„Dziadek do radia trafił, kiedy miał już czterdzieści lat, ale był bardzo dobrze wykształcony jako polonista, pracował też jako pedagog, miał własną twórczość… ale w radiu sprawdził się najbardziej i kochał tę pracę do szaleństwa” – opowiadała Joanna Petry-Mroczkowska, wnuczka Juliusza, przedwojennego dyrektora Polskiego Radia Lwów i Polskiego Radia Wilno – „Miał wielki talent do ludzi, potrafił znajdować współpracowników, wszyscy go kochali – naprawdę – to była rzeczywiście taka rodzina, naprawdę we Lwowie taka była”. W czasie okupacji z drugą żoną – Celiną Nahlik-Petry – organizował koncerty w domu i lwowskich kościołach. Po wojnie przez Warszawę trafił do Wrocławia, gdzie przez półtora roku był dyrektorem rozgłośni wrocławskiej. W 1948 roku skierowano go do pracy w Warszawie II. „Potem przeniesiony został do eksperymentalnej placówki pracującej nad rozwojem telewizji polskiej i był pierwszym kierownikiem” – wspominała pani Joanna – „Natomiast długo nie był, ponieważ rzeczywiście zachorował ciężko, paraliż, wylew i zaczęła się jego siedmioletnia choroba ciężka zakończenia śmiercią z 12 na 13 stycznia 1961 roku”.
Przy mikrofonie...
Joanna Petry-Mroczkowska jest doktorem filologii romańskiej, tłumaczką, eseistką i autorką książek. Publikowała m.in. w „Znaku”, „Więzi”, „W drodze” i w „Tygodniku Powszechnym”. Z natury rzeczy z Dziadkiem, Juliuszem Petrym – literatem, przedwojennym dyrektorem Polskiego Radia Lwów i Polskiego Radia Wilno – miała ograniczony kontakt, bo kiedy on po wojnie pracował we Wrocławiu i w Warszawie, ona wzrastała w Krakowie. Gdy miała 5 lat, Dziadek ciężko zachorował i doznał paraliżu. Zmarł siedem lat później, na początku 1961 roku. W ostatnim czasie pani Joanna zajmuje się badaniem historii swojej rodziny. Ciągle odkrywa ciekawe fakty dotyczące wybitnego Dziadka i jego trzech utalentowanych sióstr.