„Ocalał jeden odtwarzacz kompaktowy, nadajnik wytrzymał i po zresetowaniu ruszył, działało jedno jedyne wyjście ze stołu AUX, wszystko pozostałe poszło z dymem, żadnych mierników, PFL-i nie było, interkomów… nic” – bliskie spotkanie z piorunem w czasie dyżuru wspominał Witold Dworzański, technik i realizator w Katolickim Radiu Puls – „Z tego kompaktu graliśmy przez ten jedyny panel, ale to był jeden kompakt, więc jak się kończyła piosenka trzeba było otworzyć, Michał musiał w tym czasie gadać, drugi kolega szybko przekładał płytę, na palcach się pokazywało którą piosenkę i jak kiwnął, że gotowe, to ten kończył gadać i naciskało się play”. Takie były skutki kablowego połączenia studia z nadajnikiem i anteną. Dzięki podwójnym transformatorom na każdym z kanałów udało się uniknąć tragedii… „Pamiętam, że trzeciego dnia to program szedł już normalnie stereo” – opowiadał Dworzański – „Się dotargało jakieś tam następne odtwarzacze kompaktowe, już były zrobione panele następne, już grało się na dwa kompakty potem na trzy, ale nie było interkomu, więc kijem od szczotki się pukało w rurę od kaloryfera, ona nieźle dźwięczała w spikerni i wtedy spiker słyszał, że ma pół minuty do końca piosenki”.
Przy mikrofonie...
Witold Dworzański swoje pierwsze radiowe kroki stawiał w szkolnym radiowęźle w ogólniaku. Potem był dział łączności w zakładzie pracy, gdzie zresztą również współtworzył wewnętrzną rozgłośnię. Do radia nadającego w eterze – katowickiego TOP-u – trafił za namową kolegi w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Uruchamiał studio stacji w wieżowcu przy ulicy Jesionowej. Po kilku miesiącach trafił do Gliwic, gdzie zajął się zaprojektowaniem i wykonaniem studia oraz zaplecza technicznego Katolickiego Radia Puls. Pozostał tam jako technik i realizator dźwięku. Dziś pracuje w stworzonym na bazie Pulsu Radiu Silesia.