
„Cztery kontenery, TIR-owskie można powiedzieć, porządne wykonanie, blacha aluminiowa na zewnątrz i wewnątrz z jednej strony wzmacniacz, z drugiej strony modulator” – wygląd nadajnika firmy Brown Boveri wspominał pan Marian Siedlarek, elektryk-konserwator pracujący od roku 1970 na placu budowy, ostatni kierownik obiektu – „Kontener powiedzmy 2,5 metra na 8 metrów i wysokość 2,5 metra, może 2,40”. Takie nadajniki były dwa, pomiędzy nimi układ sumujący. W środku kontenera było dość ciasno . „Na suficie kontenera były szyny, na których jeździł podnośnik i łapał tę lampę, odkręcał Pan dwie śrubeczki i lampa 96 kilogramów do góry i Pan wyjeżdżał na tej szynie, tak jak tramwaj i Pan spuszczał powolutku do pojemnika specjalnego na sprężynach” – opowiadał pan Marian – „I Pan nową lampę wkładał. Na siłę lampę wymienić mogła jedna osoba, ale zazwyczaj robiliśmy to we dwóch, trzech”.
Przy mikrofonie...
Marian Siedlarek urodził się w roku 1947. Zaraz po powrocie z wojska rozpoczął pracę w gostynińskim POLAM-ie. Dojeżdżając tam codziennie zauważył przy drodze w Konstantynowie przygotowania do prac budowlanych… i zgłosił się z pytaniem czy nie potrzebują elektryka. Potrzebowali. Jako 23-latek rozpoczął pracę na placu budowy Warszawskiej Radiostacji Centralnej (taka obowiązywała wówczas nazwa). Jego pierwszym zadaniem było rozprowadzanie zasilania do betoniarek i transporterów. Po uruchomieniu Radiowego Centrum Nadawczego opiekował się rozdzielnią energetyczną. W latach 80-tych został kierownikiem grupy konserwacyjnej, był też referentem ochrony przeciwpożarowej. Już po zawaleniu się masztu mianowano go kierownikiem całego obiektu. Na emeryturę przeszedł z końcem roku 2003. Potem na terenie po radiostacji została już tylko ochrona.