„To był budyneczek taki, pałacyk Czetwertyńskich, który przystosowano. I tam już było to technicznie właściwie tak wyposażone, że to się nazywało rozgłośnią” – wspominał Jerzy Kotkiewicz, technik odpowiedzialny za emisję w Polskim Radiu – „Spiker miał gramofony dwa i sobie zapowiedział, że teraz będzie etiuda Rubinsteina. Kładł płytę, włączał motorek, nacelował, słychać było ten szum i potem odtwarzała się ta płyta do końca. Jak się skończyła to adapter kładł, zapowiedział dalszy ciąg i jeżeli była jakaś pogawędka z innego studia to my przełączaliśmy”. Schemat działania był zatem identyczny, jak w przedwojennym radiu. W analogiczny sposób odbywała się też koordynacja poszczególnych elementów programu. „Cały problem sygnalizacji polegał na dwóch światłach – zielonym i czerwonym. Spiker czy wykonawca przychodził do studia i na skrzynce włączał przycisk z zielonym światłem. Wiadomo na górze było u nas, że on jest gotowy. Natomiast jak nastąpiło przełączenie na studio, to on dostawał od nas światełko czerwone. I wtedy on już zaczynał swoją działalność” – tłumaczył pan Jerzy – „Jeżeli to był jakiś koncert dłuższy, czy odtwarzanie z taśmy, to był dział nagrań. I wtedy ten pokój nagrań traktowany dla nas był jako studio. My to czerwone światełko przekazywaliśmy tam i jak on zobaczył, to puszczał taśmę”.
Przy mikrofonie...
Jerzy Kotkiewicz w Polskim Radiu – jeszcze na Targowej – pojawił się na początku lutego 1945 roku. Miał wtedy dziewiętnaście lat. Jak wspomina, jego legitymacja służbowa miała bodajże numer 11. Pracował przy emisji programów najpierw na Pradze, a potem w alei Stalina i na Myśliwieckiej. W sumie w Polskim Radiu spędził 45 lat. Jako jeszcze przedwojenny harcerz pod koniec lat pięćdziesiątych związał się z tworzącą się Rozgłośnią Harcerską, gdzie odpowiadał za emisję i konserwację sprzętu. Pozostał w niej do momentu sprzedaży przez ZHP.