
„Gdzieś około lat pięćdziesiątych XX wieku na skalach radiowych pojawiał się napis «Luxembourg», co było zaskoczeniem, bo nie żadna Francja, Niemcy czy Hiszpania, tylko jakiś mały Luksemburg” – wspominał Roman Woźniak, pilot i miłośnik radia – „I wtedy, jeżeli się ma ten napis, to się stara szukać, dowiedzieć co tam jest i dlaczego on się znalazł”. Odbiór możliwy był w godzinach wieczornych, a że do prezentowanej w Luksemburgu muzyki można było tańczyć, stąd nierzadko radio zastępowało gramofon na organizowanych wówczas prywatkach. „Porównując do odbioru stacji tych wszystkich innych zachodnich polskojęzycznych, to był odbiór bardzo dobry. On był i głośny i niezakłócany i warunki atmosferyczne, jeżeli pozwalały, to było bardzo dobrze. Stąd wszyscy chętnie tego słuchali”.
Przy mikrofonie...
Roman Woźniak urodził się w Warszawie w roku 1942. Pierwszy kontakt z radiem miał w 1947 roku. Szukał tam z tyłu, wewnątrz odbiornika, ludzi mówiących tak ładnie. Sam nie wymawiał „er” i radiowcy byli dla niego wzorem do naśladowania. Szczególnie głos Tadeusza Bocheńskiego miał na niego wpływ. Do czasu posiadania w domu telewizji w roku 1957 radio „grało” od rana do późnego wieczora. Słuchał radia we wszystkich miejscach gdzie się znajdował w kraju i za granicą, nawet na wysokościach gdzie latały samoloty. Dziś radiową Trójkę odbiera telefonem komórkowym.