwości 73 MHz. Według ustaleń grupy poszukiwawczo-namiernikowej, zasięg stacji wynosił od jednego do dwóch kilometrów od bloku przy ulicy Redutowej. Nadawana była muzyka i zapowiedzi o niepolitycznym charakterze. Podobna działalność w latach 1982-1983 prowadzona była przez ucznia Technikum Elektrycznego w Słupsku48. Na zakończenie roku po rozdaniu świadectw nie wróciłem ze szkoły bezpośrednio do domu. Dwóch panów z SB podwiozło mnie – i kilku moich kolegów – nieoznakowanym radiowozem ze szkoły prosto do słupskiej siedziby SB przy alei 3-go Maja na małą pogawędkę – wspominał Grzegorz Kurczyk – Przesłuchanie trwało kilka godzin, ale było zupełnie spokojne bez straszenia i „łamania palców”. Głownie skupiło się na szczegółach technicznych. Wypytywali skąd miałem nadajnik. Nie mogli uwierzyć, że taki szczeniak mógł zaprojektować i poskładać go samodzielnie49. Przeprowadzone 29 czerwca 1983 roku rewizje wykazały, że uczniowie dysponowali trzema nadajnikami własnej konstrukcji o mocach od 0,3 W do 5 W. Ale tylko jeden z nich służył do emisji nie mającego specjalnej nazwy programu. Pozostałe – również działające w paśmie UKF – wykorzystywane były jako walkie-talkie. Ta cała przygoda z nadajnikiem wyszła zupełnie niechcąco podczas konstruowania aparatury do zdalnego sterowania modeli i była to czysta dziecięca zabawa – kontynuował Kurczyk – Zasięg ostatniego lampowego nadajnika dochodził do kilkunastu kilometrów i to bez wyrafinowanej anteny na dachu. W ostatnich miesiącach nadawałem nawet na STEREO. Audycje rozpoczynały się sekwencją sygnałów testowych: „Kanał prawy… piiiiii, kanał lewy… piiii, fazy zgodne, fazy przeciwne… piiiii50. Na wyposażeniu nielegalnej rozgłośni znalazł się magnetofon szpulowy M2404s, gramofon WG-610f Fonomaster, mikrofon, gitara i amatorski mikser audio, a także służący jako monitor jakości sygnału amplituner Radmor 5102. Nielegalne sygnały odbierane były m.in. na częstotliwościach 71,5 MHz i 72,5 MHz. Czas trwania audycji niejednokrotnie przekraczał półtorej godziny. Radiostacja działała nieregularnie, głównie muzyka rozrywkowa z gramofonu i magnetofonu, granie z kumplami na gitarze i opowiadanie kawałów – wspominał Grzegorz Kurczyk51. Na antenie można było usłyszeć muzykę takich grup jak The Beatles czy The Rolling Stones, a także pozdrowienia dla kolegów. Nadawanie programów muzycznych w czasie stanu wojennego można dziś odbierać jako szaleństwo. Po prostu nie zdawałem sobie sprawy czym to może grozić – przyznał po latach Kurczyk – Dopiero pod koniec zabawy zauważyłem dziwną zależność. Włączam nadajnik i po kilkunastu minutach pod domem stoi radiowóz, wyłączam – postoją jeszcze z pół godzinki i odjeżdżają52.
Ale nie wszystkie prowadzone w ostatniej dekadzie PRL-u emisje kończyły się wpadką. Nawet, gdy sygnał nadawany był z – wydawać by się mogło – paszczy lwa. Tak było z pewnym uczniem siódmej klasy podstawówki w Inowrocławiu. Wieczorami dłubałem sobie albo radyjka w piórniku albo nadajniczki. Takie tam małe, większe, potem coraz większe – wspominał Dariusz Kowalski, późniejszy twórca Radia Ino – Te nadajniki odpalałem w bloku na osiedlu, gdzie naokoło sami oficerowie Wojska Polskiego… bo ja pochodzę z rodziny, gdzie ojciec był oficerem, sąsiedzi też wojskowi53. To wszystko działo się w połowie lat osiemdziesiątych. Z kilkoma kolegami nagrywaliśmy sobie na kasetę jakieś audycje. Antenę, która na co dzień służyła do odbioru trzeciego programu radia, zamieniliśmy w antenę nadawczą. Ona była na balkonie. Nadajnik oczywiście był monofoniczny, bo wówczas chyba tylko Dwójka była stereofoniczna – opowiadał Kowalski – Głównie puszczaliśmy muzykę. Muzyka, jakieś tam skecze, dowcipy wymyślaliśmy jakieś najróżniejsze głupie54. Emisja nie odbywała się na żywo. Audycje były nagrane wcześniej na kasetę i odtwarzane z magnetofonu. To montowane było przy pomocy własnoręcznie skonstruowanego miksera, gdzie były dwa wejścia na jakieś źródła zewnętrzne i dwa mikrofony – wyjaśniał Dariusz Kowalski55. Po uruchomieniu nadajnika radiowcy brali odbiorniki i ruszali na miasto słuchać przygotowanego programu. Stacja działała pod różnymi nazwami, ale ostatecznie ekipa zdecydowała się na Radio Top Non Stop. Gdy Kowalski wyjeżdżał na studia do Torunia sprzęt przekazał koledze. Nie było mnie może z rok i tak przyjeżdżam, a Marcin się po prostu w to bawił dalej – wspominał – I tak właściwie to on zaczął robić z tego coś cyklicznego56.
Bez wpadki nadawała również niezależna, młodzieżowa rozgłośnia radiowa w Lubaniu. Właściwie od maja 1987 zaczęliśmy coś robić. Wtedy mniej więcej mój brat wpadł na pomysł listy. Na początku głosowały cztery osoby. Tak się właściwie zaczęło. Pierwsze notowanie było 28 maja – mówił przedstawiciel stacji w rozmowie z Mirosławem Dzięciołowskim w fanzinie „Kulturkombinat”57. Konstruktorem nadajnika był Robert Beger, dziś szef techniczny BCAST-u. Zasięg pierwszego nadajnika był dość śmieszny – 50 metrów dobrego odbioru, dalej szumy – kontynuował jeden z radiowców58. Niewielka liczba słuchaczy w zasięgu spowodowała, że w 1988 roku ekipa straciła zapał – nadała tylko jedną audycję. Wznowienie działalności nastąpiło po skonstruowaniu w wakacje 1989 roku nowego, silniejszego nadajnika. Urządzenie zostało zbudowane z części dostępnych w tym czasie w sklepach RTV. Miało siłą rzeczy niewielką moc, więc aby pokryć dwudziestotysięczne miasto musiałem zrobić stację retransmisyjną – wspominał Robert Beger – Były więc dwa nadajniki i dwa „studia”59. Pierwszy pracował na częstotliwości 65,75 MHz, drugi najprawdopodobniej na 66,2 MHz. Częstotliwości wybrałem tak, aby nie zakłócać żadnej oficjalnej emisji FM, ani – trzecią harmoniczną – telewizji rozprowadzanej w blokowych AZART-ach na VHF – kontynuował Beger – Dużego wyboru nie było, bo to jest teren przygraniczny. Wtedy na dolnym UKF pracowały jeszcze nadajniki czeskie, które można było doskonale odbierać w Lubaniu60. W październiku stacja ponownie zniknęła z eteru. Powrót – z jeszcze silniejszym nadajnikiem – nastąpił w lutym 1990 roku… i wtedy też ekipa rozpoczęła regularną emisję. Pojawiła się trochę większa popularność, ludzie zaczęli się tym interesować. To wzięło się również z tego, że można było dzwonić w trakcie audycji i słyszeć siebie na linii – to kolejna nieprzypisana konkretnej osobie wypowiedź z „Kulturkombinatu”61. W programie przeważała muzyka, ale była też i warstwa słowna… Nie ma tu muzyki disco i w ogóle chały wszelkiego rodzaju. Stawiamy sobie za cel lansowanie muzyki wg nas ambitnej. Oprócz tego czasem robimy słuchowiska, jakieś lokalne wiadomości z Lubania – tylko takie ciekawsze, nie wszystko jak leci, jak w naszej TV. Czytamy powieść, w tej chwili leci „Folwark zwierzęcy”. Po wakacjach mamy zamiar ruszyć z naszą powieścią – można było przeczytać w fanzinie62. Wtedy chyba określaliśmy się jako Radio Lubań, później Radio Denath, a program nazywał się „Poradnik Ziołowy” – wspominał Sławomir Siembida – Graliśmy z małymi przerwami do grudnia 1990 roku, potem trzeba było się zająć maturą63.
W tym samym okresie – od roku 1987 do początku lat dziewięćdziesiątych – działało również radio stworzone przez Marcina Marciniaka. Podczas roku szkolnego nadawało w Warszawie, w czasie wakacji – w Wyszogrodzie. Zaczęło się dość prosto. Zrobiłem prymitywny nadajnik UKF, by w kuchni można było słyszeć tę samą muzykę, co ta puszczana w pokoju z magnetofonu – wspominał Marciniak – Ku mojemu zdziwieniu cudeńko składające się tylko z ośmiu elementów działało64. Pretekstem do działalności emisyjnej w czasie wolnym od szkoły stały się… Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej rozgrywane w Republice Federalnej Niemiec. Zdenerwowany dobiegającymi zewsząd straszliwymi rykami siedzących przed telewizorami kibiców postanowiłem się zemścić – wyjaśniał65. Dostrojone do częstotliwości fonii telewizji z Warszawy66 urządzenie spisało się zgodnie z założeniami. Jako źródło dźwięku służył walkman odtwarzający kasety z utworami Elvisa Presley’a czy Dr. Hackenbusha. Kibole domowi dostawali wścieklizny, gdy zamiast komentatora słyszeli energiczne rock and rolle albo soczyste bluzgi – relacjonował Marciniak – Jak się potem dowiedziałem, siła sygnału była na tyle duża, że transmisję słyszało pół Wyszogrodu. Później przestroiłem nadajnik na pustą częstotliwość 66,6 MHz i wysprejowałem niedaleko nieistniejącej już knajpy Wrzos napis „radio 66,6 MHz – wakacje od 16”67. Tak powstało Radio Trzy Szóstki. Reklama odniosła skutek – wspominał Marcin Marciniak – Któregoś dnia włączyłem sprzęt, puściłem walkmana i wyszedłem na spacer. Okazało się, że radio w delikatesach było ustawione właśnie na tę stację68. Po powrocie do stolicy zabawa nabrała rozmachu. Wszystkie audycje były wcześniej nagrywane na kasecie, a miksy muzyczne powstawały na półprofesjonalnym magnetofonie wielośladowym. Pojawiło się też stereo. Kupiłem na Wolumenie stary stereokoder z modulatorem, do którego wystarczyło dorobić wzmacniacz mocy. Niestety eksperyment ze stereofonią się nie powiódł, sygnał był zbyt słaby69. Po zbudowaniu nowego nadajnika, do zabawy w radio namówił mieszkającego w bloku kolegę. Z okien jego mieszkania rozpościerał się widok na całą dzielnicę. Aby jakoś uświetnić Państwową Agencję Radiokomunikacyjną, której nie udało się mnie namierzyć, nowe wcielenie Radia Trzy Szóstki zostało nazwane Radio Parówa – opowiadał Marciniak70. Tym razem pojawiały się też dżingle i warstwa słowna, z głosami zmodyfikowanymi przy użyciu przystawki gitarowej, a także nagrania z CB radia, telefonów i domofonów… Gdy poszedłem na studia wszystko się zmieniło. Kolegom nie chciało się już w to bawić, mieli inne zajęcia. Ja w sumie też… – podsumowywał Marcin Marciniak71.
Warto również odnotować, że nie wszystkie nadawane w latach osiemdziesiątych audycje o charakterze politycznym były realizowane w ramach struktur Radia Solidarność. W maju 1989 roku, kiedy jeszcze istniała PRL, milicja i Służba Bezpieczeństwa, na falach krótkich (40 metrów) nadana została z okolic Krasnegostawu ponad dwugodzinna, nielegalna audycja radiowa – tak rozpoczynał się artykuł o zachowaniu się jej zapisu opublikowany w „Dzienniku Lubelskim” 16 grudnia 1992 roku72. Za jej przygotowanie i wyemitowanie odpowiedzialne były dwie osoby – nieżyjący już Dariusz Nowak, wówczas pracownik krasnostawskiej cukrowni, który niemal rok później został współtwórcą Radia Kormoran oraz Roman Fornalski, inżynier elektronik zatrudniony w tamtejszym Domu Kultury. We wspomnianym nagraniu można usłyszeć piosenki w wykonaniu Jana Pietrzaka oraz wystąpienia przedwyborcze zarejestrowane podczas spotkań w cukrowni. Przedstawianymi kandydatami byli m.in. Eugeniusz Wilkowski i Andrzej Szczepkowski. Obaj dostali się do Senatu.
Powyższa lista nie wyczerpuje oczywiście tematu. Nielegalne emisje w tamtym okresie można było odbierać również m.in. w Krakowie, Gorzowie Wielkopolskim czy Bielsku-Białej. Ale, co ciekawe, PRL to nie tylko pirackie radio, to też… piracka telewizja. Choć w tym przypadku nie chodzi o nowe programy, a nielegalną retransmisję programów Telewizji Polskiej… Tak było m.in. w Bolesławcu. Pierwsza nielegalna stacja retransmisyjna powstała w roku 1960 i do roku 1963 emitowała Program 1. Druga od roku 1974 nadawała Dwójkę. Częstotliwość emisyjna była bardzo niestabilna i zmieniała się od 3 do 5 kanału. Mimo tego telewidzowie byli bardzo zadowoleni – wspominał Jan Dzięgiel – Po wykryciu pirackiej TSR przez Państwową Inspekcję Radiową zażądała ona natychmiastowego zaprzestania emisji. Jednak miejscowe władze administracyjno-partyjne rozpoczęły wojnę z dyrektorem PIR we Wrocławiu na łamach prawie wszystkich gazet w Polsce, nie chcąc się zgodzić na wyłączenie aparatury73. Ostatecznie profesjonalny przemiennik wybudowało Przedsiębiorstwo Państwowe Stacje Radiowe i Telewizyjne. Jeszcze ciekawiej było w Leśnej na Dolnym Śląsku. Tam piracka Telewizyjna Stacja Retransmisyjna uruchomiona została w roku 1964. Aparatura była w ziemiance, w której drzwi z serduszkiem pochodziły z wygódki – pisał Dzięgiel – Ponieważ jedna antena nadawcza nie obejmowała całej miejscowości, to grupy mieszkańców przemiennie, raz z północy, a raz z południa, przychodziły przekręcać ją na swój kierunek74. Piracka była też niewątpliwie retransmisja czeskiej telewizji z legalnego przemiennika na Ostrej Górze koło Walimia. Kilka miesięcy po jego uruchomieniu – w czerwcu 1970 roku – w Meksyku odbywały się nietransmitowane przez Telewizję Polską mistrzostwa świata w piłce nożnej. Mieszkańcy Walimia odwrócili antenę odbiorczą z kierunku Ślęży na kierunek czeskiej stacji nadającej w tym samym kanale i przemiennik zaczął nadawać, co prawda z kiepską jakością, ale mecze z mistrzostw świata – wspominał Jan Dzięgiel – Po ich zakończeniu otrzymaliśmy list z Walimia, że najwyższy już czas przestać oglądać czeską TV75. A skoro już mowa o nadawaniu programów zagranicznych nadawców, niezależnie od ustawy o łączności – na podstawie pozwoleń Pełnomocnika Rządu ds. Czasowego Stacjonowania Wojsk Radzieckich na terenie PRL – prowadzone były emisje telewizji radzieckiej spoza oficjalnych obiektów nadawczych76. Tak było m.in. w jednostce wojskowej w Marysinie Wawerskim, w radzieckim konsulacie w Poznaniu i w „kwadracie” w Legnicy.
Nadchodzące w 1989 roku przemiany sprawiły, że lęk przed nielegalnym nadawaniem się zmniejszył, co wkrótce zaowocowało większą liczbą takich stacji.
[1] „Koniec »Caroline«”, „Głos Pomorza”, 22-23.03.1980.
[2] „Kronika naukowa (z zagranicy): Z kraju i ze świata”, „Zeszyty prasoznawcze”, Kraków 1962, nr 4.
[3] http://www.offshoreradiomuseum.co.uk/page6.html (dostęp: 11.08.2019); Stanisław Miszczak „Historia radiofonii i telewizji na świecie 1920-1970”, Wydawnictwa Radia i Telewizji, Warszawa 1971.
[4] Maciej Wojciechowski „Prywatna fala”, „Tygodnik Solidarność”, 7.06.1991.
[5] Pierwsza piracka stacja nadająca program całodobowy. Źródło: http://www.offshoreechos.com/forts/radio_essex.htm (dostęp: 18.08.2019).
[6] „Strzały w bitwie »piratów radiowych«, „Trybuna Robotnicza”, 30.06.1967.
[7] „Morski kalejdoskop: »Piracka« wojna”, „Dziennik Bałtycki”, 8-9.10.1971.
[8] Jędrzej Giertych „Sprawa »Marii«, czyli dzieje polskiej radiostacji pływającej po Morzu Śródziemnym w latach 1947-1948”, Dom Wydawniczy „Ostoja”, Krzeszowice 2003.
[9] Śladem po statku SS Maria jest wotum w bazylice Notre-Dame de la Garde w Marsylii. Można je odnaleźć na zdjęciu na stronie https://lazurowyprzewodnik.pl/bazylika-notre-dame-de-la-garde-marsylia/#iLightbox[gallery5360]/5 (dostęp: 11.08.2019).
[10] Wspomnienia Jana Suchonia – fragment cyklu „Radio w pamięci zapisane”, https://radiopolska.pl/90lat/powojenna-odbudowa-polskiej-radiofonii/jan-suchon-o-nadawaniu-z-jelesni (dostęp: 11.08.2019).
[11] Ibidem.
[12] Ibidem.
[13] Wspomnienia Ireneusza Haczewskiego.
[14] (MA) „Niezwykłe uzdolnienia techniczne zaprowadziły 16-letniego ucznia na ławę oskarżonych”, „Express Wieczorny”, 28.03.1958.
[15] 69,1085003455425 MHz
[16] Wspomnienia Ireneusza Haczewskiego.
[17] Ibidem.
[18] (MA) „Niezwykłe uzdolnienia techniczne zaprowadziły 16-letniego ucznia na ławę oskarżonych”, op.cit.
[19] Wspomnienia Ireneusza Haczewskiego.
[20] Szczegółowy opis autora: Głośnik – jako mikrofon – był skutecznym rozwiązaniem. Teoretycznie ówczesne gramofony potrzebowały wejścia o czułości 100 mikrowoltów, a dla fabrycznego mikrofonu należało przewidywać jeden mikrowolt czułości. Philips miał jednak duży zapas czułości na wejściu gramofonowym, a stosunkowo duża membrana głośniczka dawała wystarczające napięcie przy bezpośrednim mówieniu.
[21] Wspomnienia Ireneusza Haczewskiego.
[22] Szczegółowy opis autora: Generator samowzbudny z dodatnim sprzężeniem zwrotnym w układzie Meissnera (chyba). Modulacja amplitudy w siatce pierwszej. Wykonany metodą wielodniowych doświadczeń, a w końcu odpalił. Zasilanie anodowe, specjalnie wykonanym zasilaczem o napięciu +700V. Podczas dłuższej pracy anoda lampy nadawczej stawała się czerwona. Układ był wyżyłowany do maksimum, ale ruska lampa – stosowana podczas II Wojny Światowej w czołgach sowieckich, w radiostacjach „RSI” – wytrzymywała brutalne traktowanie. Układ był siermiężny, ale miał swoją moc.
[23] Wspomnienia Ireneusza Haczewskiego.
[24] Ibidem.
[25] Stanisław Fornal „Anteny nad Bystrzycą”, Wydawnictwo Radia Lublin S.A., Lublin 1997.
[26] „Express Wieczorny” błędnie pisał o uniewinnieniu.
[27] Ireneusz Haczewski wyjaśnia: W aktach IPN „stoi”, że [dziennikarz „Expressu Wieczornego” – przyp. KS] uzyskał warunkowe zezwolenie Sądu twierdząc, że chce wysłuchać rozprawy nie dla publikacji, a jedynie w celach szkoleniowych. Następnego dnia ukazał się sensacyjny (jak na rok 1958) artykuł – na pierwszej stronie, powyżej tytułu ogólnopolskiej gazety. Dziennikarza nakazano ukarać, ale już było za późno. Oficer bezpieki napisał sprostowanie do gazety, ale też było spóźnione. Tekst sprostowania także jest w dokumentach IPN.
[28] Ibidem.
[29] (MA) „Niezwykłe uzdolnienia techniczne zaprowadziły 16-letniego ucznia na ławę oskarżonych”, op.cit.
[30] http://swpcz.vip.pcz.pl/data/wspomnienia_o_uczelni/miron_pietras.pdf (dostęp: 14.08.2019).
[31] Wspomnienia Andrzeja Belofa.
[32] Programy studenckie nadawane były dwa razy w tygodniu.
[33] Wspomnienia Andrzeja Belofa.
[34] Wspomnienia Przemysława Kimli – fragment cyklu „Radio w pamięci zapisane”, https://radiopolska.pl/90lat/radiowezly/przemyslaw-kimla-o-radiowezle-studenckim-w-czestochowie (dostęp: 15.08.2019).
[35] Wspomnienia Tomasza Stachaczyka – fragment cyklu „Radio w pamięci zapisane”, https://radiopolska.pl/90lat/radiofonia-komercyjna/tomasz-stachaczyk-o-swoim-nadajniku-z-roku-1969 (dostęp: 15.08.2019).
[36] Ibidem.
[37] Ibidem.
[38] Wspomnienia Stanisława Królaka.
[39] Ibidem.
[40] Wspomnienia Andrzeja Postawki – fragment cyklu „Radio w pamięci zapisane”, https://radiopolska.pl/90lat/ukf-i-stereofonia/andrzej-postawka-o-pierwszej-emisji-ccir-ze-slezy (dostęp: 15.08.2019).
[41] Ibidem.
[42] Ibidem.
[43] Wspomnienia Zbigniewa Tymyka – fragment cyklu „Radio w pamięci zapisane”, https://radiopolska.pl/90lat/radiofonia-komercyjna/zbigniew-tymyk-o-poczatkach-legnickiego-studia-a (dostęp: 16.08.2019).
[44] V.R. „Pirat nadaje”, „Gazeta Legnicka”, ??.10.1991.
[45] St. Lipiński „Ostatni pirat”, „Panorama Legnicka”, 12-18.07.1996.
[46] Wspomnienia Zbigniewa Tymyka – fragment cyklu „Radio w pamięci zapisane”, https://radiopolska.pl/90lat/radiofonia-komercyjna/zbigniew-tymyk-o-poczatkach-legnickiego-studia-a (dostęp: 16.08.2019).
[47] Informacje pozyskane przez Macieja Pawlaka, autora książki „Radio Solidarność w Trójmieście”.
[48] Ibidem.
[49] Wspomnienia Grzegorza Kurczyka.
[50] Ibidem.
[51] Ibidem.
[52] Ibidem.
[53] Wspomnienia Dariusza Kowalskiego – fragment cyklu „Radio w pamięci zapisane”, https://radiopolska.pl/90lat/radio-solidarnosc/dariusz-kowalski-o-osiedlowym-radiu-top-non-stop-inowroclaw (dostęp: 16.08.2019).
[54] Ibidem.
[55] Ibidem.
[56] Ibidem.
[57] Mirosław „Maken” Dzięciołowski „To nie Tirana, to radio z Lubania”, „Kulturkombinat”, numer z pierwszej połowy roku 1990.
[58] Ibidem.
[59] Wspomnienia Roberta Begera.
[60] Ibidem.
[61] Mirosław „Maken” Dzięciołowski „To nie Tirana, to radio z Lubania”, op.cit.
[62] Ibidem.
[63] Wspomnienia Sławomira Siembidy.
[64] Wspomnienia Marcina Marciniaka.
[65] Ibidem.
[66] 65,76 MHz.
[67] Wspomnienia Marcina Marciniaka.
[68] Ibidem.
[69] Ibidem.
[70] Ibidem.
[71] Ibidem.
[72] (jhs) „Przetrwały nagrania pirackiego Radia Krasnystaw”, „Dziennik Lubelski”, 16.12.1992.
[73] Wspomnienia Jana Dzięgiela.
[74] Ibidem.
[75] Ibidem.
[76] Rafał Kłaczyński, Jan Chrzanowski „Radiodyfuzja w Wielkopolsce i Ziemi Lubuskiej 1945-2018. Historia i wspomnienia”, Stowarzyszenie Elektryków Polskich, Oddział Poznański im. prof. Józefa Węglarza 2019.
Comments
Nie wiem czy można to podciągnąć pod emisje pirackie. Otóż w latach siedemdziesiątych będąc na kampingu pod Zgierzem odbierałem na zwykłym turystycznym odbiorniczku "audycje" składające się z odczytywanego ciągu liczb. To było w ciągu dnia na kilku częstotliwościach fal średnich oraz na jednej częstotliwości na falach długich. Emisje te to element ćwiczeń stacjonujących nieopodal wojsk łączności ze Zgierza którzy mieli tam poligon radiotechniczny. Nie zapamiętałem tych częstotliwości, były w różnych miejscach skali a poza tym radyjko miałem gałkowe. Jedną z takich emisji odebrałem nawet u mnie w Łodzi jeszcze w latach dziwięćdziesiątych ale z olbrzymim szumem (do odbioru w mieście miałem amplituner Tosca z jakąś anteną zewnętrzną).
Świetny artykuł. Pamiętam że w TVP był kiedyś reportaż o nastolatku z Lublina który retransmitował RWE na falach średnich w latach pięćdziesiątych.
Pająk, a to nie były stacje numeryczne?
Można to nazwać stacją numeryczną (częstotliwości kilka) ponieważ były odczytywane przez głos męski same liczby. To było tak, nieopodal tego kampingu, jakiś kilometr dalej na leśnej polanie stacjonował oddział LWP a dokładnie jednostka radiotechniczna czy też łączności. Był to ich poligon letni a swoje koszary mieli w pobliskim Zgierzu. Można się było tam w pobliżu przespacerować. Największe wrażenie robiły działające tam spore radary do wykrywania różnych obiektów. Sprzęt ten pracował, radary obracały się. Podczas słuchania radia na UKF miałem wtedy zakłócenia polegające na takim "bzyknięciu" jak radar mnie "oświetlił" (to znaczy moje radyjko). Oprócz tych efektownie wyglądających radarów były też nieduże maszty przyłączone do samochodów ciężarowych w których były radiostacje. Były też przyczepy z agregatami prądotwórczymi.
Ćwiczenia na tym poligonie polegały na nawiązywaniu łączności a także na ćwiczebnym nadawaniu komunikatów zapewne dla ludności gdyż właśnie te komunikaty - liczby były słyszalne na zwykłym odbiorniku turystycznym w całej okolicy a nawet jak już tam nie jeździłem to u mnie w Łodzi to odebrałem. Liczby te były jedno i dwucyfrowe i przykładowo było tak; 27, 15, 8, 12, 5,... 11, 7, 22, 10, 13,... 5, 11, 15, 7... i tak przez kilkanaście minut. Spisywałem sobie z nudów te ciągi liczb i położenia stacji na skali ale te notatki nie dotrwały. W latach siedemdziesiątych były trzy programy w radiu na UKF (i te same na średnich i długich) więc każda inna stacja wzbudzała zainteresowanie.
---------------
Przypomniało mi się jeszcze że jakąś piracką emisję prowadzono w stoczni gdańskiej podczas strajków solidarnościowych w 1980 roku. Gdzieś o tym mówili, ja nie byłem i nie słuchałem. Wykorzystywano tam radiotelefon chyba przerobiony (przestrojony) przez które to radio transmitowano rozmowy z władzami podczas strajku. W jakiejś nie małej części Gdańska było słychać tą stację na zwykłych radiach z UKF.
Myślę, że w Polsce w latach 80. działały setki pirackich stacji radiowych. W Łodzi słyszałem ich kilka, choć nie nadawały zbyt długo. Sam też nadawałem i niezależnie trzech moich kolegów, w tym jeden również TV. Piękne czasy :)
Prawda jest taka że za PRL władze były bardziej wyrozumiałe niż dzisiejszy bandycki reżym. Już nie mówię o 2 RP bo tam dział polski Obóz Koncentracyjny w Berezie Kartuskiej dla wrogów politycznych a "przestępstwem" w 2 RP była rzeczowa krytyka dyktatora. Dzisiaj rożni "kombatanci" opowiadają bajki. W tamtych czasach zbudowanie nadajnika było niezwykle proste bo niemal każda lampa mocy m.cz. pracowała na falach średnich czy nawet krótkich. Tzw, szarmanek w pewnym okresie było mnóstwo a najwięcej w Związku Radzieckim, gdzie to był gigantyczny "sport". W klasie na 40 uczniów w tamtejszej podstawówce 20 osób nadawało muzykę w płyt na szarmankach , na falach średnich, to był jednolampowe małe nadajniczki, zasięg najczęściej ulica, albo kilkaset metrów.
W latach 1966/68 nadawałem na falach srednich w dzień kiedy innych stacji nie bylo slychac.Stacja byla u mnie w domu w Brwinowie kolo Warszawy. Nazywala sie "Radio Viking". Nadajnik na jednej lampie a modulatorem bylo radio Mazur Lux. Moc okolo 1 Wata i drutowa antena na drzewie umozliwiala dobry odbior w odleglosci do 3 kilometrow. Byl " Program dla Wagarowiczow - plyty dostarczali koledzy i kolezanki, Program dla Staruszkow - muzyka ze starych plyt oraz radosna tworczosc kolegow i kolezanek na zywo w niedziele. Nagrywalem tez w nocy "Top Twenty" z "Radio Luxemburg" na magnetofonie Melodia i retransmitowalem w dzien. Kolezanka mieszkajaca przy Komisariacie Milicji slyszala przez otwarte okno jak tam tez sluchano naszego radia, i ja tez tam u niej bylem i slyszalem. Milicjantom bardzo sie muzyka podobala i o dziwo chyba nie wiedzieli ze to nielegalna transmisja. Pod koniec lata 1968 roku "dostalem cynk" ze niedaleko pojawil sie woz pelengacyjny - . Nadajnik pilecial na gumie lotniczej na korone drzewa, Na antenie dla niepoznaki rozwiesilem pranie i na tym zabawa sie skonczyla.
Pozniej na tzw. "Bublach" kupilismy z kolega radia z tzw. zachodnim zakresem UKF ktorego wowczas w Polsce nie uzywano.
Po zrobieniu malych nadajnikow na lampach ECC81 mielismy ze soba lacznosc duplex. Ja i on wracalismy z pracy kolo polnocy i puszczalismy sobie muzyke i gadalismy na rozne tematy. Potem nasze stare towarzystwo rozproszylo sie i na tym nasze radio pirackie sie skonczylo na wiele lat.